-
Liczba zawartości
1213 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Forum
Profile
Galeria
Kalendarz
Blogi
Sklep
Zawartość dodana przez ireo
-
Ponad rok temu zacząłem się nabijać z takich zdjęć gdzie na pierwszym planie był śliczniusi Rolex, a w tle najtańsza kostka brukowa i czyjeś nogi. Znaczy, najczęściej pisałem że tak właśnie powinno się robić zdjęcia zegarków. W efekcie kanon kompozycyjny się utrwalił. Pojawiło się coraz więcej zdjęć zgodnych z nowymi zasadami. Coraz lepsze są. Tanią kostkę Bauma zastąpiły znacznie ciekawsze wzory. Fasony i kolory obuwia zaczęły tworzyć przemyślane kompozycje z zegarkami i różnymi rodzajami nawierzchni. Rodzi się nowa jakość, na którą czeka świat.
-
"Chwila po odebraniu telefonu z salonu Rolexa"
-
Na dziewczynie wyglądałby genialnie.
-
Patek piękny. Ale nie mów, że ten Anglaise z brylantami to dla Ciebie.
-
Świetny zegarek, a zdjęcie przewyższa oficjalny forumowy kanon piękna.
-
Też nie wiem. Longines nie złożył mi jeszcze propozycji. Pewnie liczą kasę i wypracowują pozycję negocjacyjną. Sprawa się przeciąga. Najgrubszy księgowy ma stan przedzawałowy.
-
Podoba mi się, że temat na chwilę wyłamał się z kultury obrazkowej, skręcając w stronę motywów i zjawiska kolekcjonowania. Pojawiające się głosy w rodzaju "ja, w odróżnieniu od zwykłych zbieraczy, jestem prawdziwym kolekcjonerem" nie są już tak ciekawe, to bardziej deklaracje o własnym wizerunku niż refleksje z których mógłbym się czegoś nauczyć. Pojęcie "drogi do doskonałości" dotyczy pracy nad własnym charakterem a nie kolekcji przedmiotów, w końcu to tylko zegarki. Nie próbuję wartościować kogo mógłbym uważać za kolekcjonera a kogo za zbieracza, to są odmiany tego samego zjawiska. Trudno powiedzieć gdzie przebiega granica między nimi i czy w ogóle jest. Najbardziej znane kolekcje początkowo polegały na niezbyt selektywnym zbieractwie. Upływ czasu i trochę szczęścia sprawiły, że w tej chwili są to muzealne zbiory o bezcennej wartości, którymi zajmują się zespoły zawodowych kuratorów i konserwatorów. Wracając do zegarków, na przykład kolekcja Kevina O'Leary jest ogromna i pełna wyjątkowych egzemplarzy, same F.P. Journe'y z jego zbioru mogą przyprawić o zawrót głowy (w każdym razie, takiego zwykłego zbieracza jak ja). Ale jego metoda kolekcjonowania to typowa strategia odkurzacza, kupowanie jak leci wszystkiego co mu się spodoba a potem noszenie tych zegarków na czerwonych paskach po dwa naraz, bez względu na to czy ten kolor rzeczywiście pasuje do konkretnego egzemplarza. Czy to zmniejsza wartość tej kolekcji? Absolutnie nie, co najwyżej ujawnia nowobogacki rys osobowości właściciela. Dla wyjątkowości i wartości zbioru nie ma to żadnego znaczenia. Kiedyś zwróciłem uwagę na zdjęcie Eda Sheerana z Nautilusem, bo trudno mi sobie wyobrazić zegarek gorzej dobrany do osoby. Słucham innej muzyki i nie za bardzo kojarzę piosenki Sheerana, wiem tylko że to autor i wykonawca popularnych utworów, więc może sobie kupić co mu się podoba i nie moja to rzecz. Co nie zmienia faktu, że ten zegarek na ręce tego chłopaka to kompletna porażka estetyczna. Kiedy wyczerpie się cała długa lista celebrytów, którzy z Nautilusem na ręce wyglądaliby dobrze albo przynajmniej znośnie, nastąpi w tej liście wyrwa wielkości Wielkiego Kanionu Kolorado, potem długo, długo nic, a dopiero potem Ed Sheeran. Wiem, to tylko moje wrażenie które wcale nie znaczy, że Nautilus to nieudany model albo że nie warto go mieć w kolekcji, jeśli akurat komuś do kolekcji pasuje. Natomiast cechą każdego pojedynczego zegarka, nieważne czy to Patek czy Swatch, jest to że nie na każdej ręce i osobie wygląda równie dobrze. Nie spodziewam się przeczytać o kimś, kto sprzedał swoją kolekcję za pół miliona i rozdał pieniądze ubogim albo założył sierociniec, chociaż może ktoś taki istnieje. Ale ktoś, kto zamienił kilkanaście swoich zegarków na powiedzmy dwa, które ma obecnie, zdecydowanie powinien o tym napisać, bo takich kolekcjonerskich doświadczeń jest niewiele. Równie ciekawy jestem kogoś, kto dwadzieścia lat temu miał kolekcję zegarków i kompletnie ją przebudował, bo zafascynowały go inne marki i inna zasada tworzenia zbioru.
-
Bo to fajny zegarek jest. Ma coś w sobie, zwłaszcza w mojej wersji "Mk II".
-
Drobna korekta i będzie OK.
-
Takie poszukiwania wymagałyby kwerendy w archiwach niemieckich, bo w Warszawie niewiele zostało po "ubogaceniu kulturowym" przez niemieckich "gości" z lat 1939-45. Jeden z pośrednich śladów to np. lista emigrantów z pruskiej prowincji Szlezwik-Holsztyn (niem. Schleswig-Holstein), na którą składały się d. Księstwo Holsztynu i Księstwo Szlezwiku https://www.rootdigger.de/Names/E-file.pdf
-
Tourbillon Souscription? No, no...
-
E tam, co to za kolekcja poniżej 100.
-
Rewelacja. Wrzuć jeszcze jakieś zdjęcie, bo ostrość wyszła trochę nie tam gdzie trzeba.
-
Ło matko!
-
Dzięki, bardzo ciekawy egzemplarz. Wewnętrzna puszka pewnie miała zapewniać antymagnetyczność, zgodnie z napisem na tarczy. Ustawienie regulatora wskazuje że pewnie przydałby się totalny serwis. Po łbach śrub widać, że mechanizm przeszedł przez wiele rąk, ale ogólnie wygląda nieźle i pewnie jeszcze pożyje.
-
Można. Na razie jeszcze nie zabronili. "Obiektywny wspólny mianownik" najczęściej jest taki, że "obiektywnie wszystkie moje zegarki mi się podobają". Pewnie że tak, to kompletny nonsens. Ale ci wszyscy z YT to chyba tak na poważnie.
-
Jeśli "wyguglać" wyrażenie one watch collection, to otrzymuje się setki stron. Niby chodzi o taki zegarek, który zastępuje całą kolekcję (domyślam się że taką, którą się miało poprzednio i się sprzedało żeby kupić ten jeden, od którego ma się zacząć następna "kolekcja"). Inaczej mówiąc, "drogi zegarek, który bezmyślnie kupiłem sprzedawszy wszystkie inne, bo łudziłem się że na tym poprzestanę".
-
Premiery zegarkowe, nowości, ciekawe wydarzenia
ireo odpowiedział Lincoln Six Echo → na temat → NOWOŚCI ZE ŚWIATA ZEGARKÓW
Heh Ja się zastanawiałem czy rubinowe łożyska mają pokazywać rozrzut bomb (jak w "Paragrafie 22") w tym wygrawerowanym krajobrazie. Ale tak ogólnie, szczęka opada. Częstotliwość 10Hz, balans zawieszony na magnesach i taki poziom wykończenia za cenę dostępną przeciętnemu bogaczowi, naprawdę moje uznanie. -
Nie znałem takiej koperty w Tissotach z lat '30. Jaki to rozmiar i mechanizm?
-
Bardzo dobre zdjęcie, a nie jest to zegarek łatwy do fotografowania. p.s. Paski z latającą szlufką eliminuję z kolekcji, ale tutaj nawet nieźle to wygląda i nie razi.
-
Trochę tak, ale w takim razie czym jest wyrażenie "kolekcja jednozegarkowa"? Podobno istnieje coś takiego. Dla mnie ilość nie jest istotna, ważne żeby się nie powtarzały.
-
@agremi niedawno pytał o Stowę, więc Stowa.
-
V Przedwczoraj znów widziałem kelnera z Submarinerem na ręku. Chyba przegapiłem moment w którym ten model stał się ulubionym zegarkiem kelnerów, przynajmniej w restauracjach „trochę lepszej” kategorii. Oczywiście nie tylko ich, „sub” ma przecież ogromny „elektorat pozytywny” i jest jednym z najpopularniejszych zegarków na świecie. A wczoraj na jakimś popularnym portalu internetowym, uprawiającym masowe „disco polo dziennikarstwa”, przeczytałem niezgrabnie zredagowany artykulik o zegarku aktualnego Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, że „jego cena zwala z nóg”. Chodziło o Błonie za niecałe dwa tysiące złotych. Wszystko jest względne. Wartość rzeczy zależy od punkt odniesienia i własnego systemu wartości osoby oceniającej daną rzecz. Wracając na chwilę do świata kulinariów, jeśli ktoś nie wychował się w kulturze dobrego jedzenia, gdzie ceni się wysokiej jakości składniki i wyrobiony smak, to nie będzie miał pojęcia co właściwie jest dobre. Zanim się tego nauczy (o ile kiedykolwiek mu się uda), będzie musiał polegać na zdaniu innych, celebrytów, recenzentów, znajomych, „influencerów”, dziennikarzy, „ambasadorów marki”, prawdziwych ekspertów, ale też równie prawdziwych szarlatanów i przypadkowych ludzi bez pojęcia. Problem w tym, że jeśli sam nie będzie miał wystarczających podstaw, żeby wiedzieć co myśli i dlaczego właśnie tak a nie inaczej, to zapewne nie będzie w stanie odróżnić eksperta od ignoranta. Tu wkraczają media i specjaliści od marketingu, którzy usłużnie i sprawnie potrafią wykreować beznadziejnego ignoranta na cenionego eksperta. Kto ogląda telewizję, zna wiele przykładów. To takie miłe, myśleć i głosić że „nie ma reguł”, „noszę co mi się podoba” i „nikt mi nie będzie mówił co mam myśleć, robić i jak się zachowywać”. W świątyni egoizmu sąsiednie miejsce kultu zajmuje popularne „jestem jaki jestem”, czyli nie muszę nic ze sobą robić ani nad sobą pracować, niczego się uczyć, o nic zabiegać, masz mnie bezwarunkowo akceptować a najlepiej podziwiać, a jak nie to spadaj. Aha, i jeszcze musisz zgadzać się ze mną we wszystkim. W porządku, to spadam. Właściwie nie miałbym skąd spaść, bo nawet nie podszedłem. Odpowiednio wcześnie ostrzegł mnie język, którym mówisz i piszesz, wyraz twarzy którym potraktowałeś żebraka na ulicy, głośne zachowanie obliczone na przyciągnięcie uwagi i grono znajomych, wśród których się obracasz. A gdybym jeszcze miał jakieś wątpliwości, rozwieją je szczegóły, takie jak ubiór i zegarek. Historia ubioru i innych znamion statusu materialnego, sygnałów których ludzie używają do wyrażania i komunikowania swoich osiągnięć, marzeń, wierzeń, poglądów, stanu umysłu, zawodu, zainteresowań i środowiska z którego pochodzą, trwa od tysięcy lat. W starożytności i w wiekach średnich sposób prezentowania się na zewnątrz był przeważnie ściśle ustalony przez normy społeczne i tradycję, traktowaną bardzo poważnie. Do tego stopnia, że w wielu kulturach wyłamanie się z konwencji i posługiwanie się atrybutami i zachowaniem kogoś innego, np. innego stanu lub innej płci, bywało surowo karane. W Europie jeszcze na początku XX w. jeden rzut oka pozwalał bezbłędnie rozpoznać w nieznajomej osobie mieszczanina, rolnika, urzędnika, gospodynię, szlachcica, prostytutkę, woźnego, kupca, oficera, nauczycielkę, itd. Bardzo ważny był mundur i związana z nim pozycja społeczna, o czym świadczy historia „kapitana z Köpenick”. Był to bezrobotny hochsztapler Friedrich Wilhelm Voigt, z zawodu szewc, który kupił w sklepie ze starzyzną mundur kapitana pruskiej armii. Następnie wziął pod swoją komendę przypadkowo napotkany oddział żołnierzy i sterroryzował miasteczko Köpenick koło Berlina, aresztując burmistrza i zagarniając miejską kasę. Tajemnicze zniknięcie gotówki i czeków z sejfu w magistracie udało się wyjaśnić dopiero dziesięć dni później. Podobno cesarz Wilhelm II o mało nie umarł ze śmiechu, usłyszawszy tę historię. Osobiście wstawił się za oszustem, który dzięki cesarskiej protekcji został skazany na „stosunkowo łagodną” karę czterech lat więzienia. Minęło 60 lat i nad dążeniem do identyfikowania się ze zbiorowością zaczął przeważać indywidualizm. W latach ’60 XX w. ubiór wraz z akcesoriami stopniowo stawał się coraz bardziej narzędziem „wyrażania siebie”. Mimo to jeszcze w 1966 r. niejaki Jimi Hendrix został zatrzymany przez policję w Londynie, ponieważ miał na sobie oryginalną brytyjską kurtkę mundurową z końca XIX w., w charakterystycznym czerwonym kolorze. Policjantom bardzo nie podobał się ten strój w zestawieniu z jego czarnoskórym posiadaczem. Jeden z nich stwierdził, że Hendrix nie ma prawa nosić „munduru, w którym ludzie walczyli i umierali” za Imperium Brytyjskie. „Jak to, w mundurze Korpusu Weterynaryjnego?”, zapytał Hendrix. W końcu udało mu się uniknąć aresztowania, bo na szczęście miał przy sobie amerykański paszport. Nie wiadomo czy miał wtedy zegarek, czy może tylko jedną z wielu ozdobnych bransolet. W XXI w. sprawy potoczyły się innym torem. W 2020 r. szacowna amerykańska instytucja Smithsonian (konkretnie jej oddział w Waszyngtonie, The National Museum of African American History and Culture, dziewiętnaste muzeum należące do Smithsonian Institution) opublikowała analizę, w której takie zachowania jak punktualność i podejmowanie osobistej odpowiedzialności zostały zaliczone do cech „białej supremacji”. Według ekspertów Smithsonian, do charakterystyki zachowań i wartości rasy białej należą także „cenienie ciężkiej pracy wyżej niż zabawę” oraz „obiektywne, racjonalne myślenie”. Zastanawiałem się, co w takim razie mogłoby odegrać rolę przeciwieństwa „białej supremacji”, i zupełnie gdzie indziej natrafiłem na publikację etnograficzną o odmiennym rozumieniu pojęcia czasu w Afryce. W afrykańskim sposobnie myślenia przyszłość po prostu nie istnieje, kategoria czasu obejmuje jedynie przeszłość bliższą i dalszą. Czas zbudowany jest z wydarzeń, których się już doświadczyło, albo wiadomo że doświadczyli ich inni. W przyszłości nie nastąpiły jeszcze żadne wydarzenia, więc przyszłości zwyczajnie nie ma. Nikt nie przeżył niczego z przyszłości, nie ma tam zdarzeń do których można by się odwołać. Przyszłość jest tak kompletnie abstrakcyjna, że w wielu rodzimych językach afrykańskich nie istnieją słowa na jej określenie (chętnie zapytałbym jakiegoś biegłego lingwisty czy tak jest rzeczywiście; sprawa może być skomplikowana, bo ponad 80% rodzimych języków afrykańskich nie ma formy pisemnej). Czas nie jest tam traktowany jak dobro, które można oszczędzać albo tracić, jak to ma miejsce w „cywilizacji białego człowieka”. Życie Afrykanina to czekanie aż czas „się wydarzy” albo wręcz „robienie/produkowanie czasu”. W konsekwencji rodzime języki Ghany i Nigerii nie mają słów oznaczających naprawianie czegoś, konserwację albo serwis. Planowanie i działanie na rzecz utrzymywania rzeczy w dobrym stanie dla ich prawidłowego działania w przyszłości nie jest potrzebne ani w ogóle znane. Kto przebrnął przez powyższe dygresje, może teraz zastanowić się nad miejscem zajmowanym w tym wszystkim przez zegarek naręczny. Platforma YouTube pełna jest filmików o „wyrażaniu siebie” za pomocą zegarka, tematów w rodzaju „co twój zegarek mówi o tobie?”, „jak nosić zegarek?”, itp. Zegarek podobnie jak dawniej pełni rolę wizerunkową, jest sygnałem komunikującym otoczeniu kim jest jego posiadacz, albo za kogo chciałby się uważać. Chociaż się z tego śmieję, to sam nie jestem na to zjawisko obojętny. Zakładam Cartiera i od razu czuję się jakoś bardziej posh. Zakładam G-Shocka i czuję się niezniszczalny. Jednocześnie zegarki zaliczają klasyczny prole drift wraz całą pozostałą cywilizacją materialną i obyczajową. Śmieci na ulicach, graffiti na ścianach, tatuaże na twarzach. Ubrania i fryzury celowo wyglądające tak, jakby ich posiadaczy przed chwilą ciągnięto za samochodem po asfalcie. Niechlujny język, przekleństwa używane zamiast normalnych wyrazów, słowne potworki i błędy mnożące się wszędzie jak komórki nowotworowe. W Polsce plenią się nieudolne anglicyzmy („progres” zamiast postępu, „forwardować” zamiast przesyłać; są nawet tacy, którzy problemy „adresują” zamiast rozwiązywać) albo rusycyzmy („na dzień dzisiejszy”, „za***isty”, „w Ukrainie”). Coraz więcej ludzi z niewiadomych powodów uważa, że mówienie „smacznego” przed posiłkiem albo „na zdrowie” kiedy ktoś kichnie, to przejawy dobrego wychowania. Celebrytki nie umieją elegancko chodzić ani siedzieć. To i tak staje się mniej ważne w chwili, kiedy przystępują do wygłaszania swoich poglądów, dziwnie podobnych do poglądów innych celebrytek i celebrytów. Cały czas "na fali" jest atakowanie księży i kościoła, bo to nie grozi żadnymi konsekwencjami (w przeciwieństwie do atakowania np. islamu albo judaizmu) a podnosi oglądalność i "klikalność". Rzecznik prasowy rządu nie jest w stanie odmienić przez przypadki rzeczownika „dom”. Zagubione i wykorzenione „wykształciuchy”, zapatrzone w umiejętnie zaszczepione im idee, usiłują naśladować nadmuchane autorytety z telewizji. W mediach trwa nieustająca naparzanka na trzeciorzędne tematy, podczas gdy sprawy największej wagi leżą nieruszone. Od kiedy dwór i pałac zostały trwale usunięte z krajobrazu kulturowego, trwa triumfalny pochód czworaków. Wszystko staje się coraz bardziej tandetne, pomimo coraz wyższych cen, za które nabywa się rzeczy pospiesznie zaprojektowane, wykonane byle jak i w coraz gorszym guście. Czy to ewolucja, czy raczej degeneracja? Na pewno wielka zmiana. Nowoczesny design, odzwierciedlający i jednocześnie formujący dominujące gusty, obnaża prawdę że chociaż jesteśmy coraz bardziej zaawansowani technologicznie, to również coraz bardziej nudni, pozbawieni wyobraźni i chęci samodzielnego myślenia. Rzeczy z naszego otoczenia mówią nam, że nie wierzymy już w estetykę, która przestała się liczyć, ani w ideę takiego społeczeństwa, które zasługiwałoby na zwyczajne, banalne, codzienne piękno.
-
"Abdul, get the rocks!"
-
Inna wskazówka minutowa nie rzuca się specjalnie w oczy. Wydaje mi się (bo nie miałem w ręku oryginału vintage), że większą różnicę w stosunku do oryginalnego LLD robi szkło. Pierwowzór miał oczywiście pleksę ale o większym promieniu krzywizny. Szkła szafirowe w reedycjach zegarków historycznych na ogół charakteryzują się tym, że większość powierzchni jest zupełnie płaska; krzywizna o małym promieniu dotyczy tylko wąskiej krawędzi szkła. Wypukłe szkła hesalitowe bardziej przypominały kształtem kopułkę. Nawiasem mówiąc, ładny egzemplarz znalazłeś na tym zdjęciu, stąd też wysoka cena. Co najmniej jedną koronkę ma oryginalną, a może nawet obydwie.
