"Nie tracić ducha"
Życie prawdziwego entuzjasty zegarków to często nieosiągalne marzenia i uporczywe dążenie do ich realizacji - przynajmniej jeżeli ktoś jest wystarczająco zdeterminowany i ma jakąś strategię rozwoju. Sam jakiś czas temu zdecydowałem się zaryzykować i postawić kolejny krok w kierunku zegarkowego św. Graala, to jest Rolexa Day-Date'a w żółtym złocie. Owo ryzyko wiązało się z poświęceniem najważniejszego zegarka w mojej kolekcji, Rolexa ref. 16014, którego poszukiwania kosztowały mnie dużo wysiłku i zajęły mi długie miesiące. Choć nie pierwszy raz zdecydowałem się na tak bezlitosny i przekalkulowany ruch, zegarek który ostatecznie wskoczył na miejsce wcześniejszej ofiary jest i dla mnie zaskoczeniem. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
By stłumić wątpliwości związane z tym "rozstaniem na życzenie", pogrążyłem się w kolejnych mozolnych poszukiwaniach. Przy obecnej sytuacji na rynku, wysokich cenach złota, szalejących cenach wszystkiego spod znaku korony i moich wymaganiach co do stanu, znalezienie czegoś wyjątkowego było jak zwykle wyzwaniem. Miałem na oku ze dwie wyselekcjonowane oferty, które nie tyle naciągały mój budżet do granic możliwości, co po prostu mocno go przekraczały. Zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno odpowiedni moment na takie ruchy? Czy nie porywam się z motyką na słońce? W międzyczasie intensywnie przeglądałem wszystkie możliwe platformy sprzedażowe i społecznościowe. Wtedy też natknąłem się ponownie na zdjęcie pewnego zegarka, na którego widok moje serce znowu zabiło mocniej.
"Ujrzeć ducha"
Był to rzadki wariant Datejusta, którego fotki widziałem już 2019 roku. Konto na którym publikowano zdjęcia pod każdym postem umieszczało dopisek "NFS" (nie na sprzedaż). Pamiętam, że patrząc wcześniej na niespotykany typ tarczy i ogólny stan tego zegarka, marzyłem by mieć możliwość zakupu podobnej sztuki - ów typ był zdecydowanie na szczycie listy, ex aequo z niebieską mosaic dial produkowaną na rynek azjatycki. Choć ostatecznie zakończyłem poszukiwania na pięknym egzemplarzu o klasycznej srebrnej tarczy, po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że padłem ofiarą własnej zachowawczości. Rozmyślnie kupiłem najbezpieczniejszy i w pewnym sensie "najnudniejszy" wariant - optymalny pod względem wyglądu, stanu i ceny. Nie było w tym nic złego, jednak gdybym miał możliwość sięgnąć wyżej...
Teraz jednak, biorąc pod uwagę ile należy wyłożyć na najtańszego Day-Date'a, w zasięgu miałem nawet i tarcze tropikalne w Datejustach. To ten dziwny moment w kolekcjonowaniu, gdy zamiast odkupić z salonu "gołego" i służącego do jazdy testowej Mercedesa S klasy, stać nas spokojnie na E klasę w pełnym wyposażeniu i w dowolnym wybranym przez siebie kolorze (gdybym to miał porównać do zakupu samochodu). Wyjątkowo problemem nie były więc pieniądze - tylko dostępność, a raczej jej brak.
"Uwierzyć w ducha"
Konto na którym widziałem wspomnianego Datejusta od dłuższego czasu nie publikowało jego zdjęć. Postanowiłem więc spróbować szczęścia i zapytać dotychczasowego właściciela o ewentualny namiar do kogoś, kto (zapewne) ów zegarek odkupił. W odpowiedzi usłyszałem "Nadal go mam, tylko niestety praktycznie w ogóle go nie noszę".
To "niestety" i " w ogóle go nie noszę" mój mózg odebrał jako "na całe szczęście dla ciebie" i "być może dam się namówić na odsprzedaż". W dalszej rozmowie wyszło na jaw coś, co być może dla niektórych zabrzmi kuriozalnie. Pomimo iż na większości zdjęć widniał podpis "nie na sprzedaż", po każdej publikacji kolegę i tak nawiedzały dziesiątki mniej lub bardziej nachalnych osób zainteresowanych zakupem. Doszło do tego, że zmęczony zapytaniami przestał publikować zdjęcia zegarka, a co za tym idzie, przestał go tak często nosić - ostatecznie chowając go w skrytce bankowej.
I tu zjawiam się ja, niespodziewanie pytając o ten zegarek, co wręcz przypomniało właścicielowi o jego istnieniu. Ponieważ sytuacja na świecie jest jaka jest, a kolekcja jegomościa do skromnych nie należy, udało mi się skutecznie namówić go do sprzedaży. To dzięki mojemu wrodzonemu szczęściu oraz wyrozumiałości i uprzejmości ze strony poprzedniego właściciela dziś mogę wam zaprezentować...
"Iść z duchem czasu"
Rolex Datejust ref. 1603 z 1968 roku, z rzadką tarczą typu pie-pan, która wśród kolekcjonerów znana jest jako ghost dial, czyli "tarcza duch". Swój przydomek zawdzięcza niewielkiemu kontrastowi między szarym matem, a bielą napisów. Gdy światło pada na nią pod odpowiednim kątem, jej powierzchnia wydaje się być niemalże pozbawiona napisów. Co ciekawe, tarcze o takim jasnym matowoszarym wykończeniu występują wyłącznie w jednej konfiguracji - w połączeniu ze smukłymi prostymi indeksami - i wyłącznie w czterocyfrowych referencjach Datejustów i Day-Date'ów (w nowszych modelach szare cyferblaty mają już wyłącznie szlif słoneczny, z wyłączeniem rzymskich tarcz typu "Buckley").
Zegarek ma wymiary 36mm na 44mm wysokości (lug to lug) na 12mm grubości ze szkłem (pleksi) i 20mm między uszami. Wewnątrz pracuje in-house'owy werk o oznaczeniu 1570 - wprowadzony trzy lata wcześniej, w 1965 roku, będący trzecią generacją mechanizmów z serii 1500. To mechanizm z certyfikatem chronometru COSC, oparty na 26 kamieniach, bijący z częstotliwością 19 800 wahnięć na godzinę i fabryczną rezerwą chodu na poziomie 48 godzin. Wady? Stop sekundę wprowadzono dopiero ok. 1972 roku, a szybką zmianę daty dopiero w werku 3035 - dlatego nici z ustawiania czasu co do sekundy, a gdy odłożę zegarek na dłużej będę musiał kręcić wskazówkami by ustawić datę (a nie lubię mieć źle ustawionej). Zalety? To prawdziwy czołg wśród werków. Solidna, sprawdzona i zasłużona konstrukcja, stworzona w czasach, gdzie wiele rzeczy nadal wykonywano ręcznie. Do tego bardzo dobry ogólny stan - widać że był mało używany w ciągu ostatnich 50 lat, jest świeżo po serwisie, wymianie uszczelek i testach szczelności.
Innymi cechami wyróżniającymi ten egzemplarz są: stalowy frezowany bezel typu "engine turned" (w przeciwieństwie do typowego bezela karbowanego), sztywna, oryginalna bransoleta jubilee z epoki (zaginane ogniwa) oraz wyborny stan zachowania pozostałych elementów. Często bywa tak, że zegarek ma świetną tarczę, natomiast wykruszoną lumę, skorodowane lub podmienione wskazówki, spolerowaną lub poobijaną kopertę, porysowane lub nieoryginalne szkło i wyciągniętą bransoletę (o ile w ogóle ją ma). Tutaj myślę że nawet zdjęcia nie oddają tego, jak wszystko prezentuje się na żywo. Jest to niewątpliwie kolekcjonerski rarytas i niezwykle szczęśliwy strzał, który nawet przy mojej niestałości uczuć ma szansę na zawsze zamknąć temat wyjątkowego Datejusta vintage w kolekcji.
Jak zawsze – paski są już w drodze i będę was wkrótce raczył zdjęciami z przymiarek – kolor o dziwo jest wymagający, więc czekają nas różne eksperymenty. Docelowo jednak, jak zawsze, zimna stal wygra