Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.
Rekomendowane odpowiedzi
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
-
Podobna zawartość
-
Przez Iko
W sumie post nietypowy, więc jeśli moderator przeniesie go np. do działu Recenzje... , nie będzie problemu.
Tylko, że to nie jest recenzja, gdyż rzeczonego zegarka nie miałem w rękach, to raczej opis inicjatywy zegarkowej, łączącej się z polską historią.
A zatem proszę się nie rozchodzić, być może znajdziecie w poniższym wpisie coś ciekawego dla siebie.
Dziś ponownie napiszę parę słów o brytyjskim microbrandzie zegarkowym, który jeden ze swoich najnowszych modeli zadedykował Dywizjonowi 303.
Tribus Watch - zrobiliście to dobrze!
Do niedawna stereotyp zegarka lotniczego opierał się o Navitimera firmy Breitling i jego cokolwiek naszpikowaną cyframi i informacjami tarczę sugerującą obliczenia nawigacyjne w trakcie lotu. Czyli - tu nastawiam coś, odczytuję tam, potem to przekręcam, odczytuję tam, znów nastawiam itd., po mniej więcej paru minutach powinienem wiedzieć gdzie na kuli ziemskiej się znajduję i jak szybko się poruszam.
Jak znam życie, rozliczne funkcje tego zegarka (i jego naśladowców) użyte zostały tylko raz - zaraz po zakupie, gdy świeżo upieczony właściciel próbował zaimponować sam sobie kręcąc pierścieniami zegarka w rytm przewracania kartek instrukcji obsługi.
No ale ile razy na pytanie znajomych zauważających u Ciebie nowy zegarek "a jak to działa?" możńa odpowiadać "to skomplikowane, musiałbym Ci długo tłumaczyć" maskując swoją niewiedzę?
No właśnie, po co się męczyć.
I tu pojawiła sie potrzeba poszukania czegoś, co jest zegarkiem stricte lotniczym, ale prostszym w odbiorze.
A w ogóle to po co mieć zegarek lotniczy? Tu już wchodzimy w tematy w stylu "co prawdziwy zegarkomaniak powinien mieć w kolekcji?". Otóż powinien mieć: garniturowca, chronograf, nurka, pilota, Rosjanina, Szwajcara, Polaka, wintydża, automat, Niemca i jeszcze coś pewnie, co trzeba mieć ale zapomniałem, bo na pewno nie mam.
Czyli pilota vel lotnika trzeba po prostu mieć, nie dyskutujmy z tym, deal with it.
Wracając do mody - stety czy niestety pojawiła się moda na zegarki kopiujące lub naśladujące niemieckie B-Uhry z czasów II WŚ. Producentów i zegarków tego typu są setki i tysiące. Dlaczego? Z wielu wymagań Ministerstwa Lotnictwa III Rzeszy aktualne pozostało w zasadzie tylko jedno: czytelność tarczy i wskazań. Odpadła koperta o średnicy 55 mm, gdyż można nią zmasakrować kogoś przy przypadkowym otarciu, korytarze w domu i biurze też mogą mieć głębokie rysy na wysokości Twojego nadgarstka. A co zostało? Czarna tarcza, proste arabskie indeksy, mocna luma no i obowiązkowy trójkącik na dwunastej. Fakultatywnie - koronka w kształcie cebuli.
Tylko że to już każdy zna.
Dlatego z radością powitać trzeba inicjatywy odnoszące się do historii, które przełamują monopol B-Uhrów i wnoszą nowe spojrzenie do definicji zegarka lotniczego.
Dziś ponownie o pięknej i najbardziej znanej w naszej pamięci historii lotniczej z okresu II WŚ - Dywizjonie 303.
Oczywiście są już na rynku zegarki upamiętniające polskich pilotów z okresu II WŚ - przykładem jest polska marka Gerlach, która już jakiś czas temu zaprezentowała specjalny model w bodajże 2 odsłonach.
Ale jeśli nowa marka brytyjska proponuje coś, co upamiętnia "The Few", jak się o nich wyraził Winston Churchill, warto to nagłośnić.
https://tribus-watches.com/
Tribus Watch jest nowym podmiotem na mapie brytyjskich microbrandów, ale nie tak do końca nieznanym.
W gronie polskich zegarkomaniaków (i nie tylko) zasłużoną estymą cieszą się zegarki również młodej marki Christopher Ward. Za sukcesem marki stoją porządna jakość, nienaganne i niewtórne (o ile jest takie słowo) wzornictwo za przystępną cenę.
Na forum mówi się, że kupuje się "Krzyśka" i wszyscy wiedzą o jaką markę chodzi.
Sam Christopher Ward stojący za sukcesem marki odszedł z firmy, której był współzałożycielem (i która nadal nosi dawną nazwę) i wraz z synami Jamesem i Jonnym założył nową firmę, która nazywa się Tribus Watch.
Czy osiągnie sukces na konkurencyjnym rynku? Tego nie wiem, jednak im tego z całego serca życzę.
Zaprezentuję dziś limitkę TRI-05 poświęconą Dywizjonowi 303.
Czym warto się zainteresować?
Po pierwsze - historią
Mamy tu odniesienie do historii konkretnego pilota mjr pil. Piotra Łaguny.
Będąc dowódcą 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego (ówczesny skład: dywizjony 303, 306, 308) prowadził loty ofensywne na tzw. wymiatanie nad północną Francją i Belgią.
27 czerwca 1941 mjr Piotr Łaguna prowadził lot Dywizjonu 303 na ostrzeliwanie celów naziemnych w okolicach Calais we Francji. Podczas ataku na lotnisko niemieckie samolot Łaguny został zestrzelony ogniem artylerii plot i rozbił się niedaleko Coquelles. Pilot zginął na miejscu, pomimo próby wydostania się z płonącego samolotu i skoku ze spadochronem. Mjr Piotr Łaguna pochowany został w pobliskim Guines na cmentarzu wojskowym.
Uwaga faktograficzna: mjr Piotr Łaguna nie był etatowym pilotem Dywizjonu 303, większość jego kariery na Wyspach to raczej Dywizjon 302 Poznański. Faktem jest, że jako dowódca 1 PSD w feralnym locie pilotował maszynę Sumatra P8331 należącą do Dywizjonu 303.
Więcej o Piotrze Łagunie tutaj: http://junosza.pl/public/monografie/m_24536.html
Ale co to ma wspólnego z zegarkiem? Już tłumaczę.
Po wojnie próbowano odnaleźć wrak samolotu i w roku 1985 udało się zlokalizować go w okolicy Coquelles przykryty 3-4 metrową wartswą bagnistej ziemi.
Szczątki samolotu podzielono - identyfikowalne części jak silniki i śmigło trafiły do Muzeum Wojny w Calais, deska rozdzielcza z instrumentami pokładowymi trafiła do innego muzeum w Calais. Niestety inne fragmenty zestrzelonego samolotu niszczały w czyjejś stodole i ostatecznie zostały zutylizowane w latach 90-tych. Na szczęście dzięki staraniom fundacji Laguna Spitfire Legacy Project (https://lagunasspitfirelegacy.org/) oraz lokalnym poszukiwaczom udało się odnaleźć większość resztek Spitfire'a P8331.
Z tychże części, a konkretnie z pokrywy luku uzbrojenia samolotu, wykonano 303 inserty do dekli zegarków o średnicy 16,7 mm.
Powyżej: Spit P8331 "Sumatra". Latało na nim w sumie 15 pilotów, którzy wykonalina nim 52 misje bojowe, w których zestrzelili 2 samoloty niemieckie i 2 uszkodzili.
Z tychże części, a konkretnie z pokrywy komory uzbrojenia samolotu, wykonano 303 inserty do dekli zegarków o średnicy 16,7 mm.
Ponieważ w zasadzie zacząłem opisywać zegarek, to kontynuuję od tej tam strony, tej drugiej.
Dekiel oprócz kawałka "polskiego" Spiftire'a ma pierścień w biało-czerwoną szachownicę - symbol polskiego lotnictwa (stosowaną do dziś, ale co ciekawe w odwrotnym porządku kolorystycznym) oraz wygrawerowany w szkle napis "Za naszą i waszą wolność" i "For our freedom and yours". Część dekla jest przezroczysta umożliwiając sprawdzenie, jak pracuje Sellita.
Z kolei na tarczy mamy kolejne nawiązanie do polskiej historii w postaci logo Dywizjonu 303. Pełna nazwa jednostki to 303 Dywizjon Myśliwski Warszawski im. Tadeusza Kościuszki, stąd proweniencja logo wydaje się być wyjaśniona.
Jest to okrągły znak, w którym znajdziemy skrzyżowane kosy i czapkę "krakuskę" będące symbolami Powstania Kościuszkowskiego z 1794. Z kolei pionowe amarantowe pasy oraz 13 niebieskich gwiazd (13 stanów USA) okalające odznakę to oczywiście symbole uczestnictwa Kościuszki w walkach niepodległościowych w USA w 18 wieku.
Po drugie - zegarkiem - limitowana seria licząca jak łatwo zgadnąć symboliczne 303 sztuki.
Napęd: porządny automat Sellita 200 będąca odpowiednikiem Ety 2824 - koń roboczy, napędza chyba setki milionów zegarków i robi to z sukcesem.
Koperta: stal 316L szczotkowana, szkło szafirowe wypukłe, dekiel również szafirowy, rozsądna średnica koperty 41 mm, wysokość 14 mm, zakręcana polerowana koronka z embosowanym logo Tribusa, grawerowany nr seryjny. Zakręcana koronka determinuje mocną wodoodporność - rzadko spotykane w zegarkach o nienurkowym przeznaczeniu 150m.
Tarcza: czarna matowa, białe drukowane indeksy, na godz.6 logo Dywizjonu 303, tu w stonowanej wersji czarno-szarej - i dobrze, kolory odebrałyby trochę militarnego charakteru zegarkowi, 3 wskazówki, zarówno indeksy, jak i wskazówki mają zieloną lumę, cyfry z kolei białą.
Pasek: 20 mm włoska skóra, sprzączka z nazwą marki, dodatkowy pasek z poliestru (Nato?), teleskopy z pinami do szybkiej zmiany paska.
Cena: coż jak na microbrand nie jest to mało, ale pamiętajmy o limitce i pewnej niepowtarzalności tego zegarka. Niemniej £2,458.33 robi wrażenie
Reasumując: zegarek o militarnym i wintydżowym stylu. Dużym plusem jest świadome odejście od dziś już mocno generycznej stylistyki B-Uhrów. Wygląd mocno klasyczny, ale trafiony, biorąc pod uwagę profil konsumenta konserwatywnego, nienależącego raczej do generacji millenialsów i późniejszych.
Nawiązania do historii tam gdzie to potrzebne (tarcza) stonowane, tam gdzie mniej rzucają się w oczy (dekiel) bardziej zaakcentowane.
Podoba mi się.
Niezależnie od tego warto promować biznesy, które nawiązują do naszej historii i choć trochę oddają cześć tym, których rząd brytyjski nie zaprosił na Brytyjską Defiladę Zwycięstwa w Londynie w marcu 1946 roku.
Wielkie podziękowania dla panów Ward za fantastyczną inicjatywę.
-