Zaczynałem oczywiście od „Giant Steps” i wcześniejszych (łatwiejszych) materiałów. Natomiast pyty free jazzowe weszły mi jak schabowe z mizerią w niedzielę - aż sam byłem zdziwiony, bo wszyscy mówili, pisali, że Coltrane free jazzowy jest trudny, męczący itd. To była od początku moja estetyka. Ja natomiast mam problem z Monkiem - ten mnie męczy tym swoim brzdąkaniem…
Obecnie leci u mnie „lajtowa” płyta z Kennym Burrellem:
Jeszcze odnośnie stosunku Milesa do muzyki Traine’a:
Miles, mimo ogromnej miłości do talentu "Trane'a", uważał, że kierunek, w którym poszedł jego przyjaciel po 1965 roku (albumy takie jak Ascension czy Om), był destrukcyjny dla jazzu jako formy komunikacji ze słuchaczem.
Oto co Davis mówił o tym "niszczeniu" muzyki:
Davis był mistrzem nastroju i konstrukcji. W swojej autobiografii pisał wprost, że późny Coltrane „przestał grać muzykę, a zaczął grać hałas”. Twierdził, że:
„Trane w pewnym momencie zaczął grać dla samego grania, a nie dla słuchacza czy dla muzyki. To, co robił pod koniec, niszczyło jazz, bo nikt poza nim nie wiedział, o co w tym chodzi”.
Miles uważał, że wielkość jazzu polega na tym, co się zostawia, a nie na tym, co się dodaje. Drażniło go, że Coltrane porzucił struktury akordowe i melodyczne na rzecz „wyrzucania z siebie wszystkiego na raz”. Mówił, że Coltrane stał się „więźniem własnej techniki”, a jego poszukiwania duchowe na saksofonie stały się dla postronnego słuchacza męczące i niezrozumiałe.
Odwrócenie się od publiczności. To był główny zarzut Milesa. Sam Davis, nawet w swoim najbardziej eksperymentalnym okresie elektrycznym (jak na Bitches Brew), zawsze dbał o rytm (groove) i pewien rodzaj magnetyzmu. O Coltrane’ie mówił:
„On wyganiał ludzi z klubów. Ludzie chcą słuchać muzyki, a nie słuchać, jak ktoś próbuje znaleźć nową religię przez saksofon przez półtorej godziny”.
Co ciekawe, Miles Davis sam został później oskarżony o „zniszczenie jazzu”, gdy pod koniec lat 60. podłączył trąbkę do wzmacniaczy i zaczął grać fusion. Można powiedzieć, że obaj panowie zdemolowali klasyczny jazz, tylko każdy w inny sposób:
• Coltrane – rozbijając strukturę i melodię od środka (awangarda).
• Davis – łącząc jazz z rockiem i funkiem (elektryczna rewolucja).
Mimo tej krytyki, gdy Coltrane zmarł w 1967 roku, Miles był zdruzgotany. Do końca życia powtarzał, że nikt nigdy nie miał w sobie tyle ognia co John.