Dla mnie też dzisiejszy Blancpain czy Breguet @ Swatch Group to dziwny twór, ale w takiej czy innej formie wciąż istnieje i dopisuje swoją historię. Oto jest pytanie: czy warto sztucznie podtrzymywać przy życiu markę, nawet najbardziej zasłużoną i owianą legendą?
Wielu zapomina, że w zdecydowanej większości te marki same połączyły się w obliczu zagrożenia, tworząc super-organizacje. Siedziby firm takich jak Longines nie poddały swych fabryk niczym w średniowiecznym oblężeniu nacierającym armiom Swatch Group. I dziś @Jan, gdyby miał bardzo dużo zbędnych środków 😉 może tam wysłać swojego 100-letniego Longinesa, aby w tym samym miejscu w którym powstał, pracownicy tej samej firmy w której powstał, z wykorzystaniem oryginalnych zapasów magazynowych sprzed wieku, naprawili mu jego piękny zegarek. Przypuśćmy, że po kryzysie kwarcowym Swatch Group rozwiązuje się, a marki stawiają na niezależność. Nie ma mowy, by do dziś istniał Hamilton, Mido czy Rado. Może Tissot, być może Omega i Longines, ale o więcej jak stówę bym się o to nie założył 😉 O to, że Bregueta czy Blancpaina nie byłoby wśród żywych od parudziesięciu lat, bez mrugnięcia okiem bym się założył 😁
Jest w tym dla mnie coś niezwykłego, że dziś nadal mogę pójść do sklepu i kupić Certinę, Tissota czy Longinesa, jak ludzie 150 lat temu, złożonego w tej samej fabryce z wykorzystaniem wiedzy, kreatywności i niesamowitych talentów całych pokoleń tam pracujących. Ale tak samo, jak ludzie 150 lat temu, chcę zapłacić uczciwą cenę za jakość wykonania, precyzję i niezawodność - zgoda, dopłacając uczciwie pewien niewielki procent za wyżej wspomniane dziedzictwo i romantyczną legendę. Na mój rozum w kwocie powiedzmy 90 tys. zł, za zegarek Breguet trzeba zapłacić jakieś 40 tys., a za legendę Abrahama Louisa pozostałe 50. I wiecie co? Moja romantyczna natura i umiłowanie historii kończy się na Longinesie 😂