Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

ZenonD

Nowy Użytkownik
  • Liczba zawartości

    36
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez ZenonD

  1. ZenonD

    Buty

    Bardzo dziękuję za odpowiedzi. Proszę zwrócić uwagę, że położyłem akcent na buty SPRAWDZONE, czyli takie, które ktoś użytkował. Jeden z kolegów wymienił markę Hanzel. Swego czasu nabrałem się na to – wizerunkowo i marketingowo wyglądało ładnie, w rzeczywistości już nie. A ze zwrotem zakupionych WADLIWYCH od nowości butów to była żenada i zwykłe cwaniactwo sklepu. Akcent na buty SPRAWDZONE jest bardzo ważny, bo nie muszą być to buty dedykowane. Tutaj tłumaczę i objaśniam: w pewnej firmie wydano mi BUTY ROBOCZE marki MTX. Produkcja we Francji. But roboczy do kostki, skóra typu nubuk, dziurkowany po całości, wzmocniony nos plastikiem. Jak to założyłem na nogę, to od razu kupiłem sobie drugą parę do domu a w kolejnej firmie zażyczyłem sobie takie same służbowe. Po zużyciu domowym zamówiłem drugą parę. Nie widziałem i nie miałem wygodniejszych butów trekingowych i to za 200PLN. Producenci potrafią zaskoczyć. Niestety te buty są tylko na suchy teren. Kiedyś pojechałem w nich do pozornie suchego lasu i finalnie było źle. Ostatnio kupioną parę użytkuję do dzisiaj. Zakładam je też na rower. Jak szukałem kilka lat temu, to znalazłem solidne skórzane buty produkowane w Szwecji. Taki prosty klasyk z cholewą do pól łydki. Wyglądały jak buty z przełomu XIX/XXw. Były drogie, więc zignorowałem. Dzisiaj żałuję, że nie dodałem do ulubionych. Ludzie to chwalili, szczególnie skandynawscy myśliwi i leśnicy. Może ktoś kojarzy model i markę? A drugi przykład, że rynek może zaskoczyć jest taki: kolega chodzący po europejskich i azjatyckich górach wie, co na nogi zakładać. Z głupia frant kupił sobie pewien model w Decatlonie i stwierdził, że to nie ustępuje w niczym obuwiu za kilka tysięcy PLN. Taki niepozorny bucik trzy czwarte. Zanim nawiązaliśmy ten hobbystyczny temacik, to trochę czasu minęło i kiedy się zainteresowałem, to w ofercie zostały tylko ekstremalne rozmiary, a za chwilę nie było żadnych. Ot, takie hece rynkowe, że czasem producentowi zdarzy się pozytywny wypadek.
  2. ZenonD

    Buty

    Fajny temat, znalazłem przypadkiem. Może ktoś coś doradzi w kwestii butów terenowych? Cirka 20 lat wstecz, kiedy pieniędzy było mało, wybór ograniczony a ceny kosmiczne, ktoś mi doradził buty Bundeswehry. I takie nabyłem. Jako nieużywane odrzuty jakościowe z armii niemieckiej sprzedawane przez pewien znany sklep. Byłem z tych butów okrutnie zadowolony. Jedyną wadą jakościową był nieznacznie krzywo przeszyty język w jednym bucie – zero problemów, tylko estetyka. Miały pewne wady użytkowe moim zdaniem – słabo sprawowały się na lodzie i śliskich kamieniach oraz miały tylko przewlekane klamry – zakładanie tego było męczące. Nie potrafiłem tez w tym prowadzić samochodu. Poza tym same ochy i achy – świetne trzymanie nogi, dobra amortyzacja i trakcja, długa wodoodporność przy dobrej konserwacji oraz dobra kultura gospodarki wilgocią, szczególnie kiedy przewidujący użytkownik kupił nieznacznie większe z zamiarem zakładania dwóch skarpet – dobre to na lato i na zimę. Skróciłem ich życie tylko przez swoje niedbalstwo – trzymałem je latem na balkonie, eksponowane na Słońce. Mimo systematycznego dbania o nie Słońce zrobiło swoje, skóra w końcu popękała na zgięciach i dlatego użytkowałem je tylko przez osiem lat. Kupiłem następny model, już innej konstrukcji. Te już miały otwarte klamry więc wiązało się je szybciej, ale niestety miały już podeszwy nie przyszywane, ale robione metodą wtrysku. Wygoda użytkowania ta sama, może nawet lepsza. Niestety, podeszwy odpadły na którymś grzybobraniu – w końcu to leżaki magazynowe. Szkoda mi było bo dobre, mocne, fajna i solidna skóra więc dałem do naprawy – za 60 ojro jakaś firma solidnie zrobiła mi nowe podeszwy Vibram. Niestety za twarde dla mnie jak się okazało, ale cóż – zapłaciło się, to się ma. Buty robią już chyba dziesiąty rok, ale widać już ślady zużycia. Szukam czegoś nowego i naprawdę sprawdzonego. Od bogactwa oferty głowa boli. Jestem tradycjonalistą – tylko skóra licowa do klasycznego pastowania, żadnego nubuku, żadnych membran i wstawek z tworzyw sztucznych typu siateczki i inne takie, podeszwa koniecznie przyszywana. Mogą być ciężkie, jestem przyzwyczajony. Wolę solidność kosztem ciężaru. Jest coś na rynku wartego uwagi w tych wymaganiach?
  3. Nie. Mój sprzęt robi do czasu niewydolności lub arbitralnie ocenionej potrzeby wymiany. Jest to zawsze sprzęt lepszy, bardziej zaawansowany technicznie w stosunku do poprzedniego. Ty opowiadasz natomiast historie typu że stare jest lepsze od nowego. Istnieją takie nisze produktowe, ale nie w komputerach.
  4. Tak, Thinkpad X280 Masz specyficzne podejście do komputerów - stare lepsze od nowego. Twoja rzecz. Ja też mam specyficzne podejście - do prawdziwej mojej roboty składam sobie na miarę jednostkę stacjonarną. Od roku 2001 użytkuję trzecią taką jadnostkę. Statystyczny przewidywany czas wymiany na następną to 2032r. Jak dożyję oczywiście i o ile nie zajdzie jakaś technologiczna rewolucja. Inaczej też jest z trendem cenowym - skladane przeze mnie zestawy są bardziej wydajne i nowocześniejsze w stosunku do poprzednich i jednoczesnie nieliniowo tańsze w stosunku do moich zarobków. Co do systemów też mam inaczej - za komercyjny wyrób należy zapłacić i to nie jest żadne krojenie klienta, tylko zapłata za czyjąś pracę. Ani monopolizacja - masz wybór płatnych systemów (Win, MAC, komercyjne dystrybucje Linuxa) lub systemy darmowe, np. z rodziny Linux.
  5. Mógłbym zapytać sprzedawcę o to, ale tego nie zrobię, gdyż cokolwiek on mi nie powie, to fakt jest taki, że nie mam rachunku na system, więc nie mogę go używać. Po drugie, jak napisałem, nie zamierzam używać tego systemu a tym samym nie zamierzam w przyszłości „zrzucać na kogoś” czegokolwiek. Napisałem to jako ciekawostkę o pokrętnej logice sprzedawców komputerów używanych – jeżeli na maszynie zainstalowano system według licencji OEM, to sprzedaż tej maszyny bez systemu jest kompletnie pozbawiona sensu, gdyż sprzedaż i wykorzystanie tego klucza gdzie indziej jest nielegalne. Można nawet powiedzieć, że sprzedaż takiej maszyny bez systemu jest prawie niemożliwa, gdyż usunięcie klucza zaszytego w BIOSie to jest grubsza operacja. Klaruje się też sytuacja, skąd biorą się klucze systemów po 15PLN sprzedawanych na aukcjach internetowych. A bezsensowność takiej sprzedaży polega na tym, że sprawa dotyczy systemu Windows10, do którego w sieci są „uniwersalne” klucze wraz z instrukcją instalacji choć wiedzieć należy, że aktywacja systemu nie jest równoznaczna z jego legalnością i chyba nawet Microsoft pisze o tym w postanowieniach licencyjnych. Cała zabawa jest typu gówniany zarobek, wysokie ryzyko. Sprzedawca oferuje komputer z systemem fabrycznie już tam zainstalowanym lub tą samą opcję bez systemu za kilkadziesiąt złotych taniej. Dokłada sobie roby z (częściową i niekompletną) deinstalacją, odejmuje sobie tym samym zarobek, aby z kluczem systemowym zrobić nie wiadomo co, być może sprzedać również za kilkadzieisąt złotych lub wykorzystać gdzie indziej sprowadzając sobie na głowę potencjalne kłopoty. Tylko dla orłów! Co do zakupu komputerów używanych jest to w pewnych sytuacjach sensowne, choć technologicznie jesteśmy z tyłu. Ale nie zawsze musimy być w czołówce.
  6. Witam, Nie mam gdzie zapytać i podzielić się, więc spróbuję tutaj. Może są osoby zorientowane? Oferty sprzedaży tak zwanych laptopów polizingowych jeszcze kilka lat temu to była nisza, dzisiaj te strony/sklepy namnożyły się jak grzyby po deszczu a do tego pojawiło się masę jutubowych naganiaczy, którzy pod pozorem niezależnych testów w sposób nawet nie zawoalowany reklamują takie internetowe sklepiki a w sposób obrażający inteligencję lansują tezę, że zakup kilkuletniego używanego laptopa to jest lepszy biznes, niż współczesnego. Cóż, kiedy żyjemy z jutuba realia się zmieniają – ileż to można żyć z „testów” nowych smartfonów? Potrzebowałem niskobudżetowy mały komputer przenośny do zadań specjalnych – maszyna drugiego rzutu, testowa, taka że nie żal jak ją zepsuję, ukradną, albo zarekwirują. Z pewnej wysoko pozycjonowanej tematycznie strony zamówiłem wybrany model z kilkunastu dostępnych opcji – róże dyski, pamięci, z systemem takim, albo takim, albo bez systemu. Jak już zamówiłem, to wszystkie inne opcje tego modelu nagle zniknęły z oferty. Pojawiło się zatem podejrzenie, że to nie była oferta modeli, tylko oferta opcji. I chyba dużo się nie pomyliłem, bo kiedy komputer dotarł do mnie, okazało się że sprzedawca nawet nie pofatygował się usunąć starej naklejki serwisowej z opisem konfiguracji – po prostu nakleił drugą, na której jest co innego. Zamówiłem model bez systemu operacyjnego, a przyszedł niby z systemem (o tym dalej). Doszedłem do wniosku, że te oferty to są składaki z selekcjonowanych elektrośmieci, a nie żadne polizingowe modele. Przeważnie to towar nie z Polski (dołączone naklejki spolszczające na klawiaturę). Wygląda to na niszę rynkową dla klienteli słabo zamożnej, jak handel używanymi telefonami komórkowymi dwadzieścia lat temu, albo AGD z niemieckich wystawek ponad trzydzieści lat temu. Aby nie było, że nie widziały gały co brały - do stanu wizualnego nabytego urządzenia nie mam zastrzeżeń, jest nawet lepiej niż się spodziewałem, stan techniczny jest też (na razie) w porządku i tym zbytnio się nie martwię, bo sprzedawca udzielił na to dwunastomiesięcznej gwarancji, choć pewnie nie wie (albo wie, ale nie informuje nieświadomych), że jako sprzedawca odpowiada za to dwa lata z tytułu rękojmi. Do konfiguracji też nie mam się co czepiać, bo przyszło to co zamówiłem. Ciekawostką natomiast jest dla mnie system. Zamówiłem bez systemu, na fakturze nie ma systemu. Po pierwszym włączeniu komputera okazało się, że komputer jest w stanie końcowej instalacji systemu - zdefiniuj nazwę komputera, podaj hasło, jakieś tam inne historie i czask prask – mam Windows 10. W informacjach systemowych pokazało mi, że system został zainstalowany w dniu, w którym uruchomiłem komputer, ale według mnie to nie był pełny proces instalacji. Ja tego nie zamawiałem, oni mi tego oficjalnie nie sprzedali, ja tego nie instalowałem. Kto jest zatem licencjonowanym użytkownikiem systemu? Laptopy sprzedaje się z reguły z licencją systemu OEM, czyli przypisaną do urządzenia. Gdzie zatem podział się system z tej maszyny? O hecach z kluczami systemowymi sprzedawanymi na aukcjach czytałem jakiś czas temu i tam pisało, że nabywcy musieli spowiadać się na policji bo Microsoft stoi na stanowisku, że systemu z licencją OEM nie można przenieść na inną maszynę. Takie są postanowienia licencyjne. Generalnie jest to dla mnie ciekawostka, bo zamierzam na tej maszynie postawić Linuxa, rzecz w tym, że z biosu wypadałoby usunąć zaszyty tam klucz sytemu a ja nie muszę tego umieć. Wiem, że najlepiej spytać sprzedawcy, ale nie sadzę, aby udzielił rzetelnej odpowiedzi. A wy jakie macie doświadczenia z takimi zakupami?
  7. Niech założyciel tematu zaniesie zegarek do PRAWDZIWEGO ZEGARMISTRZA i zostanie mu to zrobione za maksymalnie kilka stówek łącznie z nowym chromowaniem koperty jeżeli sobie zażyczy. Co do paska - renowacja obecnego to nie żadne dziadowanie, tylko restauracja części historycznej. Fakt, że nie integralnej części zegarka, ale jednak historia - zegarki radzieckie sprzedawane były w dawnych czasach z reguły jako "gołe", czyli bez paska, ale być może jest to pierwszy pasek, jaki założył do tego zegarka pierwszy użytkownik. Jeżeli pasek nie ma pęknięć i jest z prawdziwej skóry, da się zrobić i to w warunkach domowych tanimi środkami.
  8. Aż tak mocno nie ujmowałbym tego. Firma Casio robi przyzwoite zegarki elektroniczne, gdzie każdy wybierze sobie coś najbardziej pasującego pod względem funkcjonalności, stylistyki, czy wykonania materiałowego. Seria Protrek i G-Shock wpisuje się w ten schemat. Łatwiej tutaj znaleźć zegarek, który ma czegoś za dużo, co nam niepotrzebne, niż taki, który ma tylko to, co chcemy. Tak działa marketing. Ja szukałem zegarka, który JEDNOCZEŚNIE ma takie cechy i funkcjonalności jak: solar, waveceptor, stoper, czytelna tarcza, czytelne podświetlenie tarczy, dźwiękowe wskazania pełnych godzin, solidną ramę/płytę, higieniczny (mało zakamarków) i możliwość zapięcia dowolnych pasków/bransolet. Reszta mnie nie interesowała i nie interesuje. Nie znalazłem modelu z innej stajni, który spełniałby JEDNOCZEŚNIE te wymagania. Jeżeli ktoś ma inne wymagania, to paleta się rozszerza – porządne, ładne, funkcjonalne, tanie i sprawdzone Timexy, może coś z Q&Q, a może nawet coś z wyrobów chińskich typu Skmei? Nie jest winą Casio, że sprzedaje ludziom urządzenia naręczne z kompasem, barometrem, altimetrem i termometrem. Ludzie chcą mieć małą nawigację na rękę za kwotę do 1500PLN, to firma odpowiada na potrzeby rynkowe. A że to się nie sprawdza, bo sprawdzić się nie może, to już problem klienta nie producenta. Przecież Casio nigdzie nie informuje, że to jest pełnoprawne urządzenie nawigacyjne i też ma świadomość, że nikt rozsądny nie pojedzie z tym do Amazonii, czy na Antarktydę jako z jedynym urządzeniem nawigacyjnym. Więc krzywda nikomu się nie stanie, będzie najwyżej rozczarowanie i jak to się mówi, widziały gały, co brały. Wbrew pozorom trzeba jednak na czymś się znać, aby dobrze kupić.
  9. U mnie niczego na oknie nie naładuję. Mam okno wychodzące na balkon, a balkon jest typu loggia, czyli rzuca cień na parapet. A tak w ogóle to mieszkam w lesie – w przenośni i dosłownie. Jakieś 30 lat temu jakiś uświadomiony ekologicznie sąsiad sadził samowolnie drzewa wokół bloku. Inni sąsiedzi to wyrywali, on sadził dalej, tamci wyrywali i w końcu ten co sadził wygrał. Jak kupowałem to mieszkanie, to miałem to gdzieś, bo mieszkam na czwartym piętrze, ale po dziesięciu latach drzewa zrobiły się wyższe od domu. Teraz jest wielka sąsiedzko-spółdzielniana afera, kto i kiedy to wytnie, bo ludzie na niższych piętrach muszą całodobowo palić światło. A głównie chodzi o to, kto za to zapłaci. Pod okna zachodzą mi wierzby, modrzewie i brzozy a po nocach po balkonie latają mi wiewiórki i inne zwierzęta. Z niedzielnego spaceru – zdyscyplinowany przez mariusz9a przeczytałem instrukcję zegarka dostępną na stronie producenta, dokonałem kalibracji kompasu, z daleka od zakłóceń magnetycznych, typu masywna stal, czy jakieś urządzenia elektromagnetyczne – po prostu drewniana ławka na ścieżce spacerowej nad jeziorem na zadupiu. Kompas pokazuje bzdury – raz, że się buja z kierunkami, dwa że jak już się ustabilizuje to jak chce, czyli raz tak a raz tak, a trzy że w instrukcji piszą, że on ma dopuszczalną odchyłkę plus minus 11 stopni. Z takim czymś idąc na namiar nie dojdziesz tam gdzie chcesz, a kierunki dokładniej wyznaczysz, przy widoczności nieba, zwykłym zegarkiem w dzień a obserwacją gwiazd w nocy.Gadżecik nic nie warty. Dobrze mieć szwedzką Silvę na podorędziu. W mojej nieoczekiwanie pojawił się pęcherzyk powietrza, ale pokazuje dobrze i szybko.
  10. Pytanie bardzo ciekawe, choć nie wiadomo ile w nim ironii, ile nieznajomości tamtych czasów i jaki wiek zadającego? Otóż w tamtych czasach takie „geniusze” jak opisuje pytający, to nie było coś wielce rzadkiego. Na takie dzieci rodzice mówili „coś z niego będzie”, dorośli znajomi „ma rzeczywiste zainteresowania” oraz „chciałbym/chciałabym mieć takie dziecko” zaś koledzy z podwórka „frajer, kujon, łamaga…” To była zupełnie inna liga niż dzisiaj w sensie ambicji i ogólnego podejścia do życia. Dzisiaj dzieci i młodzież w szkołach rozwiązują bezrozumnie testy, nie potrafią skończyć szkoły bez płatnych korepetycji, ich główne zainteresowania to media społecznościowe, zasięgi i lans, a jak już uzyskają papier szkoły, to okazuje się, że…. straszne historie. Mam nieprzyjemność pracować z ekipą ludzi lat 25-30. Oni są absolwentami wyższych uczelni technicznych, i to tych renomowanych, państwowych. Robią tam gdzie ja, czyli w przemyśle chemicznym, większość dostała robotę po koneksjach. Jakbym miał poopowiadać historie, to nie uwierzylibyście, że to dzieje się naprawdę. A co do pytania – świetnie i dokładnie trafił następny piszący, pan drobnypijaczek. Otóż na moim ówczesnym czteroblokowisku był taki „geniusz”. Grzebał w elektronice i był w tym dobry. W wieku lat piętnastu samodzielnie poskładał sobie wieżę HI-FI Radmor – takie dziwne czasy – w sklepie to był towar deficytowy i w zasadzie niedostępny, ale części powszechnie dostępne. W roku 1990, zaraz po maturze, ten „geniusz” dołączył do ojca w Republice Federalnej Niemiec. Dzisiaj rzeczywiście jeździ Bentleyem i liczy Rolexy. Bentley jest naprawdę, a liczenie Rolexów to taka metafora poziomu jego życia. Dawne „geniusze” radzą sobie – jeden lepiej, drugi mniej, ale raczej płyną, nie toną. Dawni osiedlowi „sportowcy” i statystyczna większość następnego pokolenia mówi „ daj mi, zrób mi, mi się należy”. A ci z nowymi kwitami tzw. uczelni chcą mieć stanowisko, biurko, komputer, czysty mankiet i pokazywać innym, co robić. A to, niestety, nie działa, przyjmniej rynkowo. Mam nadzieję, że odpowiedziałem na zadane pytanie wyczerpująco, choć zapewne z przydługim, ale wielce istotnym tłem.
  11. Tylko boki zrywać, Mistrzu ostrego żartu. Który to tam post już wpadł?
  12. Popieram. Paranoja gadżeciarstwa może być niedługo tego rodzaju, że jak statystyczny użytkownik spojrzy na rozładowanego lub uszkodzonego "łocza", to uzna że jest martwy. Czyli jeszcze gorzej, niż z tymi, co wjechali do jeziora, bo tak im pokazał GPS. Idzie to w złym kierunku - widziałem, że teraz reklamują jakieś elektroniczne obrączki na palec. Dalej chyba będzie implant w mózgu. W latach 90' widziałem taki kabaret, gdzie w skeczu futurystycznie wieszczono, że będzie pilot pilota (znaczy urządzenia sterującego elektroniką). Wtedy to było śmieszne, dzisiaj już nie bardzo.
  13. Była druga połowa lat 70’ XXw. Młody człowiek, w zasadzie dzieciak, zapowiadał się nie tyle źle, co nietypowo. Oboje rodzice byli trochę zaniepokojeni rozwojem młodego człowieka – nie interesował się zabawkami, za to interesował się bardzo narzędziami ojca zlokalizowanymi częściowo w kuchni małego mieszkania, a częściowo w piwnicy. Lubił się tym bawić, choć dokładnie jeszcze nie wiedział, do czego to służy. Miał jakieś dziwne skłonności, jak na ten wiek, do mechaniki. Niepokój rodziców pogłębił się, kiedy wyszło, że należy go wypisać z przedszkola. Nie pasował tam – zaczął posługiwać się bardziej logiką mając w d*pie dyscyplinę. Pierwszy niepokojący sygnał był taki, że negował nakaz wypicia kompotu dopiero po zjedzeniu drugiego dania, zamiast w trakcie. I na dodatek rozsądnie to uzasadniał. Czara się przelała kiedy notorycznie odmawiał poobiedniego spania motywując to, notabene słusznie, koniecznością aktywności. Zabrano go więc do domu. Niepracująca z tego powodu matka, w ferworze codziennych obowiązków domowych jakoś chciała odciągnąć go choćby na chwilę od spódnicy i robiła w związku z tym różne sztuczki – a to dała mu do policzenia monety z portfela jako z założenia zadanie niewykonalne dla dzieciaka, a to na tej samej zasadzie dała mu gazetę do zabawy, a to dała mu do zabawy gramofon Bambino 3 z zestawem pocztówek dźwiękowych. To tylko pogorszyło sprawę – nie dość, że dzieciak nauczył się liczyć i w związku z tym samodzielnie wykrył podstawowe operacje matematyczne typu dodawanie, odejmowanie a nawet, o zgrozo, mnożenie, czy nawet dzielenie, to jeszcze nauczył się czytać, co – paradoksalnie – przysporzyło mu potężnych problemów we wczesnej edukacji szkolnej. Ale jeszcze wszystkiego nie rozumiał i dlatego zamęczał matkę pytaniami o treści artykułów wyczytanych w Trybunie Ludu i o matematykę – co dalej po dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu? Robiła co mogła – wymyśliła na przykład, że kupi dziecku jakieś papierowe modele samochodów do wycinania i sklejania, a później modele samolotów. Pomogło na chwilę. Kiedy okazało się, że w trakcie zakupów robionych przez matkę, kiedy to dzieciak jest w domu sam, rozmontowuje on z ciekawości urządzenia elektrotechniczne, niepokój wzbudził nie tyle ten fakt, co fakt, że potrafił poskładać je do kupy i one nadal działały. Grozą jednak powiał scenariusz, kiedy dziecko zacznie rozmontowywać telewizor – nawet matka z wykształceniem podstawowym wiedziała (od męża), że tam jest coś takiego jak powielacz, co przekłada się na wysokie napięcie, czyli śmierć, nawt kiedy odbiornik jest odłączony od sieci elektrycznej. Od tego czasu dzieciak nie zostawał sam w domu – chodził z matką na zakupy, do krawcowej, do fryzjera i wszędzie indziej, co było utrapieniem zarówno dla niej, jak i dla niego. Sprawa skrystalizowała się około roku 1980, kiedy to dzieciak orzekł, że chce mieć zegarek. Nie pomogły argumenty rodziców, że niepotrzebne mu to, bo on jeszcze nie umie się tym posługiwać. Nie zna się na zegarku, jak mu tłumaczono. Szybko obalił tą tezę, ku ogromnemu zdumieniu rodziców. Zaproponowano mu zatem kupno zegarka takiego sztucznego, plastikowego. Kupowało się to w tak zwanym kiosku i miały to prawie wszystkie starsze dzieci. Odmówił zdecydowanie. Nie było wyjścia z sytuacji, a więc sprawę przejął ojciec orzekając autorytarnie – będziesz miał zegarek! I jak powiedział, tak zrobił – w pewną niedzielę zabrał syna na pobliski dworzec PKSu i autobusem marki Autosan H9 (notabene tymi modelami zawodowo powoził ojciec dzieciaka właśnie w PKSie) pojechali razem do wioski P. oddalonej od miasta, w którym mieszkali o jakieś 15 kilometrów. To był rodzinny dom ojca. Spędzili tam całą niedzielę, rozmawiając i plotkując z rodziną jak ludzie, zjedli obiad, by finalnie podejść do wiekowego kuchennego kredensu, z którego ojciec wyciągnął małe cudo mówiąc z namaszczeniem – to jest twój zegarek. Dzieciak był trochę niezadowolony, bo zegarek nie miał sekundnika i paska. Sprawę ponownie wyjaśnił ojciec – sekundnika nie ma i nie będzie, natomiast jutro jak wrócę z pracy pójdziemy do zegarmistrza i tam sobie wybierzesz pasek, jaki ci się spodoba. Tak też się stało, następnego dnia dzieciak wybrał sobie skórzany pasek w kolorze granatowym i cieszył się swoim pierwszym zegarkiem. Od tamtych zdarzeń minęło czterdzieści cztery lata. Wiele się zmieniło na świecie. Nie jeżdżą już Autosany H9 (w ogóle PKS nie istnieje), rodzinny dom w wiosce P. wygląda zupełnie inaczej, mieszkają tam inni ludzie, ojciec dzieciaka dawno nie żyje, dzieciak dobiega do pięćdziesiątki. Coś mu zostało z dziecka eksperymentatora, bo wykonuje specyficzny zawód i nadal interesuje się zegarkami. Miał ich dużo – różne typy, modele i wzory – w zależności od trendów, dostępności i upodobań. Ma też nadal ten pierwszy zegarek, wręczony przez ojca w wiosce P. Jest to najbardziej wartościowy model w jego skromnej kolekcji. Jest od bardzo dawna nieużywany. Zegarmistrza nie widział kilkadziesiąt lat, ale o dziwo po nakręceniu chodzi i ładnie cyka, Niezawodnie i miarowo jak silnik Autosana H9, którym kiedyś powoził nieżyjący już człowiek wręczający zegarek dzieciakowi. A wygląda on tak:
  14. ZenonD

    Próba identyfikacji zegarka

    Dziękuję za wstawkę. Najbliżej temu opisywanemu przeze mnie modelowi do DW-5700C lub DW-5400C. Wymiary, waga i zdjęcia dołu rozjaśniłyby więcej, ale to już moja robota. DW-5400C ma zakręcany dekiel (znalazłem zdjęcie), reszty poszukam. Czy w tamtych czasach istnieli inni producenci, którzy wytwarzali coś w tym dizajnie? Na marginesie dodam, że ja i opisywany tutaj starszy kolega mieliśmy co najmniej dwa wspólne zainteresowania - wękarstowo i zegarki. W naszym miasteczku był taki GS, czyli sklep, w którym można było kupić między innymi gwoździe na kilogramy, śruby, betoniarkę, łańcuch dla bydła, widły, łopaty, zeszyty szkolne, mydło, ceratę i inne cuda. I w tymże sklepie były dwie gabloty z zegarkami mechanicznymi, oczywiście radzieckimi. Chodziliśmy tam i gapiliśmy się w te gabloty jak zaczarowani, aż nas przeganiano stamtąd. Ceny również były zaczarowane. Podejrzewam, że niejeden pasjonat dzisiaj chciałby mieć choćby jedną sztukę z tej gabloty, np. jakiegoś Poljota. Kolega, jako starszy i wcześniej pracujący, kupił w końcu hit ówczesnej mody i techniki - radziecki mechaniczny zegarek naręczny z budzikiem, taki z dwiema koronami. A potem przyszła moda na "elektroniki" - on wywalił ciężkie pieniądze za ten opisywany wyżej zegarek, a ja dostałem od brata biednego "dwuprzyciskowego" elektronka i byłem przeszczęśliwy. Trochę później luksusowy standard to były "czteroprzyciskowce" z melodyjkami. Takie to dziwne czasy były, kiedy człowiek wstydził się zakładać na rękę arcydziela mechaniki a wzdychał za badziewiem w dzisiejszym pojęciu.
  15. Proszę bardzo: I jak już tak ładnie wyprostowaliśmy sobie temat, to bardzo proszę o poradę, czy ten zegar ładuje się tylko od Słońca, czy od sztucznego światła też? Mam stopień naładowania na medium i ne wiem, czy smażyć zegar pod lampą, czy poczekać do wiosny, bo teraz to nawet mój balkonowy solar nie chce się ładować. wiem, że jest w instrukcji, ale...:)
  16. Zacząłbym mottem fotograficznym – ludzie patrzą, a fotograf widzi. Patrzę na te wszystkie cuda mechanicznej techniki pomiaru czasu i widzę, że w statystycznej większości są to „inspiracje”. Szczególnie producentów uznanych, renomowanych, czyli nie ruskich. Patrzę na swoją Amfibię 150348 i im więcej patrzę, tym bardziej ją doceniam. I tak sobie myślę, że gdyby Rosjanie dali tam jakiś tryt na indeksy i wskazówki, szybką zmianę daty i dokręcanie koronką, to nawet przy nieznacznym podniesieniu ceny mogliby skasować mechaniczną konkurencję – na pewno cenowo, porównywalnie jakościowo a stylistycznie, to wiadomo – jak komu leży. Mi leży bardzo. Porządna bransoleta z pełnych ogniw to jest do zrobienia we własnym zakresie za stówkę, a szczotkowana koperta, to jak to lubi. I mamy Mercedesa, no może co najmniej niezniszczalnego Golfa. Retrospektywnie patrzę na radziecką stylistykę i fakt, mają „inspiracyjne” szusy, ale zasadniczo mało. Coraz bardziej mi się to podoba., czyli od pogardy czegoś z założenia odpustowego i dziadowskiego, do głębszej oceny, czy też doceny. Też tak macie?
  17. Witam, Błądzi mi po głowie pewien model zegarka – w celu zwykłej identyfikacji a nie kupna, tak dla zwykłej satysfakcji. Wydaje mi się, że był to model jakiegoś Casio i dlatego daję tutaj. Może ktoś pomoże? Zegar „elektroniczny” stosunkowo duży i ciężki. Osłona koperty z czarnego tworzywa sztucznego, pasek tak samo. Cztery przyciski. Tarcza okrągła i czytelna, nie pamiętam dokładnie ile wyświetlanych wierszy, ale obstawiam dwa. Nie pamiętam, czy tam było podświetlenie, raczej tak, natomiast wiem na pewno, że zegarek miał solidne dźwięki i zakręcany, bardzo wypukły, stożkowy dekiel. W zarysie mógłby przypominać G-Shock Mudman G-9000, ale bez tych kantów na obwodzie – taki raczej okrągły, stonowany kształtem. Bez kolorków – czerń, biel, może trochę niebieskiego. No i znacznie, choć nie przesadnie większy od gabarytów G-9000. W retrospektywnej ocenie organoleptycznej waga tego zegarka to było solidne 100g najmniej. Całość robiła wrażenie konstrukcji solidnej i niezniszczalnej. Świetnie za to pamiętam ramy czasowe, kiedy to cudo widziałem – był to sierpień 1990r., byliśmy z kumplem na nocce na rybach a w radiu, które wtedy się na takie eskapady zabierało zawsze, powiedzieli, że akurat rozpoczęła się wojna Irak – Kuwejt. W tamtych czasach w moim mieście jedynym źródłem zakupu takich rzeczy był komis z zachodnią elektroniką, na marginesie wielce oblegany, i tamże mój kolega go zakupił. Oznacza to, że zegarek został wyprodukowany do 1990r. Co to mogło być? Ktoś nakieruje? Dopowiem też, że w tych czasach namiętnie oglądaliśmy u kolegi umocowanego zachodnio niemieckie katalogi Quelle – każdy, co kogo tam interesowało. Mnie interesowały wiatrówki i zegarki elektroniczne. Te zegarki miały kosmiczne i absurdalne ceny, nie do pojęcia na dzisiejsze realia oglądane poprzez ówczesną siłę nabywczą pieniądza – to były kwoty rzędu do kilkuset marek zachodnioniemieckich. Wtedy za taką kwotę w Polsce można było kupić wiele wartościowych i deficytowych rzeczy a spoglądając inaczej, opłacić czynsz mieszkaniowy na kilka lat do przodu. A piszę o tych katalogach dlatego, że wydaje mi się, że nie wszystkie (a może żadne – pamięć zawodna) te elektroniczne cuda pomiaru czasu miały napis Casio. Ktoś starszy i zorientowany mógłby powiedzieć, co wtedy się produkowało i sprzedawało w tym segmencie w Europie? Ja ściśle pamiętam tylko tani segment Q&Q.
  18. No to chyba jednak nie. Ekologia powiadasz? Kupiłem zupełnie niedawno pewne urządzenie mechaniczne i dostałem do tego instrukcję w postaci około 1,0kg papieru wytworzonego ze ściętych, oczywiście ekologicznie, drzew. W tej ekologicznie wytworzonej trzystu stronicowej książce napisanej czcionką 8pt mogłem wyczytać wiele różnych bzdur, np. aby nie używać tego urządzenia po zażyciu narkotyków, ale musiałem się wiele nagimnastykować, aby znaleźć fragmenty istotne, w tym podstawowy – jaki stosunek benzyny do oleju? I dobrze, że poszukałem, bo to nie było klasyczne 50:1. Wyrwałem sobie cztery interesujące kartki, resztę ekologicznie spaliłem w piecu. A w czasach minionych, kiedy na świecie były tylko dwie płcie, pod blokiem max 5 samochodów i nie było tiktoka, instagrama i innych takich, to takie nieekologiczne instrukcje zajmowały cztery strony formatu B5 lub mniejszego, były napisane czytelną czcionką, pół z tego to był katalog części a jak była tam jaka elektronika, to była płachta w postaci pełnego schematu. I to starczyło zupełnie. Były to jednak czasy, kiedy to nieekologiczne kołtuny spalały zagrzybione gałęzie w ogrodzie i liście na jesień aby zabić patogeny, dla rozrywki palili sobie ogniska, a butelki, papier i szmaty oddawali do skupu dostając za to pieniądze, na zakupy chodzili z wielorazowymi torbami a folię to widzieli tylko gdzieniegdzie w ogrodach. Dziękuję za przekierowanie do instrukcji na stronie producenta, przeczytałem, skorzystam. Jednak powinna być w pudle z towarem bez względu na to, czy będzie to sprzedane oficjalnym kanałem dystrybucji, czy innym. Tak buduje się markę firmy. Może jednak też być tak, że rynek rynkowi nie równy i pewne obszary producent ma gdzieś. I chyba coś w tym jest skoro dzisiaj w statystycznym zagranicznym zlokalizowanym w Polsce markecie obsługa wykłada towar w czasie pracy sklepu i to nawet nie na półki, tylko sprzedaje prosto z palet. I tylko w Polsce.
  19. Proszę Pana, proszę przeczytać dokładniej, to co wcześniej napisałem, albo jeszcze raz to poniżej, i to ze zrozumieniem proszę: Wielojęzyczna "instrukcja obsługi" dołączona do tego zegarka, to jest bloczek napisany czcionką taką, że tylko młody byk przeczyta to bez okularów lub lupy. W tej "instrukcji" nie ma większości kluczowych rzeczy. Na stronie Casio może sobie być jakakolwiek instrukcja a ja mam to gdzieś, bo takowa ma być w pudle z przysyłanym towarem. I to w języku kraju, w którym towar się sprzedaje. Czyli w Polsce i po polsku w opisywanym przypadku. Ja afery nie robię, bo cenię sobie sklep, w którym kupiłem i potrafię sobie poradzić. Nie zmienia to faktu, że inni kupujący mogą mieć uzasadnione pretensje. Jak 20 lat temu kupowałem Mudmana, to była polska instrukcja. I, o dziwo, zrozumiała, bez absurdalnych błędów w tłumaczeniach, jak na przyklad w polskich wersjach instrukcji obsługi japońskich urządzeń radiokomunikacyjnych, gdzie był dylemat kto to pisał - upośledzony tłumacz, upośledzony technik, czy nie wiadomo kto? Dyskutantom od gadżetów przypominam, że to jest "recenzja zegarka" a nie recenzja gadżetów i wyjaśniłem to w poście nr 7 tegoż tematu. Każdy lubi co chce i gdzie chce. A wracając do meritum dodam, że w tymże zegarku, czyli Casio Protek PRW - 30, przyciski chodzą elagancko i nie trzeba się z tym gimnastykowac, jak rzekomo w zegarkach GW-5000.
  20. Kilka dodatkowych uwag po pierwszym użytkowaniu: Instrukcja do bani. I nie chodzi o to, że w językach obcych, bo z co najmniej angielskim sobie radzę, choć nie każdy musi. W tej instrukcji wielu rzeczy brakuje. Na ten przykład zupełnym przypadkiem doszedłem do tego, że aby zegarek wskazywał prawidłowe godziny wschodu i zachodu Słońca, należy tam wprowadzić współrzędne geograficzne miejsca. Jak to zrobić, trzeba sobie wyguglać albo wyjotubować. Do teraz nie umiem skalibrować kompasu. Niepotrzebny mi, ale przez chwilę pobawiłem się. Pokazuje zupełne bzdury. Podobnie z altimetrem i barometrem. Również trzeba skalibrować wskazania temperatury. A tak w ogóle nie wiadomo, czy to kalibracja, czy arbitralne ustawienie do wzorca? A to nie to samo. Czas świecenia wyświetlacza można ustawić. Jest to jedna sekunda, albo trzy sekundy. Ja ustawiłem na 3s. Instrukcja nie wspomina o tym, że można ustawić tryb oszczędzania energii i czym różni się tryb oszczędny od trybu zwykłego. Podobnie instrukcja nie wspomina o funkcjonalności i nawigacji po zapisanych danych, np. wysokości. Dźwiękowe wskazania pełnej godziny jak i alarm są jako tako słyszalne w warunkach niskiego tła hałasu. Można to zatem usłyszeć w cichym pomieszczeniu i tylko wtedy, kiedy zegarek jest zakryty co najwyżej mankietem cienkiej odzieży lub leży zdjęty z ręki.
  21. Dla mnie idea montowania w zegarkach naręcznych altimetru, kompasu, termometru jest kompletnie niezrozumiała – ani to funkcjonalne, ani potrzebne. Pozycjonowanie rynkowe dla gadżeciarzy – fajnie mieć, ale po co? Ja na treking na rękę zakładam radziecką Wostok Amfibię bo mam sentyment i na trekingu odpoczywam, czyli nie jestem niewolnikiem czasu. Może sobie zatem robić odchyłki nawet +/-3min/24h. W takich okolicznościach sprawy nawigacyjne i statystykę drogi (i również dokładny czas, jeżeli potrzebny) załatwiam turystycznym odbiornikiem GPS pod nazwą Garmin GPSMap 60CSX. To cudo używam również od ponad 20 lat. Jest nie za duże, nie za małe, mocne, odporne na warunki pogodowe. Na dwóch bateriach paluszkach, czy akumulatorach pracuje 16-18 godzin. Nie zamienię na nic innego dopóki będzie działać i nie zepsuje się. A co do zgubienia się np. w górach, to ja staram się zawsze zabrać papierową mapę terenu, po którym będę chodził a w plecaku mam zawsze klasyczny kompas. Mając te rzeczy trzeba być głęboko upośledzonym, aby zgubić się w ocywilizowanych górach. Udając się zaś w tereny niecywilizowane trzeba być również głęboko upośledzonym jeżeli ktoś zakłada, że nawigację załatwi naręcznym urządzeniem. Jak 30 lat temu jeździłem na szkolne rajdy górskie organizowane w szkole średniej to po wejściu grupy do schroniska opiekunowie grupy ogłaszali komunikat następujący: chłopaki, jesteśmy na wywczasach, ale zalecamy kupno mapy zamiast piwa bo kosztuje to tyle samo:) Ja kupowałem jedno i drugie. Doskonała obserwacja z tym syfem. W tych zakamarkach zalega „beton” złożony z łoju, potu, pyłu i włosów. Siedlisko wszelkiego badziewia – bakterie, roztocza i inne takie. I możesz to czyścić codziennie od zewnątrz i będzie ładnie, ale w zakamarkach to zostaje i emituje. Casio ma bardzo szeroką ofertę, ale rzeczywiście ciężko każdemu dogodzić. Być może wynika to ze strategii rynkowej – klient ma szukać najlepszego kompromisu. Słowo klucz: szukać, czyli kupować i zmieniać. Firma ma zarabiać. Ciężko podejrzewać tak zacną firmę o niesłuchanie potrzeb klientów, bo gdyby zrobili zegarek idealny, byłoby to urządzenie dedykowane dla określonej klienteli odpowiednio sytuowanej finansowo a nic innego nie sprzedałoby się. A tak mamy paletę cenowo-jakościowo-funkcjonalną dla każdego. Na tej mniej więcej zasadzie swego czasu zniknął z rynku telefon komórkowy marki Nokia 6310i lub wcześniej samochód marki Mercedes 190D. Gdyby produkcja tych wyrobów była kontynuowana przez dłuższy czas, w odpowiednio długim czasie okazałby się, że klient nie potrzebuje nic innego, czyli będzie kupował rzadko. A żyć przecież trzeba. Tak działa marketing i ogólnie kapitalizm.
  22. Od blisko 20 lat użytkuję Mudmana G-9000. Chciałem coś nowocześniejszego, z waveceptorem i solarem. Współczesny Mudman jest zdecydowanie za duży dla mnie, to coś jest dla mnie tak duże, jak mały radziecki budzik mechaniczny, którego używano w moim domu czterdzieści lat temu. Tak zwana kostka, czyli Casio GW-5000 nie podoba mi się, więc wybrałem tego „małego” Protreka. Według mnie ma wady i zalety i są to moje prywatne odczucia. A wygląda to tak: Zalety: 1) Zegarek jest zbudowany na solidnej metalowej platformie, w zasadzie jest to zegarek dokręcony do solidnej płyty metalowej, płaskiej od dołu. To bardzo ważne z punktu higieny – kto kiedykolwiek wymieniał baterię w dowolnym G-Shocku, ten pewnie wie ile syfu gromadzi się pod tymi zewnętrznymi dolnymi nakładkami plastikowymi. Nie ukrywam, że był to jeden z głównych argumentów, poza oczywiście wavem i solarem, za wyborem tego zegarka 2) Zegarek ma klasyczne mocowanie paska/bransolety, co oznacza, że możemy tam zapiąć co chcemy. A to oznacza, że zawsze może być tanio i nigdy pasków, czy bransolet nam nie zabraknie, nawet kiedy Casio i producenci niezależni przestaną wspierać ten model. I nigdy nie będziemy musieli czekać na dostawę extra paska, bo kupimy to u dowolnego zegarmistrza – bateryjkarza, czy nawet wydziergamy sobie sami. I to był trzeci powód wyboru tego modelu. 3) Zegarek naprawdę dobrze wygląda na małym i średnim nadgarstku. Na zdjęciach wygląda na maleństwo, ale tak nie jest. U mnie jakieś dwa milimetry więcej na średnicy spowodowałoby komiczny wygląd a inne Protreki wyglądałyby karykaturalnie. 4) Ogólnie zegarek wygląda świetnie – ma zrównoważony, nienachalny wygląd. Naprawdę super! 5) Zegarek ma bardzo czytelny wyświetlacz, co jest bardzo istotne dla osób z wadą wzroku lub/i starszych. I tak na przykład mój wiekowy brat, poszukujący zegarka z wyraźnymi wskazaniami powiedział mi tak – kup sobie, ja popatrzę jak to wygląda a potem może sam kupię. I chyba tak zrobi. 6) Dla mnie zegarek musi jedynie wskazywać dokładny czas oraz datę, mieć stoper a korzystniej dwa niezależne oraz mieć podświetlenie. No i oczywiście teraz bezobsługowość w postaci solara i wava. Wszystkie te inne, jak to mówi młodzież, ficzery nie interesują mnie. Pozytywnie jednak zaskoczyła mnie funkcjonalność w postaci informacji o wschodach i zachodach Słońca. Dla mnie, jako średnio zaawansowanego amatora fotografii jest to funkcjonalność wielce przydatna (tzw. złota godzina). Nie muszę już grzebać w internecie, czy kalendarzu, mam na ręce. 7) Synchronizacja czasu działa perfekcyjnie. Nie czytam, co tam zegarek zrobił w tym kierunku, tylko odpalam stronę time.is i porównuję. Zgadza się co do sekundy I tyle, a teraz wady: 1) Podświetlenie tego zegarka wygląda blado – dosłownie i w przenośni. Jakieś dwie żaróweczki rzucające nierównomierną sino fioletową poświatę na tarczę. Wygląda to jak w „elektronikach” z lat 80’ zeszłego wieku a może i gorzej. I świeci za krótko – być może czas świecenia można zmienić, za krótko mam zegarek. Jest to po prostu najzwyczajniej odrażające i komiczne w zegarku dedykowanym do trekingu, szczególnie w kontekście tego filmu reklamowego z gwiazdami i namiotem. Co Casio chciało pokazać, na czym przyoszczędzić, to tylko jedno Metacentryczne Nanowykluczenie wie. 2) Dźwięki w tym zegarku są niemalże niesłyszalne. Casio G-9000 bije to na głowę a tani Timex, którego kupiłem w 1997r. to już w ogóle – budził umarłego mimo że wcale nie był głośny Niby nic, ale ja lubię mieć wyraźnie słyszalne dźwiękowe wskazania pełnej godziny. Alarmy mnie nie interesują. 3) Metalowy bezel jest za niski w stosunku do powierzchni tarczy. Trzeba będzie uważać na szkło 4) „Szkło” jest z nie wiadomo czego. Może to zwykłe szkło. Skrapla parę ponadprzeciętnie denerwująco. Fakt, że z ZEWNĄTRZ, ale to denerwuje. W żadnym innym zegarku tak nie miałem. Ma też taką przypadłość, że ciężko to doczyścić mimo, że nie ma z czego czyścić (nowy zegarek) – cokolwiek szklanego (okulary, obiektyw aparatu, inne zegarki) przeczyszczę dedykowaną szmatką i jest idealnie a tutaj cały czas zostają jakieś smugi. Jakaś ponadprzeciętna adhezja, specjalna powłoka, czy co? 5) Wyświetlanie daty w formacie miesiąc/dzień albo nazwa dnia/dzień najzwyczajniej denerwuje mnie. Na tak dużym wyświetlaczu nie można było zmieścić tych wszystkich trzech informacji? 6) Wyświetlanie sekundy w wierszu poniżej gg:min to będzie dla mnie kwestia przyzwyczajenia 7) I na koniec najważniejsza wada, według mnie oczywiście. To jest zegarek specjalnej troski, trzeba na niego uważać - wiadomo, że to nie jest G-Shock i nie można taplać się z nim w błocie, czy betonie. Rzecz w tym, że ja mam robotę taką że trochę w biurze, trochę w laboratorium chemicznym. W takim laboratorium to ja myję ręce i naczynia po kilkadziesiąt razy dziennie. Zegarka nie ściągam, mydliny chlapią, dotychczasowego G-9000 codziennie płukałem pod kranem a i tak raz na kilka dni musiałem go szorować z tego białego nalotu szczotką. Z tym PRW-30 tego ne zrobię, bo tych zakamarków nie domyję a prędzej go zepsuję. I to samo będzie prawdopodobnie u każdego, kto nie ściąga zegarka do prostych gospodarsko – higienicznych czynności Zaznaczam, że to jest moja subiektywna opinia. To jest porządny, ładny, bezobsługowy i funkcjonalny zegarek, ale z istotnymi ograniczeniami i koniecznością dbałości. Casio lokuje go jako treking, ale ja z tym zegarkiem nie poszedłbym na ognisko, pod namiot, gdzie w plenerze robi się żarcie, czy na jakieś ryby. To jest, moim zdaniem, zegar pod czysty mankiet i nie koszuli, a bardziej outdorowej bluzy skutecznie chronionej kurtką. Gdyby zrewitalizowano G w rozmiarach i kolorystyce G-9000 z solarem i waveceptorem a jeszcze z niezależnym mocowaniem pasków i zakręcanym deklem, byłby to dla mnie zegar idealny. Chciałem zegar dokładny, na co dzień, dopasowany do mojego trybu życia i pracy, ale chyba się pomyliłem.
  23. Panie adventure, chyba rozmawiamy tutaj o zupełnie innej idei. Zegarek to zegarek, a coś wymagające częstego ładowania przez kabel, to już nie jest zegarek. Ludzie dążyli do opracowania niemalże bezobsługowego zegarka i tak powstały najpierw mechaniczne automaty a później zegarki ładowane solarnie. Co do koperty, to trzeba zrozumieć pewną rzecz. Koperty z tworzyw sztucznych to jest ślepa uliczka w kwestii trwałości. Tworzywa sztuczne, to jest akurat moja branża, a konkretnie chemia. Statystyczna większość nie ma pojęcia, co to jest tworzywo sztuczne i później łykają bzdury o jakichś mikroplastikach rozkładających się tysiące lat albo niezniszczalnych „karbonowych kompozytach”. A sprawa jest prosta – każde tworzywo sztuczne – od woreczka śniadaniowego po skomplikowany hełm strażacki – to jest mieszanina organicznych związków chemicznych, nieorganicznych związków chemicznych i minerałów. W takim czymś nadal zachodzą różne przemiany chemiczne – to po prostu się „rozkłada”. Jak szybko, to zależy jak wytwórca to skomponował. Stal też „gnije” – korozja powierzchniowa, korozja międzykrystaliczna. Ale stal tzw. nierdzewna już znacznie mniej (w specyficznych warunkach), albo wcale. Można też spojrzeć filozoficznie-biznesowo na wyroby wytwarzane w ostatnich kilkudziesięciu latach – kiedyś głównym czynnikiem cenotwórczym wyrobu była elektronika, dzisiaj elektronika jest tania jak barszcz (zegarek, wyświetlacz, odtwarzacz muzyki, czy radio możesz mieć w byle jakim breloczku), a głównym czynnikiem cenotwórczym są materiały – miedź, stal, aluminim, magnez, cynk, lit. Spróbuj kupić telewizor ze stalowym szkieletem i zobacz ile on kosztuje w porównaniu do takiego całego „plastikowego”. Albo oceń, jaki procent ceny urządzenia elektrycznego (wkrętarka, piła do żywopłotu, itp.) stanowi cena baterii. Jakieś trzydzieści pięć lat wstecz takie coś jak magnetowid marki Sanyo kosztował astronomiczną sumę 300USD, czyli taką, za którą mogłeś opłacić czynsz mieszkaniowy na kilka lat z góry, dzisiaj zaawansowany odtwarzacz DVD kosztuje poniżej 10% ceny porządnego markowego roweru, w którym elektroniki nie ma żadnej a za cenę tego odtwarzacza nie opłacisz miesięcznego czynszu kawalerki w jakimś pierdziszewie. A na koniec prosta historia – pooperuj swoim plastikowym zegarkiem (często) przy ognisku albo przy pracach spawalniczych albo przy pracach z podczerwienią albo przy pracach w wysokiej temperaturze. Raz dwa się Tobie wyjaśni. I jeszcze jedno – są ludzie (między innymi ja), którzy lubią czuć ciężar zegarka na nadgarstku. Taki mój Mudman to jest 56g, ale kiedyś przez chwilę miałem Orange Monstera i jego prawie 250g to było coś! To tak o gustach.
  24. Troszkę zbaczamy z tematu, ale gdyby moja Amfibia miała tryt zamiast lumy, szybką zmianę daty i klasyczny mechanizm nakręcany zamiast automatu i nadal kosztowała tyle, ile kosztuje, czyli jakieś 500PLN, to byłby to najlepszy zegarek mechaniczny - dla mnie oczywiście. A za ten patent uszczelnienia dekla, gdzie przy dokręcaniu uszczelka nie jest skręcana, to Rosjanie powinni dostać mechanicznego Nobla. I niech nikt nie mówi, że skopiowali to od kogoś.
  25. Niezależne paski – rzecz gustu czy szczegół? Gustu jak najbardziej, szczegół nie do końca, ale na pewno jest to kwestia ceny – dedykowane oryginały będą zawsze istotnie droższe. Na pewno zyskujemy możliwość personalizacji – co tam włożymy, czy sami wyrzeźbimy, to nasze. Ale najważniejsza sprawa jest taka – co będzie, jak tych oryginalnych pasków zabraknie? Zegarek do szafy? Rozmiar rzecz gustu? Absolutnie tak. Zasadzałem się na nowego Mudmana, ale przezornie pojechałem go obejrzeć do stacjonarnego sklepu. Przestraszyłem się – to nie dla mnie. Czy to tylko rzecz gustu? Nie do końca, to też funkcjonalność. Wysuwanie tego spod mankietu swetra, bluzy, czy kurtki może być kłopotliwe. Chyba, że nosi się to na ubraniu? Być może wtedy to ma sens. Ktoś nie zrozumiał idei G? Być może, ale chyba tylko marketingowo. Tymi opisywanymi przeze mnie „dwuprzyciskowymi elektronikami” w kolorze czarnym przywożonymi z RFN mogłeś grać w hokeja i nic im nie było. A kosztowało to ówcześnie tylko 5 dojczmarek zachodnich, czyli tyle, ile paczka papierosów w automacie. Miały tylko jedną wadę – podświetlenie jak malutka żaróweczka. Wtedy nie było nic lepszego, ale było to jednak lepsze, niż zapałka odpalana aby zobaczyć godzinę na czymkolwiek innym. Jestem bardzo mocno zaangażowany w ideę taką, że na podstawie tego taniego niemieckiego badziewia powstała „kultowa kostka” Casio, albo odwrotnie – że Niemcy potanili tą kostkę i wypuścili swoje pięciomarkowe” zegarki. 10 czy tam 20 atmosfer i loty kosmiczne? Jaki przeciętny użytkownik zegarka schodzi 100 czy 200m pod wodę z Casio G lub znajduje się w warunkach, gdzie panuje takie ciśnienie? A jeżeli już, to jak często i czy tylko z G, czy jeszcze z czymś bardziej dedykowanym i profesjonalnym? A opowieści o Casio G w kosmosie, to jak opowieści o profesjonalnych nurkach z jakimś Seiko diverem, czy innym Citizenem, czy o ruskich Amfibiach skonstruowanych dla radzieckich podwodniaków – czy oni wyłazili z tych okrętów podwodnych 200m pod powierzchnią wody, że musieli mieć takie zegarki? Zakręcane dekle w Casio G? Słuszna i zbożna idea i nie ma tutaj dyskusji. Znam wszystkie modele. Rzecz w tym, że część jest niedostępna, reszta DLA MNIE jest za droga ale mogłaby okazać się nie za droga, gdyby którykolwiek z nich podobał mi się. Ale nie podoba się. Idea niezniszczalności poprzez wymianę elementów? Jasne, toć przecież tak działa cała mechanika i elektronika świata i nazywa się to części zamienne. Ale! Zapłacisz za wymianę klocków hamulcowych w swoim samochodzie 60% ceny nowego auta, czy 80% ceny nowego auta za wymianę opon? No właśnie. Adaptery do G dla niezależnych pasków? Nie wpadłem na to, nie szukałem, nie widzę tego w moim starym Mudmanie więc szukał nie będę. Ja jestem zdania, że wydanie na plastikowy w większości zegarek elektroniczny kwoty powyżej 500PLN to jest coś mało rozsądnego o ile nie zależy nam na solarze i automatycznej synchronizacji czasu oraz innych ficzerach. Inną rzeczą jest, kiedy kryterium wyboru jest własne widzimisię, czyli gust – wtedy nie istnieją żadne granice cenowe. W takim jednak wypadku przekładanie własnego widzimisię na jakieś teorie o wybitnej jakości jest zwykłym nadużyciem co najmniej. Ja to doskonale znam i przerabiałem. Moja pasja to między innymi noże. Wzdychałem do kosmicznych stali, poszukiwałem, później kupowałem, też sprzedawałem, a gdy już znalazłem ten naj naj, to nieoczekiwanie okazało się, że po zachwytach leży on sobie w kuchni a outdoorowo załatwiam sprawy czymś innym – tańszym, lżejszym, równie dobrym a te wszystkie marketingowe opowieści o tych legendarnych stalach to zwykle bzdury były. To samo miałem z aparatami fotograficznymi, rowerami i paroma innymi rzeczami. Cóż, do pewnych rzeczy się dojrzewa, z pewnych spraw się wyrasta. Albo i nie. Na koniec zaskoczenie będzie. Napisałem wcześniej, że mojego Mudmana G-9000 nie ściągam z ręki, z wyjątkiem wymiany baterii i okresowego czyszczenia zewnętrznego. Troszkę tu nakłamałem, gdyż istnieje kilka dni w roku, kiedy zamiast tego G zakładam ruskiego mechanika pod nazwą Amfibia 150348. Te dni są na jesień i jest to grzybobranie. Na grzybobraniu u mnie ma być luz, tradycja i wspomnienia starych czasów – kanapki w papierze, herbata w termosie, śniadanie na mchu, papierosy bez filtra i takie tam. Ten mechanik może sobie przyspieszyć czy opóźnić nawet 3 minuty na pól doby a mi to nie będzie przeszkadzało. Kupiłem sobie tego ruska bo najzwyczajniej urzekł mnie swoją urodą i takiego miał (a przynajmniej mocno podobnego) mój nieżyjący dziadek. Kiedy zatem ogół społeczeństwa obwiesza się obecnie wyrafinowaną elektroniką z masą czujników i rejestratorów na zwykłe wyjście do miejskiego parku bojąc się o swoje tętno, kalorie i inne takie i dbając o statystyki wszystkiego, ja, stary dzwon, do dzikiego lasu biorę archaiczny wytwór radzieckiej myśli mechanicznej. I nic więcej nie potrzeba.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.