Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

Władek Meller

W.Kruk & Vistula & Wólczanka - ciąg dalszy na

Rekomendowane odpowiedzi

Jeszcze na chwilę powrót do przeszłości.

W Forbes - edycja lipiec 2007 jest artykuł o "wrogim przejęciu", jeszcze przed "ruchem" Kruka.

Tak wygląda:

post-9-0-76902500-1330860516.jpg

polecam,

Władek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Super zmiana na stanowisku prezesa. Michał Wójcik wyciągnął V z dołka i doprowadził do świetności. Oby VW kwitła.

 

Iko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wygląda na to, że raz na wozie, raz pod wozem...

 

 

 

"Wojciech Kruk i Jerzy Mazgaj zaczynają rozdawać karty w Vistuli & Wólczance i wspólnie decydują o spłacie części długów firmy zaciągniętych przez firmę... na wrogie przejęcie poprzedniej spółki Kruka

 

 

Sprawdziło się przysłowie - "Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni". W maju br. ówczesny zarząd Vistuli & Wólczanki niespodziewanie ogłosił, że chce skupić 66 proc. akcji spółki Kruk, oferując bardzo atrakcyjną cenę - po 24,5 zł za akcję. Na ten cel zaciągnął 300 mln zł kredytu w Fortis Banku.

 

Atak Vistuli całkowicie zaskoczył Wojciecha Kruka, twórcę sukcesu firmy. - W pierwszej chwili nie bardzo rozumiałem. Może dlatego, że jestem takim konserwatywnym biznesmenem, który ma dzisiaj 60 lat i któremu się wydawało, że go już nic złego w życiu nie spotka - opowiada o tej sytuacji. - W firmie wybuchła panika, wszyscy chcieli składać wypowiedzenia. Chodziłem i prosiłem: nie róbcie tego, jeszcze wszystko będzie dobrze.

 

Słowa dotrzymał. Vistula & Wólczanka co prawda zdołała kupić 66 proc. akcji, przejmując kontrolę nad Krukiem, ale sam Wojciech Kruk - jak mówi - "uciekł do przodu". Sprzedał większość swoich akcji, a za uzyskany w tej sposób kapitał wykupił... 5 proc. udziałów w Vistuli & Wólczance. Jednocześnie kolejne 5 proc. akcji V&W kupił Jerzy Mazgaj, właściciel sieci sklepów Almy Market.

 

To dało im władzę nad Vistulą. W ciągu kilku tygodni zarząd Vistuli & Wólczanki został zmieniony. Odeszli ludzie odpowiedzialni za wrogie przejęcie Kruka, zaś w nowych władzach zasiadły osoby uważane za zaufanych Kruka i Mazgaja. Jeszcze w tym roku ma dojść do fuzji trzech firm: Kruka, V&W oraz Almy.

 

A póki co Mazgaj i Kruk chcą, żeby Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie akcjonariuszy Vistuli & Wólczanki (zaplanowane na 4 września br.) zadecydowało o nowej emisji akcji. Mowa o 8 mln akcji, po cenie średniej z ostatnich trzech miesięcy. Emisja przyniesie firmie prawdopodobnie ponad 40 mln zł.

 

Kruk i Mazgaj zagwarantowali powodzenie emisji: jeśli nie będzie chętnych na akcje, to oni je z własnych kapitałów wykupią, powiększając swoje udziały w V&W. Zastrzyk gotówki ma pozwolić V&W na spłatę części kredytu zaciągniętego na wrogie przejęcie Kruka".

 

 

?ąródło: Gazeta Wyborcza

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brawo Panie Kruk :!:


Marcin

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pb.pl http://www.pb.pl

Kruk poleci na Mazgaja skrzydłach !

 

Magdalena Laskowska

06.08.2008 08:29

 

 

Wojciech Kruk i Jerzy Mazgaj chcą z Almy, Deni Cler, W. Kruka, Paradise Group i V&W zrobić dom luksusowych marek. Obaj mają też już swoje przemyślenia w sprawie parytetu wymiany akcji.

In same theme

 

KBC: parytet może nie być korzystny dla akcjonariuszy W. Kruka

 

Mówią, że po każdej burzy przychodzi spokój. Najlepszym jest fuzja odzieżowej Vistuli & Wólczanki (V&W) z jubilerskim W. Krukiem. Zaczęło się nerwowo i emocjonalnie, od oskarżeń jednego z właścicieli biżuteryjnej grupy o wrogie przejęcie, a zakończyło pokojowo. Teraz Wojciech Kruk czeka na ustalenie parytetu wymiany akcji. W środę po otwarciu GPW akcja Kruka kosztuje 13 zł, a Vistuli 5,17 zł. Rynkowy parytet wynosi więc 2,5:1.

 

— Wydaje mi się, że stosunek 2:1 jest krzywdzący dla Kruka, gdyż co roku wypłacaliśmy rosnącą dywidendę, osiągaliśmy o 30 proc. wyższy zysk i otwieraliśmy kilkanaście sklepów. V&W nie dawała do tej pory takich perspektyw — mówi Wojciech Kruk.

 

Jego marzeniem byłaby wymiana akcji w stosunku 10 do 1, ale dobrze wie, że to nierealne. Dlatego szacuje, że za jeden papier W. Kruka dostanie trzy papiery V&W.

 

Wojciech Kruk po ogłoszonym w maju wezwaniu V&W na akcje jubilerskiej spółki zapewniał, że nie odpowie na nie. Potem zmienił zdanie i sprzedał większość swojego pakietu za 90 mln zł.

 

Odpowiadając na wezwanie, sprzedał swoje akcje po blisko 24 zł, by następnie odkupić pół miliona papierów W. Kruka po 14 zł.

 

— Przez moment myślałem, że zostanę rentierem, ale nie widzę siebie w tej roli. Więc postanowiłem kupić akcje V&W [ma ponad 5-procentowy pakiet V&W — przyp. red.] — mówi Wojciech Kruk.

 

Jednocześnie okazało się, że Jerzy Mazgaj, prezes spożywczej Almy i założyciel odzieżowej Paradise Group, także kupuje papiery V&W. Krakowski biznesmen z 6-procentowym pakietem V&W został szefem rady nadzorczej odzieżowej spółki i rozpoczął współpracę z Wojciechem Krukiem.

 

Jerzy Mazgaj zamierza do V&W oraz W. Kruka dołączyć obie krakowskie firmy i stworzyć grupę złożoną z luksusowych marek.

 

— Sklepy: Almy, Deni Cler, W. Kruka, Paradise Group oraz Vistuli & Wólczanki to poukładane biznesy i nie trzeba w nich nic zmieniać. Należy tylko kontrolować koszty. Sprowadzimy je do roli marek, i wszystkim nadamy wspólną nazwę, pod którą będzie funkcjonować cała grupa — mówią zgodnie Jerzy Mazgaj i Wojciech Kruk.

 

Cały artykuł w środowym Pulsie Biznesu. Zapraszamy do lektury!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawy wywiad z panem Krukiem:

 

 

 

 

 

Ile schudł pan przez ostatnie dwa miesiące?

 

- Sześć kilogramów.

 

Co się wydarzyło?

 

- Od pewnego czasu docierały do mnie sygnały, że Vistula chce się na nas zamachnąć. Ale mnie to się wydawało nierealne, żeby ktoś wyłożył 300 mln zł, by przejąć moją firmę. Nie widziałem w tym ekonomicznego sensu, więc nie wierzyłem. Okazało się jednak, że dla jakiejś grupy ludzi ta firma była warta tych nieprawdopodobnych pieniędzy.

 

A dla jakiej grupy?

 

- No, dla grupy wtedy rządzącej Vistulą. Załatwili kredyty na 300 mln zł i ogłosili wezwanie na kupno akcji Kruka, czyli powiedzieli, że chcą skupić 66 proc. akcji od wszystkich akcjonariuszy po zaproponowanej przez siebie atrakcyjnej cenie. Ta oferta była ważna przez dwa tygodnie.

 

Kiedy to było?

 

- Po długim weekendzie majowym. Jechałem 4 maja spokojnie do pracy samochodem, kiedy zadzwoniła dziennikarka z pytaniem: co pan sądzi o tym, że ogłoszono wezwanie na Kruka? Ja w pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałem, o czym ona mówi, dosyć długo to do mnie docierało. No, może właśnie dlatego, że jestem takim konserwatywnym biznesmenem, który dzisiaj ma 60 lat i któremu się wydawało, że go nic w życiu złego nie spotka.

 

Niemożliwe.

 

- Ale nasza firma była niesłychanie poukładana, na radzie nadzorczej nie dochodziło do żadnych sprzeczek. Walne trwały najwyżej kilkadziesiąt minut. Na radzie zawsze było jednolite głosowanie, i to nie dlatego, że wszyscy realizowali moje pomysły, tylko dyskutowaliśmy. Firma się rozwijała, co roku wypłacała coraz większą dywidendę. Mieliśmy wpadki, ale je naprawialiśmy. Taką wpadką były błędy w zarządzaniu Deni Cler. Przyszedł młody prezes i chciał, by te sklepy były dla młodych pań. A młode panie to wolą pójść do Zary czy Reserve. No i pożegnaliśmy się z tymi ludźmi, wszystko wróciło do normy i od trzech lat Deni Cler ma bardzo dobre zyski z ciut starszymi paniami.

 

A tu nagle pojawił się Rafał Bauer, prezes Vistuli, i powiedział, że on tu teraz będzie rządził. Zareagował pan bardzo emocjonalnie. Powiedział pan, że nie dopuści do przejęcia.

 

- A jak miałem zareagować?! To jest dorobek czterech pokoleń! Ja chciałem normalnie żyć jako duży, znaczący akcjonariusz Kruka i chciałem rozwijać Kruka według jakiejś wizji i mieć wpływ na wizerunek, na stabilny rozwój. W tym roku otwieramy kolejne 15 sklepów, to nie jest rozwój konserwatywny, tylko dynamiczny. Tu akcjonariusz ma co roku o 30 proc. wyższy zysk. I ja myślałem, że taką dobrze rozwijającą się firmę przekażę synowi, który będzie kolejnym pokoleniem zarządzającym w Kruku. Pierwszy nasz warsztat w Poznaniu, wykonujący biżuterię na zamówienie ówczesnych dworów, powstał w 1840 roku.

 

Jednak to pan jest twórcą największego rozwoju firmy i to pan ostatecznie stracił nad nią kontrolę, bo Vistula i Wólczanka skupiły jej akcje. To pierwsze w historii polskiej giełdy tzw. wrogie przejęcie. Gdzie popełnił pan błąd?

 

- Ja prowadziłem firmę w sposób nieco konserwatywny, na szybki rozwój brakowało mi kapitału i umiejętności nowoczesnego zarządzania. Więc ten sukces, o którym pani mówiła, to, że teraz Kruk ma blisko 80 sklepów, a w latach 70. miał jeden, osiągnęliśmy dzięki wejściu w 1993 roku do firmy amerykańskiego kapitału. Dzięki temu firma się rozwijała, dokupiliśmy firmę odzieżową Deni Cler, Amerykanie podnosili kapitał, więc moje udziały malały, a w końcu zaproponowali w 2002 roku wejście na giełdę. I wtedy okazało się, że mam już tylko 28 proc. Kruka, choć nikt nie kwestionował roli mojej rodziny. A to oznacza, że ktoś, jeśli zechce, może wykupić akcje na giełdzie i przejąć kontrolę. No i do tego doszło.

 

Żałuje pan?

 

- Nie, nie miałem innego wyjścia. Są rodziny na Zachodzie, które mają po 5 i 3 proc. wartości firmy, a firma jest znana jako rodzinna. Gdybym nie zawarł tej umowy z Amerykanami, ta firma nie mogłaby się tak rozwinąć, bo zabrakłoby kapitału. W latach 90. wielki biznes robili ci, co handlowali popularnymi artykułami. A ja nie chciałem handlować alkoholem czy nawet złotem na kilogramy. Cały czas, gdzieś z tyłu głowy, miałem przekonanie, że Kruk to jubilerstwo, najwyższy poziom. Chciałem sprzedawać brylanty, a brylanty wtedy kupował jeden na milion czy jeden na pół miliona. Mój ojciec mawiał: "Trudno być bogatym jubilerem w biednym kraju". Nasz sukces to są ostatnie lata, to jest wejście do Unii, to jest dynamiczny wzrost zarobków, wzrost zamożności społeczeństwa i umocnienie własnej waluty. Dziś pierścionek zaręczynowy z brylantem jest czymś powszechnym, powszednim, a kiedyś na to było stać tylko nielicznych.

 

Więc po kolei. Usłyszał pan wezwanie...

 

- W firmie wybuchła panika, wszyscy chcieli składać wypowiedzenia. Tu każdy od średniego szczebla w górę miał po dziesięć propozycji pracy. Szczególnie prezes Jan Rosochowicz, który związał się z firmą zaraz po swoich studiach, a dziś uchodzi za jednego z najlepszych menedżerów w tym kraju. Chodziliśmy, prosiliśmy: - Nie róbcie tego, jeszcze wszystko będzie dobrze itd. Członkowie zarządu nie złożyli rezygnacji, bo byli dopuszczeni do pewnych rozgrywek, które prowadziłem.

 

Nie zamierzał się pan poddać ani przez chwilę?

 

- Walczyłem cały czas. Krążyły legendy, że wyjechaliśmy na urlop w tym czasie. Nikt z nas nie był na urlopie, jedynie tak mówiliśmy dziennikarzom, jak dzwonili. A co miałem mówić - że właśnie prowadzę rozmowy z jakimś znanym domem jubilerskim z Mediolanu o kontrwezwaniu?

 

Radził się pan kogoś?

 

- Kogo się dało. Pojechałem do Warszawy, rozmawiałem z mnóstwem ludzi, menedżerami, biznesmenami, prawnikami. Ale okazało się, że większość tych kontaktów poza tym, że poszerzała wiedzę na temat wrogiego przejęcia, to nic nie dała. Wezwanie było ważne przez dwa tygodnie. Tyle miałem czasu, by coś zmienić. Najpierw chciałem sam skupić akcje z giełdy, by ubiec Vistulę. Prowadziłem rozmowy z inwestorem branżowym z Włoch, z jedną z czołowych firm jubilerskich. To był taki pomysł, że oni wchodzą do Kruka i razem mamy ponad 50 proc. i robimy kontrwezwanie. Ale takiej operacji nie mogliśmy wykonać w dwa tygodnie. Zresztą na końcu nabrałem podejrzeń, że to nie jest czysta gra i że może Vistula w tym maczała palce. Do tego zaczęliśmy przypuszczać, że jedna z naszych pracownic jest powiązana z ludźmi w Vistuli i materiały z firmy wyciekały. Więc pod koniec terminu wezwania obrona nasza przez tzw. inwestora branżowego zaczęła się sypać, a V&W ogłosiła jeszcze podwyżkę ceny wezwania.

 

Rozważałem też samodzielne kontrwezwanie. Ale obawiałem się, że dojdzie do tzw. spirali licytacyjnej - oni proponują 24,5 za akcję, ja przebijam do 25 zł, oni zaproponują po 26 i nie wiadomo, co będzie na końcu. A wiedziałem, że to oni mieli więcej pieniędzy niż ja. No i musiałbym na to zaciągnąć bardzo duże kredyty, zresztą już miałem je przygotowane. Szybko więc doszedłem do wniosku, bo w końcu do stu liczyć potrafię, że te wszystkie odsetki, które będę płacił, spowodują, że przez najbliższe 20 lat nie zobaczę grosza. A życie ze świadomością, że mam lat 60 i przez 20 lat pracuję na rzecz banków - to już mi się nie uśmiechało.

 

Byłem pewny, że inni akcjonariusze Kruka, głównie fundusze inwestycyjne, odpowiedzą na wezwanie, ponieważ fundusze w ten sposób zarobiłyby na Kruku od 400 do 800 proc. - zależy, kiedy wchodziły do inwestycji.

 

Kupiły taniej, sprzedały Vistuli drożej, tak?

 

- Akcje Kruka fundusze kupowały w 2002 roku po 3-4 zł, według ceny po splicie, a sprzedały teraz po 24,50 zł. Wiedziałem, że sprzedadzą po tej cenie. Z prezesem Rosochowiczem odbyliśmy rozmowy ze wszystkimi zarządzającymi funduszami i pytaliśmy, czy odpowiedzą na wezwanie. Każdy niby szukał pretekstu, żeby nie wyjść z Kruka, żebyśmy coś pokazali, że warto zostać. Ale co mogliśmy pokazać ponadto, że w tym roku otwieramy 15 sklepów, w następnym roku otwieramy 15, że w tym roku mamy 20 milionów zysku, w przyszłym mamy mieć 28, za dwa lata - 32 czy ileś? A tu był czysty interes od razu - 400 proc. zysku na sprzedaży akcji. Nie mieliśmy szans ich zatrzymać.

 

Jak się pan w tym momencie poczuł?

 

- Okropnie, to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Wiedziałem, że nie przebiję V&W. A jeśli oni kupią te 66 proc., które chcieli, a ja zostanę z moimi 28 proc., to będą mogli zrobić z tą firmą, co tylko zechcą, mimo moich protestów. I co więcej, wiedziałem, że po tym wezwaniu cena akcji Kruka spadnie, bo takie są prawa ekonomii. Zamiast 140 mln zł moje akcje mogą być warte 50 mln. I jak ja spojrzę w oczy żonie, ludziom, kiedy nagle w ciągu dwóch tygodni mój majątek zmaleje o dwie trzecie?

 

I doszedłem do wniosku, że skoro jest taka dobra cena, to ja z tego skorzystam. Pomyślałem, że jeśli teraz sprzedam moje akcje i gotówkę oddam do banku, to odsetek i tak nie przejem do końca życia. To jest taka perspektywa, na którą 99,9 proc. Polaków odpowiada: natychmiast tak zrobię - prawda?

 

Tak, ale pan tak nie zrobił. Dlaczego?

 

- Bo dla mnie jednak to były trochę wirtualne pieniądze. Można sprzedać swój dom za duże pieniądze, ale co z tego, gdzieś trzeba mieszkać. No dlatego, bo doszedłem... Przepraszam, ja to zrobiłem.

 

Niezupełnie. Sprzedał pan prawie wszystkie swoje akcje Kruka, ale nie wpłacił pan 90 mln na konto, by procentowało. Co pan zrobił z tymi pieniędzmi?

 

- Najpierw próbowałem pogodzić się z myślą, że zostanę rentierem. Prawie się udało. Ale w kilka dni później jechaliśmy z Jasiem Rosochowiczem do Warszawy i nagle powiedziałem do niego: Ja Vistulę sobie kupię. Teraz akcje spadły, to dobra inwestycja.

 

Nie popatrzył pan na spółki giełdowe, nie wybrał pan sobie najlepszej z nich, na której dałoby się najwięcej zarobić, tylko znowu kierował się pan emocjami.

 

- Nie, dlaczego emocjami? Ja, kupując Vistulę, kupowałem Kruka. Pomyślałem, że będę w radzie nadzorczej, a w radzie nadzorczej będą mądrzy ludzie i będę mógł mówić: Proszę państwa, nie można czegoś takiego robić w Kruku, bo to da zły skutek, tylko trzeba robić to.

 

Zorientowałem się, że w Vistuli jest taki układ własnościowy, że tam nie ma decydenta. Tam są wyłącznie fundusze, które mają po kilka procent, tylko PZU ma 18 proc. Ale tam nie ma żadnego właściciela z krwi i kości, nikogo, kto traktuje tę firmę jak swoją. Tam są wynajęci menedżerowie i oni rządzą. A to znaczy, że dziś są tu, a jutro są w innej firmie.

 

Więc jak dostałem tę górę pieniędzy, to powiedziałem sobie, że kupno 5 proc. Vistuli, przy spadających cenach, i posiadanie ponad 5 proc. w Kruku de facto da mi po tej fuzji prawie

 

10-procentowy pakiet Vistuli.

 

Sam pan nie dałby rady rządzić nawet z tymi 10 proc.

 

- Ale ja nie zamierzałem rządzić, zamierzałem zainwestować i obserwować rozwój sytuacji i tu nagle pojawił się pan Mazgaj.

 

Kto wymyślił pana Jerzego Mazgaja?

 

- Pan Jerzy Mazgaj sam się wymyślił.

 

To był taki przypadek, że obaj nagle zaczęliście kupować V&W?

 

- Trudno w to uwierzyć, ale nie umawialiśmy się. Z tego, co ja wiem, pan Mazgaj od kilku lat przyglądał się Vistuli i robił próby podejścia. Teraz zdarzyła się okazja, bo cena akcji spadła.

 

Teraz mówi się, że te trzy firmy - Kruk, Vistula oraz Alma - połączą się, więc wasze głosy będą miały jeszcze większą siłę, bo dojdzie głos decydujący Jerzego Mazgaja w Almie. To pewne?

 

- Sam będę za tym. Jak to się mówi: poszły konie po betonie. Powstanie grupa marek luksusowych adresowanych w dużej mierze do tego samego segmentu klientów. Vistula, Wólczanka, Alma, W.Kruk, Deni Cler i wszystkie marki luksusowe z Paradise Group to ogromny potencjał, największa grupa handlowa w Europie Środkowej. Przyzna pani, ciekawe wyzwanie, do tego jeszcze Galeria Centrum - dawne domy towarowe, niedawno kupione przez Vistulę. To wymaga wielkiej pracy, ale jestem spokojny o efekty.

 

I będziecie z Jerzym Mazgajem rządzić w tej nowej wielkiej firmie. Już rządzicie. W Kruku jest nowa rada nadzorcza, w której jest pan, pana żona, pan Mazgaj i pan Rosochowicz. W V&W zmienił się zarząd i teraz są tam ludzie pana i pana Mazgaja. A co się stało z panem Bauerem?

 

- Nie wiem. To już nie moja broszka. Panowie Bauer i Wandzel już nie są związani z V&W.

 

Takie rzeczy się nie dzieją same. Pociągnął pan za jakieś sznurki?

 

- Pan Bauer podał się do dymisji, otrzyma za to określone wynagrodzenie, za ogromną pracę włożoną w rozwój V&W. I tyle. Teraz jest nowy zarząd złożony z ludzi, których bardzo wysoko cenię i do których mam pełne zaufanie. I mój przedstawiciel w radzie nadzorczej. Cieszmy się, że wszystko tak się skończyło, i budujmy przyszłość.

 

Jest takie powiedzenie: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. O tym jest ta historia. Ma pan satysfakcję, że okazał się pan Tatarzynem?

 

- Jeśli pani zapyta, czy wolałbym, żeby to wszystko się nie zdarzyło, to wolałbym. Ale skoro to się stało, to trzeba się umieć odnaleźć w nowej sytuacji. Teraz ludzie z podziwem mnie pytają: jak tyś to zrobił, że za ich pieniądze ich kupiłeś. I jeszcze na boku trochę zostało.

 

To jak pan to zrobił?

 

- Nie wiem, miałem szczęście. Nie wydawało mi się, że tak to pójdzie. Był moment, że myślałem, że mam 1 proc. szans na sukces. Są w tym wszystkim przypadki i zbiegi okoliczności. Przypadkiem jest to, że pan Jerzy Mazgaj od pewnego czasu marzył o tym, żeby przejąć Vistulę, i że z Jerzym Mazgajem nadajemy na tych samych falach. I że giełda jeszcze spadła i akcje poleciały na łeb, więc mogłem kupić dużo więcej akcji za swoje pieniądze. Jest takie powiedzenie w biznesie, że czasem trzeba uciekać do przodu, zamieszać. Ja uciekłem do przodu, broniąc swojego stanu posiadania, a oni uciekli do przodu, chroniąc swoje tyły.

 

W końcu musiałyby zacząć padać pytania o Galerię Centrum, o pomysł na jej działanie, o zyskowność tego przedsięwzięcia. To największe wyzwanie dla nowego zarządu. Pozostałe marki firmy są świetnie poukładane, a Galeria potrzebuje pomysłu i wielu inwestycji, ale mamy nowy team. A jak powiedział pan Mazgaj: wunderteam, więc mogę spać spokojnie i obejmować dalsze emisje Vistuli.

 

Kim pan jest z zawodu?

 

- Ekonomistą.

 

A jak pan się nauczył jubilerstwa?

 

- Normalnie. Tak jak się w czasach komuny uczyło. Mając 15 lat, zostałem zarejestrowany jako uczeń złotniczy w warsztacie ojca.

 

A pana ojciec też był jubilerem z zawodu?

 

- Takim samym jak ja. W życiu pierścionka nie zrobił, ale papierek miał. Ja byłem po prostu przygotowywany przez rodziców do przejęcia firmy. Bo u nas pojęcie firma to było coś więcej. Dziś zarząd Kruka mieści się w domu, w którym ja się urodziłem, a który mój ojciec wybudował w latach 30. A do tej oficynki ojciec przeniósł firmę w roku 1950, jak nas wyrzucili z głównej ulicy miasta, jak straciliśmy sklep.

 

W latach 50. ojciec pracował z jednym pracownikiem i produkował tanie broszki z plastiku, bo nie można było ich robić z żadnego metalu, nawet z miedzi. Lata pięćdziesiąte, czasy stalinowskie to była po prostu wegetacja.

 

Kiedy pan przejął firmę?

 

- W 1970 roku, kiedy skończyłem studia, ojciec miał dwa zakłady jubilerskie - jeden prowadził sam, a drugi był zarejestrowany na naszego pracownika. Więc zacząłem prowadzić ten drugi. Szło mi bardzo dobrze, zacząłem robić biżuterię srebrną. Sam projektowałem, bo jestem takim niespełnionym artystą. Zawsze chciałem studiować na ASP, malować. Więc realizowałem się jako projektant biżuterii. I szło mi tak dobrze, że zaproponowałem ojcu, by przekazał mi zarządzanie także swoim warsztatem, a ja mu będę płacił emeryturę. Zgodził się, ale potem co trzy miesiące przychodził po podwyżkę.

 

Epoka Gierka była dla firmy dobrą epoką?

 

- To była mała stabilizacja na etapie willi-klocka 110 metrów kwadratowych i wartburga, i starań o paszport. Rodzice co roku jeździli na wycieczkę zagraniczną z Orbisem, do Rumunii czy Bułgarii, a nawet na Wyspy Kanaryjskie. Tylko czasem dostawali paszport, a czasem tylko jedno z nich dostawało. To było na zasadzie: ty nie myśl sobie, że ci wszystko wolno, bo masz pieniądze.

 

W latach 70., jak pan zaczął rozwijać firmę, czuł się pan chyba człowiekiem zdecydowanie bogatszym niż wszyscy naokoło.

 

- Oczywiście. A w latach 80. produkowałem biżuterię z bursztynem i ponad 99 proc. eksportowałem do drugiego obszaru płatniczego, czyli sprzedawałem za dolary. Według ówczesnych przepisów połowę należności dostawałem w dewizach, a połowę w złotówkach, po oficjalnym kursie. Pod koniec lat 80. mój eksport zbliżał się do 1 mln dolarów rocznie. Byłem chyba największym prywatnym eksporterem. Proszę pamiętać, że pensja wynosiła wtedy 30 dolarów.

 

Czuł się pan bardziej bogaty niż dziś?

 

- Zdecydowanie. Na przełomie lat 80. i 90. byłem na 20. miejscu na liście najbogatszych Polaków. Dziś nie mieszczę się w pierwszej setce. Choć cały czas się bogaciłem, to inni bogacili się jeszcze szybciej. Ale to mnie nie stresuje, bo jestem dumny z tego, co mam. Chcę bronić tożsamości Kruka, bronić tego unikatowego charakteru firmy, która ma 170 lat, która się jednoznacznie kojarzy z rodziną. Na taką pozycję pracują pokolenia.

 

Ja co roku przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy jest największy ruch, sam pracuję w jednym ze sklepów Kruka. Obsługuję klientów. Bo jak mam sprzedawać biżuterię, skoro nie wiem, czego klienci oczekują. Co im się podoba, jakie mają uwagi. Ze ściany sklepu patrzą wtedy na mnie portrety mojego ojca, dziadka i wuja dziadka, pierwszego założyciela firmy. Dlatego walczyłem o Kruka.

 

?ąródło: Duży Format

http://wyborcza.pl/1,75480,5547179,Twarda_...tego_Kruka.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coś V/W nerwowe ruchy zaczyna chyba wykonywać... W ostatnim czasie wypowiedzieli umowy chyba wszystkim franczyzobiorcom w galeriach Plaza, Krakowska i Kazimierz... W trybie natychmiastowym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Małe post scriptum: Puls Biznesu donosi, że "nasz stary znajomy" :) wraca do gry.

 

źródło: http://pb.pl/2/a/2009/05/18/Rafal_Bauer_wraca_do_interesow2

 

 

Rafał Bauer wraca do interesów

Magdalena Brzózka, GN

Puls Biznesu, pb.pl,18.05.2009 00:46

 

Rafał Bauer, który w lipcu ubiegłego roku zrezygnował z zarządzania VistuląWólczanką (obecnie Vistula Group), po 10 miesiącach milczenia, wraca do gry w odzieżowej branży. Tym razem ubrany w logo Próchnika.

Zobacz także

 

Próchnik potwierdza inwestycję Bauera

 

? Przekroczyłem 5 proc. w kapitale Próchnika i wedle mojej wiedzy stałem się drugim co do wielkości akcjonariuszem. Doświadczenia z VistuliWólczanki (VW) przejętej w zeszłym roku przez Jerzego Mazgaja i Wojciecha Kruka dzięki takim właśnie 5-procentowym pakietom dowodzą, że spółka dla swojego bezpieczeństwa musi mieć właściciela. W Próchniku w tej roli nikt nie występuje. Dobrze by było, gdyby się ten stan zmienił ? mówi Rafał Bauer.

iNie trudno zgadnąć, że widzi siebie w tej roli.

? Mam wystarczający kapitał intelektualny i pieniądze, żeby przeprowadzić w Próchniku to, co zrobiłem w VW, gdzie powiodła się reaktywacja marek. Ostatnie lata, w których spółka notorycznie ponosiła straty, wydrenowały ją z pieniędzy. Uważam, że bez emisji niewiele się uda zdziałać. Prezes Próchnika zarysował już publicznie taki plan. Spodziewam się zatem, że na najbliższym walnym temat emisji pojawi się. Jest ona Próchnikowi potrzebna jak rybie woda. 20 mln zł pozwoliłoby spółce rozwinąć skrzydła. Gdyby akcjonariusze poparli taki plan, jestem gotów do objęcia nowych akcji ? mówi Rafał Bauer.

 

Inwestor przyznaje, że Próchnikowi przyglądał się od września 2008 r.

? W lutym tego roku, kiedy cena akcji spadła do 29 groszy, stwierdziłem, że grzechem by było, gdybym nie kupił tych papierów. Teraz mam na koncie najbardziej rentowną inwestycję kapitałową w swoim życiu. Moje zaangażowanie długoterminowe jest uzależnione od emisji i akcjonariuszy ? mówi Rafał Bauer.

 

Jaką rolę dla siebie widzi w spółce?

? Jest za wcześnie, żeby o tym mówić. Będę obserwował działania zarządu. W spółce wydarzyło się sporo dobrego, nie zmienia to faktu, że bez nowych lokalizacji, modernizacji kolekcji oraz samej marki wiele się nie zrobi. Ponadto na zmiany potrzebne są pieniądze, których, jak wiem z prasy, prezes Próchnika poszukuje na rynku. Czekam na walne, podczas którego akcjonariusze określą przyszłość spółki ? mówi Rafał Bauer.

 

Próchnik jeszcze rano twierdził, nic nie wie o inwestycji Bauera. W godzinach południowych potwierdził jednak w komunikacie, ze został poinformowany przez Rafała Bauera o przekroczeniu progu 5 proc. głosów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem ciekaw jak sprawy się potoczą. Według moich informacji, Pan Krzysztof Grabowski współwłaściciel firmy Tiffi (odzież damska) i jednocześnie główny akcjonariusz Próchnika i prezes w jednej osobie ma ok 15% akcji oraz wykupione wierzytelności firmy. Jeżeli Pan Bauer chce coś działać i poprawić sytuację finansową Próchnika, to sugerowałbym iść za ciosem. Sporo zmian już zaszło in plus, chociażby pierwszy dochód firmy od kilku lat 2000pln w miesiącu styczniu (wiem żenujące), inne in minus chociażby pogorszenie warunków pracy, nadal dla wielu atrakcyjne, jednakże nie tak jak jakiś czas temu. Co do samego towaru wypowiadać się nie będę. Ceny poszły w górę o około 25% niektóre towary nieco więcej inne nieco mniej. Tak jak mówiłem, jestem ciekaw jak sprawy się potoczą, czy będzie znowu mała bitwa czy obaj Panowie dojdą do wspólnego konsensusu i będą wyprowadzać Próchnika z dołka. Niestety, "znając" tych dwóch Panów mam wrażenie, że będzie to ta pierwsza opcja i na zakończenie, mam sporą nadzieję, że Próchnik nie stanie się, kolejną nie przyjazną dla klientów firmą i że poziom obsługi (i wiedza) będzie taki jak do tej pory, albo i wyższy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciąg dalszy w skrócie

http://pb.pl/a/2009/05/22/Grabowski_wyszed...hnika_z_zyskiem

Prawie 850 tys. zł zarobił na inwestycji w odzieżową spółkę prezes Krzysztof Grabowski, który w ostatnich dniach pozbył się akcji.

Zobacz takżePrezes Próchnika pozbył się wszystkich akcji spółki

 

 

Powoli kończy się era Krzysztof Grabowskiego w Próchniku. Wczoraj poinformował, że sprzedał 8,95 mln akcji (9,84 proc.) spółki. Pozbywać akcji zaczął się w poniedziałek, czyli tego samego dnia, gdy ?Puls Biznesu? ujawnił, że w akcjonariacie odzieżowej spółki pojawił się Rafał Bauer. Skończył na wczorajszej sesji. Mimo, że nie zrealizowała planu rozwoju Próchnika inwestycję może zaliczyć do udanych. Według naszych szacunków zarobił na niej blisko 850 tys. zł.

 

W akcjonariacie Próchnika pojawił się w pod koniec czerwca 2008 r. z pakietem 4,18 proc. (dane za serwisem Holder). W dniu ujawnienia informacji akcje kosztowały 0,54 zł. Dwa miesiące później zwiększył zaangażowanie do 6,1 proc., pod koniec września do 7,78 proc. Przecenę akcji w styczniu 2009 r. wykorzystał do dokupienia akcji. Zwiększył kontrolowany pakiet do 9,84 proc., przy kursie w dniu publikacji 0,48 zł. Wyliczając koszt zakupu akcji na podstawie kursu w dniu ujawniania można oszacować, że na akcje wydał 4,96 mln zł. Pozbył się ich za 5,8 mln zł.

 

 

Pojawiło się również w tym tygodniu dwóch kolejnych graczy, Pan Maciej Wandzel oraz Pan Mariusz Patrowicz, ale mam dziwne wrażenie, że Pan prezes Grabowski jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, zobaczymy co życie przyniesie.

 

 

PS: Ja dodam od siebie, że zysk oszacowany przez PB jest nieco zaniżony, podobno kwota przekracza 1mln.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.