Znam osoby, które mają średnio 100m2 na osobę i 2 samochody za 500 tys. (łącznie) a w planie nowe BMW 7, ale zegarek za 5/10 tysięcy to dla nich niedorzeczność. Nie mają pasji, wyjeżdżają raz w roku na urlop, max 2. Znam osoby, które są od nich zamożniejsze, mieszkają w 80 metrach, starej niskiej kamienicy (dobry standard i dobra lokalizacja) Mają przyzwoite samochody, ale ich wartość nie przekracza pewnie 300 tys. Bardzo dużo pracują, ale cały czas wolny poświęcają na pasje. Jeżdżą dwa razy w roku na narty, nurkują, robią wycieczki motocyklem, ogólnie żyję pełnią życia (gdy jakimś cudem nie są w pracy). Mają po jednym zegarku przyzwoitej klasy. Wolałbym żyć tak, jak Ci drudzy.
Zarabiam tyle, że stać mnie na utrzymanie. Spłatę kredytu, jedzenie, zatankowanie samochodu, ubrania. Partnerki pensja idzie na rzeczy, bez których można się obejść. Wyjazdy, lepsze ciuchy, pasje. Powiedzmy, że połowę z tych zarobionych przez nią pieniędzy odkładamy. Od nas zależy, czy kupimy nowe narty, piankę do nurkowania, motocykl, garnitur od Zegny, kolejny zegarek, czy wyjazd na Malediwy. Co za różnica, czy połowę rocznych zarobków partnerki wydamy na Rolexa czy na codzienne wyjścia do restauracji ? Czy kupimy Cartiera czy skuter wodny ? Dla nas żadna bo lubimy wszystko Nie rozumiem zakładania sobie absurdalnych granic, jakimi są np. zasada że wartość zegarka może wynieść tylko połowę miesięcznego wynagrodzenia. Żyć trzeba umieć.
ps. średnIa wartość samochodu na osiedlu, na którym mieszkam to powiedzmy 30 tys złotych. Wartość każdego z tych samochód spada o około 3/5 tysięcy co roku. Nikt mimo to nie uważa zakupu samochodu za absurd, dlaczego więc absurdem mamy nazywać kupno zegarka za 30!tysięcy, którego wartość za 5 lat może się nie zmienić, spaść lub nawet wzrosnąć ?