Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

ZenonD

Nowy Użytkownik
  • Liczba zawartości

    36
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Reputacja

39 Początkujący

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

  1. ZenonD

    Buty

    Bardzo dziękuję za odpowiedzi. Proszę zwrócić uwagę, że położyłem akcent na buty SPRAWDZONE, czyli takie, które ktoś użytkował. Jeden z kolegów wymienił markę Hanzel. Swego czasu nabrałem się na to – wizerunkowo i marketingowo wyglądało ładnie, w rzeczywistości już nie. A ze zwrotem zakupionych WADLIWYCH od nowości butów to była żenada i zwykłe cwaniactwo sklepu. Akcent na buty SPRAWDZONE jest bardzo ważny, bo nie muszą być to buty dedykowane. Tutaj tłumaczę i objaśniam: w pewnej firmie wydano mi BUTY ROBOCZE marki MTX. Produkcja we Francji. But roboczy do kostki, skóra typu nubuk, dziurkowany po całości, wzmocniony nos plastikiem. Jak to założyłem na nogę, to od razu kupiłem sobie drugą parę do domu a w kolejnej firmie zażyczyłem sobie takie same służbowe. Po zużyciu domowym zamówiłem drugą parę. Nie widziałem i nie miałem wygodniejszych butów trekingowych i to za 200PLN. Producenci potrafią zaskoczyć. Niestety te buty są tylko na suchy teren. Kiedyś pojechałem w nich do pozornie suchego lasu i finalnie było źle. Ostatnio kupioną parę użytkuję do dzisiaj. Zakładam je też na rower. Jak szukałem kilka lat temu, to znalazłem solidne skórzane buty produkowane w Szwecji. Taki prosty klasyk z cholewą do pól łydki. Wyglądały jak buty z przełomu XIX/XXw. Były drogie, więc zignorowałem. Dzisiaj żałuję, że nie dodałem do ulubionych. Ludzie to chwalili, szczególnie skandynawscy myśliwi i leśnicy. Może ktoś kojarzy model i markę? A drugi przykład, że rynek może zaskoczyć jest taki: kolega chodzący po europejskich i azjatyckich górach wie, co na nogi zakładać. Z głupia frant kupił sobie pewien model w Decatlonie i stwierdził, że to nie ustępuje w niczym obuwiu za kilka tysięcy PLN. Taki niepozorny bucik trzy czwarte. Zanim nawiązaliśmy ten hobbystyczny temacik, to trochę czasu minęło i kiedy się zainteresowałem, to w ofercie zostały tylko ekstremalne rozmiary, a za chwilę nie było żadnych. Ot, takie hece rynkowe, że czasem producentowi zdarzy się pozytywny wypadek.
  2. ZenonD

    Buty

    Fajny temat, znalazłem przypadkiem. Może ktoś coś doradzi w kwestii butów terenowych? Cirka 20 lat wstecz, kiedy pieniędzy było mało, wybór ograniczony a ceny kosmiczne, ktoś mi doradził buty Bundeswehry. I takie nabyłem. Jako nieużywane odrzuty jakościowe z armii niemieckiej sprzedawane przez pewien znany sklep. Byłem z tych butów okrutnie zadowolony. Jedyną wadą jakościową był nieznacznie krzywo przeszyty język w jednym bucie – zero problemów, tylko estetyka. Miały pewne wady użytkowe moim zdaniem – słabo sprawowały się na lodzie i śliskich kamieniach oraz miały tylko przewlekane klamry – zakładanie tego było męczące. Nie potrafiłem tez w tym prowadzić samochodu. Poza tym same ochy i achy – świetne trzymanie nogi, dobra amortyzacja i trakcja, długa wodoodporność przy dobrej konserwacji oraz dobra kultura gospodarki wilgocią, szczególnie kiedy przewidujący użytkownik kupił nieznacznie większe z zamiarem zakładania dwóch skarpet – dobre to na lato i na zimę. Skróciłem ich życie tylko przez swoje niedbalstwo – trzymałem je latem na balkonie, eksponowane na Słońce. Mimo systematycznego dbania o nie Słońce zrobiło swoje, skóra w końcu popękała na zgięciach i dlatego użytkowałem je tylko przez osiem lat. Kupiłem następny model, już innej konstrukcji. Te już miały otwarte klamry więc wiązało się je szybciej, ale niestety miały już podeszwy nie przyszywane, ale robione metodą wtrysku. Wygoda użytkowania ta sama, może nawet lepsza. Niestety, podeszwy odpadły na którymś grzybobraniu – w końcu to leżaki magazynowe. Szkoda mi było bo dobre, mocne, fajna i solidna skóra więc dałem do naprawy – za 60 ojro jakaś firma solidnie zrobiła mi nowe podeszwy Vibram. Niestety za twarde dla mnie jak się okazało, ale cóż – zapłaciło się, to się ma. Buty robią już chyba dziesiąty rok, ale widać już ślady zużycia. Szukam czegoś nowego i naprawdę sprawdzonego. Od bogactwa oferty głowa boli. Jestem tradycjonalistą – tylko skóra licowa do klasycznego pastowania, żadnego nubuku, żadnych membran i wstawek z tworzyw sztucznych typu siateczki i inne takie, podeszwa koniecznie przyszywana. Mogą być ciężkie, jestem przyzwyczajony. Wolę solidność kosztem ciężaru. Jest coś na rynku wartego uwagi w tych wymaganiach?
  3. Nie. Mój sprzęt robi do czasu niewydolności lub arbitralnie ocenionej potrzeby wymiany. Jest to zawsze sprzęt lepszy, bardziej zaawansowany technicznie w stosunku do poprzedniego. Ty opowiadasz natomiast historie typu że stare jest lepsze od nowego. Istnieją takie nisze produktowe, ale nie w komputerach.
  4. Tak, Thinkpad X280 Masz specyficzne podejście do komputerów - stare lepsze od nowego. Twoja rzecz. Ja też mam specyficzne podejście - do prawdziwej mojej roboty składam sobie na miarę jednostkę stacjonarną. Od roku 2001 użytkuję trzecią taką jadnostkę. Statystyczny przewidywany czas wymiany na następną to 2032r. Jak dożyję oczywiście i o ile nie zajdzie jakaś technologiczna rewolucja. Inaczej też jest z trendem cenowym - skladane przeze mnie zestawy są bardziej wydajne i nowocześniejsze w stosunku do poprzednich i jednoczesnie nieliniowo tańsze w stosunku do moich zarobków. Co do systemów też mam inaczej - za komercyjny wyrób należy zapłacić i to nie jest żadne krojenie klienta, tylko zapłata za czyjąś pracę. Ani monopolizacja - masz wybór płatnych systemów (Win, MAC, komercyjne dystrybucje Linuxa) lub systemy darmowe, np. z rodziny Linux.
  5. Mógłbym zapytać sprzedawcę o to, ale tego nie zrobię, gdyż cokolwiek on mi nie powie, to fakt jest taki, że nie mam rachunku na system, więc nie mogę go używać. Po drugie, jak napisałem, nie zamierzam używać tego systemu a tym samym nie zamierzam w przyszłości „zrzucać na kogoś” czegokolwiek. Napisałem to jako ciekawostkę o pokrętnej logice sprzedawców komputerów używanych – jeżeli na maszynie zainstalowano system według licencji OEM, to sprzedaż tej maszyny bez systemu jest kompletnie pozbawiona sensu, gdyż sprzedaż i wykorzystanie tego klucza gdzie indziej jest nielegalne. Można nawet powiedzieć, że sprzedaż takiej maszyny bez systemu jest prawie niemożliwa, gdyż usunięcie klucza zaszytego w BIOSie to jest grubsza operacja. Klaruje się też sytuacja, skąd biorą się klucze systemów po 15PLN sprzedawanych na aukcjach internetowych. A bezsensowność takiej sprzedaży polega na tym, że sprawa dotyczy systemu Windows10, do którego w sieci są „uniwersalne” klucze wraz z instrukcją instalacji choć wiedzieć należy, że aktywacja systemu nie jest równoznaczna z jego legalnością i chyba nawet Microsoft pisze o tym w postanowieniach licencyjnych. Cała zabawa jest typu gówniany zarobek, wysokie ryzyko. Sprzedawca oferuje komputer z systemem fabrycznie już tam zainstalowanym lub tą samą opcję bez systemu za kilkadziesiąt złotych taniej. Dokłada sobie roby z (częściową i niekompletną) deinstalacją, odejmuje sobie tym samym zarobek, aby z kluczem systemowym zrobić nie wiadomo co, być może sprzedać również za kilkadzieisąt złotych lub wykorzystać gdzie indziej sprowadzając sobie na głowę potencjalne kłopoty. Tylko dla orłów! Co do zakupu komputerów używanych jest to w pewnych sytuacjach sensowne, choć technologicznie jesteśmy z tyłu. Ale nie zawsze musimy być w czołówce.
  6. Witam, Nie mam gdzie zapytać i podzielić się, więc spróbuję tutaj. Może są osoby zorientowane? Oferty sprzedaży tak zwanych laptopów polizingowych jeszcze kilka lat temu to była nisza, dzisiaj te strony/sklepy namnożyły się jak grzyby po deszczu a do tego pojawiło się masę jutubowych naganiaczy, którzy pod pozorem niezależnych testów w sposób nawet nie zawoalowany reklamują takie internetowe sklepiki a w sposób obrażający inteligencję lansują tezę, że zakup kilkuletniego używanego laptopa to jest lepszy biznes, niż współczesnego. Cóż, kiedy żyjemy z jutuba realia się zmieniają – ileż to można żyć z „testów” nowych smartfonów? Potrzebowałem niskobudżetowy mały komputer przenośny do zadań specjalnych – maszyna drugiego rzutu, testowa, taka że nie żal jak ją zepsuję, ukradną, albo zarekwirują. Z pewnej wysoko pozycjonowanej tematycznie strony zamówiłem wybrany model z kilkunastu dostępnych opcji – róże dyski, pamięci, z systemem takim, albo takim, albo bez systemu. Jak już zamówiłem, to wszystkie inne opcje tego modelu nagle zniknęły z oferty. Pojawiło się zatem podejrzenie, że to nie była oferta modeli, tylko oferta opcji. I chyba dużo się nie pomyliłem, bo kiedy komputer dotarł do mnie, okazało się że sprzedawca nawet nie pofatygował się usunąć starej naklejki serwisowej z opisem konfiguracji – po prostu nakleił drugą, na której jest co innego. Zamówiłem model bez systemu operacyjnego, a przyszedł niby z systemem (o tym dalej). Doszedłem do wniosku, że te oferty to są składaki z selekcjonowanych elektrośmieci, a nie żadne polizingowe modele. Przeważnie to towar nie z Polski (dołączone naklejki spolszczające na klawiaturę). Wygląda to na niszę rynkową dla klienteli słabo zamożnej, jak handel używanymi telefonami komórkowymi dwadzieścia lat temu, albo AGD z niemieckich wystawek ponad trzydzieści lat temu. Aby nie było, że nie widziały gały co brały - do stanu wizualnego nabytego urządzenia nie mam zastrzeżeń, jest nawet lepiej niż się spodziewałem, stan techniczny jest też (na razie) w porządku i tym zbytnio się nie martwię, bo sprzedawca udzielił na to dwunastomiesięcznej gwarancji, choć pewnie nie wie (albo wie, ale nie informuje nieświadomych), że jako sprzedawca odpowiada za to dwa lata z tytułu rękojmi. Do konfiguracji też nie mam się co czepiać, bo przyszło to co zamówiłem. Ciekawostką natomiast jest dla mnie system. Zamówiłem bez systemu, na fakturze nie ma systemu. Po pierwszym włączeniu komputera okazało się, że komputer jest w stanie końcowej instalacji systemu - zdefiniuj nazwę komputera, podaj hasło, jakieś tam inne historie i czask prask – mam Windows 10. W informacjach systemowych pokazało mi, że system został zainstalowany w dniu, w którym uruchomiłem komputer, ale według mnie to nie był pełny proces instalacji. Ja tego nie zamawiałem, oni mi tego oficjalnie nie sprzedali, ja tego nie instalowałem. Kto jest zatem licencjonowanym użytkownikiem systemu? Laptopy sprzedaje się z reguły z licencją systemu OEM, czyli przypisaną do urządzenia. Gdzie zatem podział się system z tej maszyny? O hecach z kluczami systemowymi sprzedawanymi na aukcjach czytałem jakiś czas temu i tam pisało, że nabywcy musieli spowiadać się na policji bo Microsoft stoi na stanowisku, że systemu z licencją OEM nie można przenieść na inną maszynę. Takie są postanowienia licencyjne. Generalnie jest to dla mnie ciekawostka, bo zamierzam na tej maszynie postawić Linuxa, rzecz w tym, że z biosu wypadałoby usunąć zaszyty tam klucz sytemu a ja nie muszę tego umieć. Wiem, że najlepiej spytać sprzedawcy, ale nie sadzę, aby udzielił rzetelnej odpowiedzi. A wy jakie macie doświadczenia z takimi zakupami?
  7. Niech założyciel tematu zaniesie zegarek do PRAWDZIWEGO ZEGARMISTRZA i zostanie mu to zrobione za maksymalnie kilka stówek łącznie z nowym chromowaniem koperty jeżeli sobie zażyczy. Co do paska - renowacja obecnego to nie żadne dziadowanie, tylko restauracja części historycznej. Fakt, że nie integralnej części zegarka, ale jednak historia - zegarki radzieckie sprzedawane były w dawnych czasach z reguły jako "gołe", czyli bez paska, ale być może jest to pierwszy pasek, jaki założył do tego zegarka pierwszy użytkownik. Jeżeli pasek nie ma pęknięć i jest z prawdziwej skóry, da się zrobić i to w warunkach domowych tanimi środkami.
  8. Aż tak mocno nie ujmowałbym tego. Firma Casio robi przyzwoite zegarki elektroniczne, gdzie każdy wybierze sobie coś najbardziej pasującego pod względem funkcjonalności, stylistyki, czy wykonania materiałowego. Seria Protrek i G-Shock wpisuje się w ten schemat. Łatwiej tutaj znaleźć zegarek, który ma czegoś za dużo, co nam niepotrzebne, niż taki, który ma tylko to, co chcemy. Tak działa marketing. Ja szukałem zegarka, który JEDNOCZEŚNIE ma takie cechy i funkcjonalności jak: solar, waveceptor, stoper, czytelna tarcza, czytelne podświetlenie tarczy, dźwiękowe wskazania pełnych godzin, solidną ramę/płytę, higieniczny (mało zakamarków) i możliwość zapięcia dowolnych pasków/bransolet. Reszta mnie nie interesowała i nie interesuje. Nie znalazłem modelu z innej stajni, który spełniałby JEDNOCZEŚNIE te wymagania. Jeżeli ktoś ma inne wymagania, to paleta się rozszerza – porządne, ładne, funkcjonalne, tanie i sprawdzone Timexy, może coś z Q&Q, a może nawet coś z wyrobów chińskich typu Skmei? Nie jest winą Casio, że sprzedaje ludziom urządzenia naręczne z kompasem, barometrem, altimetrem i termometrem. Ludzie chcą mieć małą nawigację na rękę za kwotę do 1500PLN, to firma odpowiada na potrzeby rynkowe. A że to się nie sprawdza, bo sprawdzić się nie może, to już problem klienta nie producenta. Przecież Casio nigdzie nie informuje, że to jest pełnoprawne urządzenie nawigacyjne i też ma świadomość, że nikt rozsądny nie pojedzie z tym do Amazonii, czy na Antarktydę jako z jedynym urządzeniem nawigacyjnym. Więc krzywda nikomu się nie stanie, będzie najwyżej rozczarowanie i jak to się mówi, widziały gały, co brały. Wbrew pozorom trzeba jednak na czymś się znać, aby dobrze kupić.
  9. U mnie niczego na oknie nie naładuję. Mam okno wychodzące na balkon, a balkon jest typu loggia, czyli rzuca cień na parapet. A tak w ogóle to mieszkam w lesie – w przenośni i dosłownie. Jakieś 30 lat temu jakiś uświadomiony ekologicznie sąsiad sadził samowolnie drzewa wokół bloku. Inni sąsiedzi to wyrywali, on sadził dalej, tamci wyrywali i w końcu ten co sadził wygrał. Jak kupowałem to mieszkanie, to miałem to gdzieś, bo mieszkam na czwartym piętrze, ale po dziesięciu latach drzewa zrobiły się wyższe od domu. Teraz jest wielka sąsiedzko-spółdzielniana afera, kto i kiedy to wytnie, bo ludzie na niższych piętrach muszą całodobowo palić światło. A głównie chodzi o to, kto za to zapłaci. Pod okna zachodzą mi wierzby, modrzewie i brzozy a po nocach po balkonie latają mi wiewiórki i inne zwierzęta. Z niedzielnego spaceru – zdyscyplinowany przez mariusz9a przeczytałem instrukcję zegarka dostępną na stronie producenta, dokonałem kalibracji kompasu, z daleka od zakłóceń magnetycznych, typu masywna stal, czy jakieś urządzenia elektromagnetyczne – po prostu drewniana ławka na ścieżce spacerowej nad jeziorem na zadupiu. Kompas pokazuje bzdury – raz, że się buja z kierunkami, dwa że jak już się ustabilizuje to jak chce, czyli raz tak a raz tak, a trzy że w instrukcji piszą, że on ma dopuszczalną odchyłkę plus minus 11 stopni. Z takim czymś idąc na namiar nie dojdziesz tam gdzie chcesz, a kierunki dokładniej wyznaczysz, przy widoczności nieba, zwykłym zegarkiem w dzień a obserwacją gwiazd w nocy.Gadżecik nic nie warty. Dobrze mieć szwedzką Silvę na podorędziu. W mojej nieoczekiwanie pojawił się pęcherzyk powietrza, ale pokazuje dobrze i szybko.
  10. Pytanie bardzo ciekawe, choć nie wiadomo ile w nim ironii, ile nieznajomości tamtych czasów i jaki wiek zadającego? Otóż w tamtych czasach takie „geniusze” jak opisuje pytający, to nie było coś wielce rzadkiego. Na takie dzieci rodzice mówili „coś z niego będzie”, dorośli znajomi „ma rzeczywiste zainteresowania” oraz „chciałbym/chciałabym mieć takie dziecko” zaś koledzy z podwórka „frajer, kujon, łamaga…” To była zupełnie inna liga niż dzisiaj w sensie ambicji i ogólnego podejścia do życia. Dzisiaj dzieci i młodzież w szkołach rozwiązują bezrozumnie testy, nie potrafią skończyć szkoły bez płatnych korepetycji, ich główne zainteresowania to media społecznościowe, zasięgi i lans, a jak już uzyskają papier szkoły, to okazuje się, że…. straszne historie. Mam nieprzyjemność pracować z ekipą ludzi lat 25-30. Oni są absolwentami wyższych uczelni technicznych, i to tych renomowanych, państwowych. Robią tam gdzie ja, czyli w przemyśle chemicznym, większość dostała robotę po koneksjach. Jakbym miał poopowiadać historie, to nie uwierzylibyście, że to dzieje się naprawdę. A co do pytania – świetnie i dokładnie trafił następny piszący, pan drobnypijaczek. Otóż na moim ówczesnym czteroblokowisku był taki „geniusz”. Grzebał w elektronice i był w tym dobry. W wieku lat piętnastu samodzielnie poskładał sobie wieżę HI-FI Radmor – takie dziwne czasy – w sklepie to był towar deficytowy i w zasadzie niedostępny, ale części powszechnie dostępne. W roku 1990, zaraz po maturze, ten „geniusz” dołączył do ojca w Republice Federalnej Niemiec. Dzisiaj rzeczywiście jeździ Bentleyem i liczy Rolexy. Bentley jest naprawdę, a liczenie Rolexów to taka metafora poziomu jego życia. Dawne „geniusze” radzą sobie – jeden lepiej, drugi mniej, ale raczej płyną, nie toną. Dawni osiedlowi „sportowcy” i statystyczna większość następnego pokolenia mówi „ daj mi, zrób mi, mi się należy”. A ci z nowymi kwitami tzw. uczelni chcą mieć stanowisko, biurko, komputer, czysty mankiet i pokazywać innym, co robić. A to, niestety, nie działa, przyjmniej rynkowo. Mam nadzieję, że odpowiedziałem na zadane pytanie wyczerpująco, choć zapewne z przydługim, ale wielce istotnym tłem.
  11. Tylko boki zrywać, Mistrzu ostrego żartu. Który to tam post już wpadł?
  12. Popieram. Paranoja gadżeciarstwa może być niedługo tego rodzaju, że jak statystyczny użytkownik spojrzy na rozładowanego lub uszkodzonego "łocza", to uzna że jest martwy. Czyli jeszcze gorzej, niż z tymi, co wjechali do jeziora, bo tak im pokazał GPS. Idzie to w złym kierunku - widziałem, że teraz reklamują jakieś elektroniczne obrączki na palec. Dalej chyba będzie implant w mózgu. W latach 90' widziałem taki kabaret, gdzie w skeczu futurystycznie wieszczono, że będzie pilot pilota (znaczy urządzenia sterującego elektroniką). Wtedy to było śmieszne, dzisiaj już nie bardzo.
  13. Była druga połowa lat 70’ XXw. Młody człowiek, w zasadzie dzieciak, zapowiadał się nie tyle źle, co nietypowo. Oboje rodzice byli trochę zaniepokojeni rozwojem młodego człowieka – nie interesował się zabawkami, za to interesował się bardzo narzędziami ojca zlokalizowanymi częściowo w kuchni małego mieszkania, a częściowo w piwnicy. Lubił się tym bawić, choć dokładnie jeszcze nie wiedział, do czego to służy. Miał jakieś dziwne skłonności, jak na ten wiek, do mechaniki. Niepokój rodziców pogłębił się, kiedy wyszło, że należy go wypisać z przedszkola. Nie pasował tam – zaczął posługiwać się bardziej logiką mając w d*pie dyscyplinę. Pierwszy niepokojący sygnał był taki, że negował nakaz wypicia kompotu dopiero po zjedzeniu drugiego dania, zamiast w trakcie. I na dodatek rozsądnie to uzasadniał. Czara się przelała kiedy notorycznie odmawiał poobiedniego spania motywując to, notabene słusznie, koniecznością aktywności. Zabrano go więc do domu. Niepracująca z tego powodu matka, w ferworze codziennych obowiązków domowych jakoś chciała odciągnąć go choćby na chwilę od spódnicy i robiła w związku z tym różne sztuczki – a to dała mu do policzenia monety z portfela jako z założenia zadanie niewykonalne dla dzieciaka, a to na tej samej zasadzie dała mu gazetę do zabawy, a to dała mu do zabawy gramofon Bambino 3 z zestawem pocztówek dźwiękowych. To tylko pogorszyło sprawę – nie dość, że dzieciak nauczył się liczyć i w związku z tym samodzielnie wykrył podstawowe operacje matematyczne typu dodawanie, odejmowanie a nawet, o zgrozo, mnożenie, czy nawet dzielenie, to jeszcze nauczył się czytać, co – paradoksalnie – przysporzyło mu potężnych problemów we wczesnej edukacji szkolnej. Ale jeszcze wszystkiego nie rozumiał i dlatego zamęczał matkę pytaniami o treści artykułów wyczytanych w Trybunie Ludu i o matematykę – co dalej po dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu? Robiła co mogła – wymyśliła na przykład, że kupi dziecku jakieś papierowe modele samochodów do wycinania i sklejania, a później modele samolotów. Pomogło na chwilę. Kiedy okazało się, że w trakcie zakupów robionych przez matkę, kiedy to dzieciak jest w domu sam, rozmontowuje on z ciekawości urządzenia elektrotechniczne, niepokój wzbudził nie tyle ten fakt, co fakt, że potrafił poskładać je do kupy i one nadal działały. Grozą jednak powiał scenariusz, kiedy dziecko zacznie rozmontowywać telewizor – nawet matka z wykształceniem podstawowym wiedziała (od męża), że tam jest coś takiego jak powielacz, co przekłada się na wysokie napięcie, czyli śmierć, nawt kiedy odbiornik jest odłączony od sieci elektrycznej. Od tego czasu dzieciak nie zostawał sam w domu – chodził z matką na zakupy, do krawcowej, do fryzjera i wszędzie indziej, co było utrapieniem zarówno dla niej, jak i dla niego. Sprawa skrystalizowała się około roku 1980, kiedy to dzieciak orzekł, że chce mieć zegarek. Nie pomogły argumenty rodziców, że niepotrzebne mu to, bo on jeszcze nie umie się tym posługiwać. Nie zna się na zegarku, jak mu tłumaczono. Szybko obalił tą tezę, ku ogromnemu zdumieniu rodziców. Zaproponowano mu zatem kupno zegarka takiego sztucznego, plastikowego. Kupowało się to w tak zwanym kiosku i miały to prawie wszystkie starsze dzieci. Odmówił zdecydowanie. Nie było wyjścia z sytuacji, a więc sprawę przejął ojciec orzekając autorytarnie – będziesz miał zegarek! I jak powiedział, tak zrobił – w pewną niedzielę zabrał syna na pobliski dworzec PKSu i autobusem marki Autosan H9 (notabene tymi modelami zawodowo powoził ojciec dzieciaka właśnie w PKSie) pojechali razem do wioski P. oddalonej od miasta, w którym mieszkali o jakieś 15 kilometrów. To był rodzinny dom ojca. Spędzili tam całą niedzielę, rozmawiając i plotkując z rodziną jak ludzie, zjedli obiad, by finalnie podejść do wiekowego kuchennego kredensu, z którego ojciec wyciągnął małe cudo mówiąc z namaszczeniem – to jest twój zegarek. Dzieciak był trochę niezadowolony, bo zegarek nie miał sekundnika i paska. Sprawę ponownie wyjaśnił ojciec – sekundnika nie ma i nie będzie, natomiast jutro jak wrócę z pracy pójdziemy do zegarmistrza i tam sobie wybierzesz pasek, jaki ci się spodoba. Tak też się stało, następnego dnia dzieciak wybrał sobie skórzany pasek w kolorze granatowym i cieszył się swoim pierwszym zegarkiem. Od tamtych zdarzeń minęło czterdzieści cztery lata. Wiele się zmieniło na świecie. Nie jeżdżą już Autosany H9 (w ogóle PKS nie istnieje), rodzinny dom w wiosce P. wygląda zupełnie inaczej, mieszkają tam inni ludzie, ojciec dzieciaka dawno nie żyje, dzieciak dobiega do pięćdziesiątki. Coś mu zostało z dziecka eksperymentatora, bo wykonuje specyficzny zawód i nadal interesuje się zegarkami. Miał ich dużo – różne typy, modele i wzory – w zależności od trendów, dostępności i upodobań. Ma też nadal ten pierwszy zegarek, wręczony przez ojca w wiosce P. Jest to najbardziej wartościowy model w jego skromnej kolekcji. Jest od bardzo dawna nieużywany. Zegarmistrza nie widział kilkadziesiąt lat, ale o dziwo po nakręceniu chodzi i ładnie cyka, Niezawodnie i miarowo jak silnik Autosana H9, którym kiedyś powoził nieżyjący już człowiek wręczający zegarek dzieciakowi. A wygląda on tak:
  14. ZenonD

    Próba identyfikacji zegarka

    Dziękuję za wstawkę. Najbliżej temu opisywanemu przeze mnie modelowi do DW-5700C lub DW-5400C. Wymiary, waga i zdjęcia dołu rozjaśniłyby więcej, ale to już moja robota. DW-5400C ma zakręcany dekiel (znalazłem zdjęcie), reszty poszukam. Czy w tamtych czasach istnieli inni producenci, którzy wytwarzali coś w tym dizajnie? Na marginesie dodam, że ja i opisywany tutaj starszy kolega mieliśmy co najmniej dwa wspólne zainteresowania - wękarstowo i zegarki. W naszym miasteczku był taki GS, czyli sklep, w którym można było kupić między innymi gwoździe na kilogramy, śruby, betoniarkę, łańcuch dla bydła, widły, łopaty, zeszyty szkolne, mydło, ceratę i inne cuda. I w tymże sklepie były dwie gabloty z zegarkami mechanicznymi, oczywiście radzieckimi. Chodziliśmy tam i gapiliśmy się w te gabloty jak zaczarowani, aż nas przeganiano stamtąd. Ceny również były zaczarowane. Podejrzewam, że niejeden pasjonat dzisiaj chciałby mieć choćby jedną sztukę z tej gabloty, np. jakiegoś Poljota. Kolega, jako starszy i wcześniej pracujący, kupił w końcu hit ówczesnej mody i techniki - radziecki mechaniczny zegarek naręczny z budzikiem, taki z dwiema koronami. A potem przyszła moda na "elektroniki" - on wywalił ciężkie pieniądze za ten opisywany wyżej zegarek, a ja dostałem od brata biednego "dwuprzyciskowego" elektronka i byłem przeszczęśliwy. Trochę później luksusowy standard to były "czteroprzyciskowce" z melodyjkami. Takie to dziwne czasy były, kiedy człowiek wstydził się zakładać na rękę arcydziela mechaniki a wzdychał za badziewiem w dzisiejszym pojęciu.
  15. Proszę bardzo: I jak już tak ładnie wyprostowaliśmy sobie temat, to bardzo proszę o poradę, czy ten zegar ładuje się tylko od Słońca, czy od sztucznego światła też? Mam stopień naładowania na medium i ne wiem, czy smażyć zegar pod lampą, czy poczekać do wiosny, bo teraz to nawet mój balkonowy solar nie chce się ładować. wiem, że jest w instrukcji, ale...:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.