Zegarek upadły. Szwed, o tej nazwie nie do wymówienia ani zapamiętania, ale w każdym razie Worldmaster. Nie ma koronki, jest w podłym stanie, uszy - co widać na zdjęciach - przetarte prawie na wylot, tarcza w stanie może akceptowalnym gdyby dała się umyć, ale indeksy, cyfry zarośnięte czymś paskudnym i mało czytelne. To zegarek mojego taty, obecnie dziarskiego 80latka, któremu jednak bardziej służy timex z podświetlanym cyferblatem. Cóż, dziarskość dziarskością, ale oczy już nie te. Kupił go za pierwszą w życiu wypłatę + oszczędności. Musiało to być gdzieś w okolicach roku 1950. Od tego czasu zegarek nie miał ani dnia wytchnienia (działka, budowy, biuro i tak bez końca). Wylądował w szufladzie w okolicach roku 2005. Od tego czasu mam go ja i przedstawia dla mnie wartość głównie sentymentalną, choć nie raz i nie dwa już już wsadzałem go do koperty i wysyłałem do Poznania by go tam odmalowano, ale zawsze jakoś trzeźwieję. A tak w ogóle, to może wcale nie Szwed, bo ojciec jak przez mgłę pamięta jakąś większą naprawę, ale nie wie czy mechanizmu, czy wymiany tarczy... To już pozostanie tajemnicą. Teraz mieszkam w Krakowie, więc kiedyś pójdę na Basztową 17 i zapytam czy da się zrobić coś bez szlifierki i malerki. A może jeszcze kiedyś zabłyśnie... Choć mówienie sobie, że może jeszcze kiedyś zabłyśnie ma samo w sobie wiele uroku Zdjęcia w oryginalnych rozmiarach znajdują się tutaj. A jeszcze tak na marginesie. Podziwiam zdjęcia niektórych tu pokazywanych przedmiotów. Mam na myśli zdjęcia. Od strony technicznej. Ja się strasznie namęczyłem żeby jako tako to wyglądało (nie mam światła dziennego teraz). Z lampą wiadomo, odbicia ze szkiełka. Bez lampy masa cieni na tarczy od świateł w pokoju plus odbicia tychże świateł. Nie mam także obiektywu makro. Nie mam namiotu, dyfuzora, parasola.... ;-) Ale mam dwie białe poszetki, które można przecież skleić taśmą, zamocować do obiektywu i protezować się tak właśnie