Był już tutaj temat "zegarkowe fobie" ale mój problem to trochę inna bajka, więc zakładam własny post. Na żywo bym tego nie opowiedział ale tutaj jestem "niby" anonimem. Mam ciężkie schizy z moim zegarkiem. Generalnie od wielu lat mam podobne schizy z wszelkimi "gadżetami" to znaczy z przedmiotami które posiadam a które w mojej ocenie są wysokiej klasy (z bardziej przeciętnymi nie ma problemu), objawia się to tak obsesyjną dbałością i strachem o te rzeczy że nierzadko w końcu zmusza mnie to do ich sprzedaży (przechodziłem wiele razy) bo nie jestem w stanie poradzić sobie z nerwami jakie temu towarzyszą. Miałem już tak z samochodami, rozmaitym sprzętem, fotograficznym, astronomicznym , czy właśnie zegarkami. Niespełna rok temu kupiłem nową omegę AT, moje wielkie marzenie. Byłem idiotą licząc że fiksacja się nie pojawi. Gdy idę ulicą obsesyjnie boję się że gdzieś nim zahaczę (zaś po powrocie do domu pojawia się myśl "a może zahaczyłem tylko nie zauważyłem?"). Gdy zegarek jest w rotomacie obsesyjnie boję się że źle go w nim umieściłem i ociera o jego ściankę, skutkuje to wstawaniem do niego nawet nocą. Chociaż problemy takie , jak wspomniałem miałem wielokrotnie, to chyba żaden przedmiot jeszcze do tego stopnia nie zdominował mojego życia jak ta omega. Praktycznie moja pierwszą myślą po przebudzeniu jest zwykle "czy wszystko w porządku z zegarkiem". W sumie właśnie rotowanie jest chyba dla mnie teraz największym problemem, boję się gmerać przy koronce więc staram się unikać zatrzymania werka, dlatego rotuję. Nie rotuje jedynie zimą bo nie noszę zegarka przy długim rękawie (nie musze chyba pisać dlaczego) więc wtedy nie widzę potrzeby utrzymywania mechanizmu w ruchu. Pewnie skończy się na sprzedaży bo za kilka miesięcy uznam że nie mam już siły na tę męczarnię. Potem będzie jak zawsze mega żałoba i poczucie klęski, bo musiałem się pozbyć czegoś co było dla mnie tak ważne. Dodam że wszystkie przedmioty z którymi przechodziłem przez taką drogę i które ostatecznie sprzedawałem trafiały do nowego właściciela w stanie jak z fabryki, nieskazitelnym, nigdy niczego nie uszkodziłem, ale uświadamiałem sobie to zawsze dopiero wtedy gdy przestawały być moje... W sumie nie wiem po co to napisałem, to raczej materiał na psychologa a nie post na forum, wątpię też aby ktoś z Was coś takiego przechodził, większa część populacji nie ma tak nasrane w głowie.