Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
News will be here
PawMar1976

Spóźnione powitanie

Rekomendowane odpowiedzi

Dzień dobry,
Nazywam się Paweł. Jestem już dobry miesiąc na forum, ale jakoś do tej pory brakło czasu i chęci na „przywitajkę”, co niniejszym postanowiłem nadrobić. Witam zatem wszystkich serdecznie i pozdrawiam.
Zegarki nakręcały mnie zawsze. To znaczy od kiedy pamiętam lubiłem je oglądać, podziwiać, niekoniecznie posiadać, kolekcjonować, czy nosić. Przez wiele lat moje podejście do tematu było po prostu praktyczne. Sporo czasu zajęło mi dojście do etapu, w którym zaczęło mi zależeć, aby na nadgarstku mieć coś, co w pewnym stopniu jest odzwierciedleniem mojej osoby. Niekoniecznie udało mi się to zrealizować w 100%, ale chyba jestem bliżej niż kiedykolwiek.
Jestem posiadaczem automatycznej, sportowej Certiny, w której zastąpiłem eleganckiego „aligatora” robionym na zamówienie prostym paskiem ze skóry w stylu vintage. Teraz całość bardziej do mnie pasuje – od zawsze wolałem dżinsy, trampki i sportową marynarkę od garnituru z krawatem. Kaliber „cytryny” to co prawda swatchgroup’owa masówka z plastikowymi elementami, ale w tej cenie nie dostanie się chyba żadnego innego porządnego automatu z chronografem.
Historycznie pierwszy był natomiast radziecki Poljot. Prosty, mechaniczny model otrzymany od ojca na rozpoczęcie podstawówki. Na parcianym pasku, z jasną tarczą w słonecznym szlifie. Przydatny, więc go nosiłem, ale ze wstydem ukrywałem pod mankietem, czekając na pierwszą komunię i wymarzonego elektronika z czterema guziczkami. Połowa lat osiemdziesiątych z większością polskich marzeń obchodziła się dość brutalnie, jednak chrzestna się spisała i podarowała mi zegarek marki… Tempo. Wiem, firma-krzak, ale co z tego! Wtedy nikt się tym nie przejmował. Cyfrowy wyświetlacz, stoper, data i oczywiście obowiązkowa elektroniczna pozytywka w roli alarmu. A do tego stalowa bransoleta! Byłem wniebowzięty. W sumie jakieś 24 godziny, gdyż do poziomu podłogi w poniedziałek w szkole sprowadził mnie kolega prezentując swoją Montanę z 7 melodyjkami… Mój potrafił tylko „Oh, Susanna, don’t you cry for me...”  W całości wytrzymał jakieś 2-3 lata, po czym w częściach wylądował w szufladzie, a ja musiałem wrócić do Poljota. To było spore wyzwanie; za takie cudo można było w szkole oberwać w zęby, jak za sweter z Wielkim Ptakiem z Sezamkowej Ulicy, o czym napomknął Kevin w „Home Alone”.
Kilka klas później stałem się początkującym nastolatkiem – szaleństwo, bunt i takie tam. Szczęśliwi czasu nie liczą, więc Poljot dołączył w szufladzie do Tempo. Ani jeden, ani drugi zegarek nie dotrwał do dzisiejszych czasów. Żal mi tylko tego, którego się wtedy wstydziłem… Minęło kilka dobrych lat, zanim na mój nadgarstek ponownie trafił czasomierz. „Bunt” gdzieś po drodze odparował i praktyczny student za jedno miesięczne stypendium nabył nudne do bólu Casio. Kwarcowy prostak, ale wykonany z tytanu, co nadawało mu nieco oryginalności. Polubiliśmy się – był lekki, oszczędzał baterię i… pokazywał czas. Więcej od niego nie wymagałem i mam go do dziś.
Mijały lata, a kobiety zaczęły nosić większe zegarki od mojego Casio. Zapragnąłem więc czegoś poważniejszego przynajmniej z wyglądu… Zawsze lubiłem połączenie elegancji ze sportem, więc pojawił się „Hołowczyc” – kwadratowy Atlantic ze wskazówką stopera podążającą w tył przez dolną połowę tarczy. Był oryginalny i bardzo mi się podobał, ale jakoś nigdy do końca go nie polubiłem. Czara goryczy przelała się, kiedy podczas wymiany baterii zegarmistrz pokazał mi jego wnętrze. Kosztował niemałe pieniądze i do tej pory mam przed oczami wielki biały kawał plastiku z małym mechanizmem pośrodku. Tego nie dało się „odzobaczyć”; wiedziałem już wtedy, jak porządny werk powinien wyglądać. Ojciec, nim podarował mi swojego Poljota, zdobył na „czarnym rynku” automatyczną Helvetię i jej miedziowany kaliber było mi dane kiedyś oglądać. Po paru zatem latach przedwczesnej szufladowej emerytury pogoniłem „Hołka” do nowego właściciela. Gdzieś w tzw. międzyczasie za jedną trzecią jego wartości nabyłem Festinę na kauczukowym pasku. Jej wnętrze, zapewne identycznie „plasticzane”, w tej cenie zupełnie mi nie przeszkadzało. To był strzał w dziesiątkę. Ten olbrzym niczego nie udawał – był prostym sportowym zegarkiem i stał się moim EDC na około 10 lat – pod koszulę i krawat miałem już wtedy odświeżonego wiekowego Weltmeistera po zmarłym dziadku. Po oba zegarki sięgam chętnie i dziś, choć najczęściej na moim nadgarstku siedzi „cytryna”. Dziadkowy zabytek zakładam od święta, a Festinę zabieram na plażę i basen, aby oszczędzić „wintydżową” skórkę Certiny zrobioną na zamówienie.

 

20230322_132902749_iOS.jpg

20230322_132738518_iOS.jpg

20230303_180217156_iOS.jpg

20230108_200933649_iOS.jpg

20230308_180102788_iOS.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.