Niestety, nie. Przede wszystkim zaczęły mi się rodzić dzieci i okazało się, że nie bardzo mam je czym wozić. Naszym drugim autem był Mustang, też dwudrzwiowe i do tego był silnie zmodyfikowany: kompresor Paxton, zawieszenie, skrzynia Tremec, inny most. Był sztywny i cholernie mocny, musiał mieć w okolicach 500KM sądząc po czasach, jakie osiągałem na wyścigach dragsterów (150 km/h w 8 sekund ze startu stojącego na 200 metrowym torze). Zamieniliśmy więc Wranglera na Saaba 9000 turbo, model 1985. Auto praktyczne, pięciodrzwiowe, a do tego ciągle dające przyjemność z jazdy. Wtedy, początek lat 90., był to jeden z najszybszych czterodrzwiowych samochodów na świecie. 177 KM i setka w 7,7 sekundy. Teraz to nikomu już nie imponuje, minivany niemalże są takie zrywne, ale czasy się zmieniły w motoryzacji przez ostatnie 15 lat. To już całkiem inna epoka. Mustanga, nawiasem mówiąc, też już nie mam. Szkoda trochę, ale czasem tak bywa, nawet w Ameryce, że nie ma pieniędzy na zapłacenie rachunków i trzeba sprzedać auto, żeby nie stracić domu. Mustang zresztą był fajny na torze, gdzie cala zabawa polega na jeździe do przodu, ale na zakrętach był tragiczny. To oczywiście wina opon. Na dobre mnie nie było stać, zdzierałem komplet co 3-5 tys. km, kupowałem wiec opony do wyścigów dragsterów, Mickey Thompson albo Hoosier, nawet nie radialki, ale zwykle, stare opasane. Były tanie (koło $100 sztuka) i miały doskonałą przyczepność, ale miały wysokie i miękkie ścianki boczne i na zakrętach miało się zawsze wrażenie, że się złapało kapcia. A w aucie, które ma 500 KM i bez trudu osiąga 250 km/godz. jest to raczej niemile uczucie. Teraz się już całkiem ucywilizowałem (czytaj zdziadziałem) i zamerykanizowałem. Jeżdżę krążownikiem marki Chrysler LHS, model 1995 z automatem. Ja zresztą „donaszam” samochody po mojej żonie, bo niewiele jeżdżę autem osobowym. Zwykle jestem w trasie i to moja ciężarówka jest moim „codziennym chlebem”. Ta też ma dobre dane: turbodiesel, dwa walki rozrządu w głowicy, 4 zawory na cylinder, 500 KM… gdyby nie to, że waga przeszkadza, byłby niezły silniczek… ale ten ma 6 olbrzymich cylindrów, 15 litrów pojemności i nawet, jak mogę osiągnąć 160 km/godz., co w aucie ważącym 35 ton i mającym 23 metry długości robi wrażenie, to trudno mówić o takiej przyjemności jazdy, jaka jest w Wranglerze w terenie, czy w Mustangu na torze czy nawet na ulicy. Volvo ma jednak swoje zalety, choćby dostęp do Internetu. A zaczynałem od Mercedesa 170V, model 1936 i Malucha. To Volvo prawdopodobnie ma lepsze przyspieszenia od każdego z tamtych aut i niewątpliwie jest dużo szybsze.