Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
News will be here

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

eye_lip

Wystawa Chronometraż w narciarstwie LONGINES w Hour Passion 1 grudnia 2014

Rekomendowane odpowiedzi

1. lec
2. Eugeniusz Szwed + 4
3. zetore
4. Pawel2499
5. anda_7
6. Diego04
7. RTK-WGM + lepsza połowa
8. Igory76
9. Dariusz Chlastawa
10. Robert Frączak + 1
11. staruszek + żona
12. desmo

13. puffin+ 1

14. Jan Szymański
15. Mateusz Dąbrowski (nie wiem czy uda mi się na początek)

16. Antiquarius. Maximus

17. Walter_87 + lepsza połowa


LOGO12 (Kopiowanie).png  KMZiZ

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję organizatorom. Fajnie było się spotkać i pooglądać Longinesy w miłej atmosferze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja również dziękuję, dawno się tak nie ubawilem słuchając Kolegów.


cyt.-Wszystkie Ryśki to porządne chłopy !

Piotr.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczególne podziękowania dla Filipa za kolejną inicjatywę i organizację klubowego spotkania

oraz dla kolegów od których mogłem zaczerpnąć zegarkowej wiedzy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przyłączam się - również dziękuję za świetnie spędzony czas i możliwość obejrzenia ciekawych czasomierzy.

Czekam - pewnie nie tylko ja - na zdjęcia :)


LOGO12 (Kopiowanie).png  KMZiZ

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zdjęcia to pewnie najszybciej będą na Chronosie ;)

 

Dziękuję Wam za udział, świetna frekwencja :)


Instagram.com/jfszymaniak

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To już drugie spotkanie w warszawskim butiku Hour Passion. Tym razem Pani Paulina i nasz klubowy kolega Filip, specjalnie dla nas zorganizowali wieczór przedpremierowy wystawy „Chronometraż w narciarstwie” z eksponatami z muzeum Longines z St. Imier.

 
Był to bardzo udany wieczór podczas którego mieliśmy okazję poznać trochę historii marki Longines, ale też podyskutować ze sobą o zegarkach.
Doceniając wysiłek wszystkich pracowników butiku i poświęcony nam czas  mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy :)
 
Serdeczne podziękowania dla Pani Pauliny i Filipa   

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szanowni, parę zdjęć od naszego kolegi Krystiana:

 

SOANrAK.jpg

 

ooRZ7YK.jpg

 

r9DEbS1.jpg

 

Iami1uy.jpg

 

2xywEsj.jpg

 

OVtSNxc.jpg

 

GbTfTHr.jpg

 

XUt7BGy.jpg

 

ALL7J1L.jpg

 

ptlxlEi.jpg

 

Dsbns2l.jpg

 

tfAfMDX.jpg


Instagram.com/jfszymaniak

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak ja to przegapiłem? :blink:  :(


"You may delay but time will not" Benjamin Franklin

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, jak...?


Instagram.com/jfszymaniak

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, nie daruje sobie tego. Po zdjęciach widać, że ekipa super, z pewnością było ciekawie.  No i Longines.


"You may delay but time will not" Benjamin Franklin

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stopery jeszcze jakiś czas są, także wpadaj.


Instagram.com/jfszymaniak

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za informację. 


"You may delay but time will not" Benjamin Franklin

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Długo wahałem się z wrzuceniem, tej swej relacji z tego miłego spotkania.

Mam nadzieję, że będzie ona odebrana, tylko z przymrużeniem oka

i przyczyni się do uśmiechu na twarzach czytających. 

Oraz, że nikt nie będzie miał mi za złe, i tą krotochwilną opowieść.

Serdecznie dziękuję pracownikom i przeuroczej Pani Paulinie

oraz Filipowi za fajny wieczór!

 

Nie!

Sobie nie ufam, więc czemu do diabła miałbym ufać innym?

Cóż czasem przychodzi mi myśleć?

Jak czytam subtelne wyznania „bibliotekarza” o jego niemal wyssanej z mlekiem matki pasji

(chyba do św. Łukasza mości Pendereckiego), do marki „umykającego czasu”, co to chyba ostatni swój egzemplarz zegarka tej firmy, pogonił w me ręce?

Czy też wyznania, tfu na psa urok, niczym „Cierpienia Młodego Wertera” dotyczące czerpania garścią,  nie mniej wielkości małolata z gimnazjum, wiedzy pokoleń zegarmistrzowskiego fachu,

co trąci raczej mychą niźli łychą, do pobierania tej wiedzy z tego akurat kotła.

Jak tu się zapatrywać na, wierzę że szczere wyznanie „Starego (dobrze, że nie malutkiego) mądrali”,

który bez krygowania stwierdza, iż robił se tylko pośmiechujki z koleżeńskiego grona?

Czerpiąc, raczej frywolne zadowolenie z ich słuchania?

Jak można ufać pewnemu „generałowi”, który podobno się kulom nie kłaniał, co w swej niewiedzy o życiu, świadomie dopuszcza swą przyszłą, do pomiarów bransolet z gablot, pozostając nieświadom tego,

co czyni i czym, to w przyszłości mu grozi?

 

Nie wiem, czy „kole i żeństwo” mnie nie opluje, ale mam niecny zamiar podworować sobie trochę z imprezy, bowiem nieprawdą  było jakoby, wszystko było na niej cacy i tylko, co niektórym piszącym, we łbie się poprzewracało. Nic to, przebrniem, przez te „achy” i „ochy”, by dolać dziegciu do tych miodem płynących słów.

Jak bym się nie przymierzał, po ostatnim swym wyjazdowym występie w mieście, napytałem se bidy u pewnego „żeństwa”, autorytatywnym stwierdzeniem, iż nie pała sympatią, do łysych blondynów, sypiąc na wdzięczących się w ansamblach starych grzybów, bazyliszkowe swe spojrzenie? Chęć zobaczenia instrumentów mierniczych z czasów mego narodzenia, pozbawiła mnie instynktu i nie powiem, iż wielce zdziwion pozostaję do dziś bez szwanku!

Otóż, za owe stwierdzenie należał mi się nie wątpliwie, siarczysty policzek od szefowej naszego kolegi, bowiem jak wiadomo, ten staromiejski bajkowy stwór, unikał jak ognia lustra z wiadomych powodów!

Bowiem, tylko taki desperat jak ja, mógł walnąć tak trudno wybaczalną gafę.

Jedynie jakieś „warzywo” mogło mi pomóc w osłabieniu, godnego i tej klasy przeciwnika!

Dzięki niemu mogłem liczyć, iż nie będę zbierał szczęki z podłogi a wymiar kary, okaże się lżejszym.

Tak, więc będąc odpowiednio przygotowany na jesiennego liścia na mej gębie, wpadłem zdyszany na spotkanie, rozpytując po drodze o usytuowanie mego obiektu „pożądania”,

by jak najszybciej doprowadzić sprawę, do szczęśliwego jej zakończenia!

Jednak jak ogólnie wiadomo Panowie, serca niewieście rozmiękczają kwiaty a obraz w tym przypadku zaskoczonych i wybaczających oczu jest tym, co warto czasem obserwować, kajając się za swe wybryki.

Co godne jest chyba polecenia!

I jedynie tym optymistycznym akcentem, należałoby rozpocząć opowieść o istocie spotkania, które

stanowiło cel zarówno mój jak i wszystkich przybyłych na tą wizytę w salonie. Ściągnięte, na tą okoliczność muzealne depozyty, miały nam uzmysłowić wkład szacownej firmy Longines w dziele pomiarów czasu w konkurencjach narciarskich z przełomu lat 40/50.

Nie powiem, wywarły na mnie wrażenie. Zamieszczono bowiem w gablotach cztery stopery, na tle starych fotografii w kolorze sepi, gdzie jeden z nich podobno był moim równolatkiem, aczkolwiek w lepszym stanie wizualnym, niż piszący, te słowa. 

Ciekawe! Różne przyszło mi widywać, te mierniki czasu, ale wszystkie były wielkości w sam raz pasujące do mej dłoni. Te z bunkrowane za stosownym szkiełkiem, co by nikt nie zapietruszył dorobku firmy, były chyba dla alpejskich drwali z rąsią jak bochenek chleba, ale podobno gdzieś tam w świecie widziano Yeti a i mechanizm wraz z obudową, rozmiarem by się zgadzał.

 Pozostała maszyneria, była dla mnie całkowitą zagadką i wzbudziła we mnie wielką uradochę, bowiem według mej oceny, zarówno drzewiej „elektryki” jak i dziś „fryzjerzy”, mogli se dowolnie ustawiać wyniki konkurencji! To i kasę na lewo, można było trzepać.

Przedstawiona nam „Bramka czasowa”, to jak wjazd w czasoprzestrzeń lustrzanego świata i w dodatku nie realnego. Zaprezentowane pudło na budziki, no dobrze, na stopery musiało i na pewno posiadało dwie cewki jak Ceśka czyli "Cewka" kultowa już córa, Mańka z „60 minut na godzinę”, z audycji nieśmiertelnej radiowej Trójki. Tak, że opowieści o precyzji pomiaru to, jak że tak powiem Panie dzieju, wieczorne zagrywki o północy, orkiestry pod dyrekcją Jana Cajmera w tych, że latach.

Zestaw w mych oczkach nie pozostawał pełnym, bowiem brakowało w nim jak „Bananowego songu” (a VOX-sów prze ca nie było) tych, że tak zwanych "bananowych" wtyczek zaopatrzonych w odpowiednie z epoki okablowanie, czyli przewodów elepstrycznych o pamiętnym mi symbolu LGo, oczywista w słusznym przekroju. Zasilanie, bowiem tej wyrafinowanej na owe czasy maszynerii mierniczej, musiało być z gruntu rzeczy prundem stałym i w całym rozrachunku musiała być brana także pod uwagę pojemność „cel” ( nie mylić z tymi z sanatorium dla Kamedułów na Warszawskich Bielanach, lub też aresztu śledczego na Białołęce) ołowiastych pojemników na jego potrzebny zapas.

Targanie tego bajzlu po górkach, musiało być trudnym, ale popłatnym zajęciem dla miejscowych fachowców. Powracając do samej maszynerii, to jak zaznaczyłem wzbudziła we mnie uradochę! Bo Panie, przy „docenta” izochroniźmie, należało by w pomiarach i w stosownych dywagacjach na przyszłość, brać pod uwagę magnetyzm „córek” Mańka, co prawda niwelowany częściowo przez ich złośliwie ukierunkowaną bifilarność.

Aczkolwiek pozostający w metalowych częściach konstrukcji magnetyzm szczątkowy, jak nic musiał mieć wpływ na dokładność pomiaru. Przyglądając się z ciekawością całej maszynerii muszę stwierdzić, iż dawała ona szerokie możliwości rozbudowania układu pomiaru, by ukrócić możliwości wyskoczenia do baru na setę sędziom mierniczym i o to rozwiązanie cały system był lepszy niż ostatnio PKW w czasie I tury wyborów.

 

Drugim radosnym w mych oczach jak i wyobraźni, elementem tej układanki pozostaje sam czujnik przekroczenia linii mety. Ustrojstwo mocowane na niemal wojskowym pachu, chyba do jakiejś tyczki z wystającym około metrowym patykiem. Którego zaczepienie i wychył powodował niechybnie wysłanie umyślnego impulsa do mierniczej konsolety. By wspomniana „cewka” zrobiła swoje i pizdnęła jednym z zamieszczonych w niej dyszli w zamocowany tam stoper i zakończyć pomiar czasu przejazdu zawodnika. 

 

Nie wiem czy Panowie wiecie jak drzewiej wyglądały buty narciarskie i strój narciarski. To nie był jak dziś, jakiś nowoczesny kondon, zaciągnięty na zawodnika termicznie jak folia na kaczkę, przygotowaną do sprzedaży, co by się zwarł w sobie. Tylko przyzwoicie szyty z gatunkowego materiału narciarski spodzień, zaprasowany elegancko w kant z gumkami na stopy, by jakoweś farfolce, tudzież onucka nie wystawały narciarzowi z buta. Biały obowiązkowo golf i z grubego drelichu kurtałka, oraz wełnista kaniołka z pomponem, dopełniały strój, choć na wschodnich rubieżach Europy, królował pewnikiem treningowy "waciak" i papacha.  

A właśnie, but był oczywista skórkowy z odpowiednim kilka razy szytym „branzlem”, który okucie drzewnianych dech, trzymało się jak zęby w nogawce ulicznego burka. Tak więc w minionych czasach narciarze, to byli eleganckie chłopaki a nie jak dzisiejsze takie jakieś osobniki w przykurczu, jak przy załatwianiu swych potrzeb w lesie na tak zwanego narciarza.

Powracając do butów, miały one ścięte czuby i zewnętrzny jęzor przykrywający sznurówki oraz co w tym przypadku ważne! Krótkie cholewki, tak więc uderzenie patyka czujnika po wyżej jej, było na pewno niezbyt komfortowe i pewnikiem pozostawiało po sobie na piszczeli, siniaki. Ponadto zawodnik zmuszony był trafić w ten "cyngiel" by został mu zmierzony czas pokonania trasy, co niewątpliwie było dodatkowym stresem dla zawodnika jak losowanie w dzisiejszego totka chybił i nie trafił.

Co prawda w swej nie pohamowanej niczym wyobraźni, miałem nadzieję, że sprawdzimy sprzęcior wypuściwszy jednego z kolegów biegacza w rundkę w okół Warsa, by zmierzyć mu czas pokonania dystansu. Ba! można by było nawet pokusić się o rozegranie zawodów z nagrodą uścisku ręki prezesa zarejestrowanej na foci. Jednakże z braku pozostałych elementów układanki, wizja okazała by się płonną.

Powracając do spotkania, którego celem było sięgnięcie do historii nie miało istotnego przełożenia na elementy biżuterii kolegów, bowiem prężące się pod gablotami osobniki demonstrowały wyzywająco swe odważniki jak chór rewelersów (Opania, Zborowski i spółka z pobliskiego teatru Ateneum), czyli "bajery, hojery, łomegi i insze z półek, do których tak niektórym ciężko dostać. Jednakże godność osobistą weteranów zachowaliźwa z Jankiem nie koniecznie muzykantem, choć cholera wie, czy nie pogrywa tak jak i ja na nerwach ślubnej. Prezentując starszawe wyrobnictwo dziadka Longinesa, ale starszaki jak to paździerze, tak mają i sznyt okolicznościowy trzymią! Mimo tego, żem przybył na salony w ulubionej flanelci.

 

Jednak relacja była by nie pełna, gdybym nie wspomniał dwu licowym, jeśli chodzi o tabelki rejestracyjne, może nawet rowerów, koledze. Który jak zawsze w swej przybocznej sakwie, przynosi nabyte kiedyś suchary, by wnerwiać do imentu moje jestestwo, swym wybujałym koścem i osobą, bom raczej z tych konusów jak Pawlak a także zwartością sakwojarza. Przez co gościu wzbudza u mnie uczucie żądzy, by tak z cicha pęk obciąć mu szelkę i wyłuskać jakiś nabytek. Czekam zatem na forumowego grajcarka i kto wie?

A jakże, była także okolicznościowa kronika "filmowa", ale dawniej to kamerzyści filmowali z rąsi i nie odpuszczali nikomu, by udokumentować wszystko co się na "podwwórku" działo. Dziś to aparata nadziewa się na sztywny pal statywu rączki w kieszeń, lub za zagrychę i finito! Dawna szkoła operatorów filmowych w pod warszawskiej Strudze, to była szkoła! Nie to co dziś weselni filmowcy, byle tylko kapusty na kosić!

Powracając do zagrychy i napitków, to były oczywista, aczkolwiek ja za kolorowymi "Mupetami", nie przepadam i z dwojga złego, taki chlebuś ze smalcem obowiązkowo jabłuszkiem, cebulką i skwareczkami nie mówiąc już o śledku w oliwnej zalewie na razowym, łykałbym jak pelikan.

Cóż moda robi swoje!

 

Nie mniej Panowie!

Nie pozostaje prawdą, by jak pisałem wcześniej, nasza przeurocza gospodyni, tego specyficznego "Podwieczorku przy mikrofonie", który za dawnych lat odbywał się nie daleko, bo na winklu w Sawie, gustuje tylko w brunetach, gdyż jak mi wiadomo z ostatnich doniesień i blondyni znajdują sympatię w jej uśmiechniętych oczętach!

 

Pozdrawiam

Uczestnik. 


<p>Czasem lec-e w gruchy :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak można ufać pewnemu „generałowi”, który podobno się kulom nie kłaniał, co w swej niewiedzy o życiu, świadomie dopuszcza swą przyszłą, do pomiarów bransolet z gablot, pozostając nieświadom tego,

co czyni i czym, to w przyszłości mu grozi?

 

 

 

:D


LOGO12 (Kopiowanie).png  KMZiZ

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Nie mniej Panowie!

Nie pozostaje prawdą, by jak pisałem wcześniej, nasza przeurocza gospodyni, tego specyficznego "Podwieczorku przy mikrofonie", który za dawnych lat odbywał się nie daleko, bo na winklu w Sawie, gustuje tylko w brunetach, gdyż jak mi wiadomo z ostatnich doniesień i blondyni znajdują sympatię w jej uśmiechniętych oczętach!

 

Blondyn po zmierzchu nie ma szans z "brunetem wieczorową porą" ;)

ukłony dla p. Pauliny :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.