W 1965 roku byłem nastolatkiem.
Co do istoty: naówczas wybór zegarków był bardzo skromny, właściwie raczej tylko Błonie (nie Blonex) i Wostok za 600 - 650 zł. Ruhla za 250 zł była raczej spod lady i chyba zasłużenie miała opinię zegarka nietrwałego. Może był i Atlanic, ale ze względu na cenę raczej w ogóle nie patrzyło się na niego: byłby to masochizm.
Zegarek Błonie miał fabrycznie zadawalającą dokładność, ale jego piętą achillesową było szkiełko pleksiglasowe (tak się wtedy mówiło na szkło akrylowe): pęknięte szkiełko - o co było nietrudno przy pracy fizycznej, jaka była naówczas powszechnością - praktycznie nie dawało się wymienić, ze względu na brak części zamiennych. I Błonie i zegarki radzieckie miały opinię nieszczelnych, i chyba zasadnie. Także serwis - regularna konserwacja zegarka - był praktycznie niedostępny, gdyż ani nie było takiej praktyki, ani nie było dostatecznej liczby wykwalifikowanych zegarmistrzów.
W takich warunkach, po kilku latach eksploatacji, zegarek Błonie raczej był wyrzucany do śmieci, niż oddawany na części zamienne.