Jump to content
Search In
  • More options...
Find results that contain...
Find results in...

hiob

Użytkownik
  • Content Count

    284
  • Joined

  • Last visited

  • Days Won

    1

Everything posted by hiob

  1. A ja bym Wam polecił tego : Rolls Royce Phantom Drophead Coupe może być troszkę poza zasięgiem, ale można wziąć na kredyt, a potem niech się bank martwi, jak wydrzeć drugą ratę. Nawiasem mówiąc bliskie spotkanie z tym samochodem spowodowało, że z listy potencjalnych samochodów, jakie kupię gdy wygram $100 000 000.- w lotto (my tu mamy często takie kumulacje), skreśliłem wszystkie auta ze znaczkiem RR. I nie zrozumcie mnie źle, nie jestem ekologicznie zielony, nie wierzę, że człowiek powoduje globalne ocieplenie i całym sercem pragnę, żeby ocieplało się jak najszybciej. Moim pierwszym autem był Mercedes (z 1936. roku) i moim marzeniem jest ponowne posiadanie auta tej marki, albo jakiegoś BMW. Preferowałbym nowe, a nie 40-letnie. (Tamtego Mercedesa miałem w latach 1975-77). Chodzę z Rolexem na ręce, ale tym co na powyższych zdjęciach wstydziłbym się jeździć. I nie dziwię się, że ludzie pokazują palucha tym, co jeżdżą takimi behemotami. Ale... to tylko moja opinia. De gustibus non est disputandum.
  2. Każda pliszka swój ogonek chwali, ale ja stanowczo odradzałbym wszelkie eksperymenty. Miałem Saaba 9000 turbo, rocznik 1986. W tamtych czasach był to naprawdę szybki samochód, z pominięciem takich extremalnych konstrukcji jak BMW Alpina był jednym z najszybszych czterodrzwiowych sedanów na świecie. Do tego praktyczny, przestronny, niewiele palił. Ale Saaby nie są tak bezawaryjne jak niemieckie i japońskie samochody i nie każdy mechanik się w ogóle za nie zabiera. Dlatego w Polsce znacznie rozsądniejsze jest rozglądanie się za niemieckim samochodem. Sam myślałem o pompie, ale masz rację, że to może być jakiś wiatraczek. Muszę obejrzeć okolice wymiennika ciepła klimatyzacji. Nawet poszedłem teraz do garażu, żeby włączyć auto z wyłączoną klimą, ale nic to nie zmieniło. Co dziwniejsze, po pięciu sekundach wyłączyłem silnik, a reakcja identyczna, jak po godzinie jazdy, dwie-trzy sekundy "popiskiwania" w coraz niższej tonacji. Brzmi dokładnie, jak zwalniający ślizgający się pasek klinowy, ale to niemożliwe, bo silnik zatrzymuje się natychmiast. :? Byłem głupi, jestem głupi i zapewne umrę głupi. Albo po prostu zamienię tą Mazdę na Chryslera 300 z silnikiem Hemi.
  3. Prawdę mówiąc nie wiem, jak napędzany jest rozrząd w tym silniku. To jest trochę mocniejsza wersja Fordowskiego silnika, który był od lat używany m.in. w Taurusie. Tyle, że w Maździe ma on 220 KM, 20 więcej niż w Fordzie. Dźwięk brzmi ja ślizgający się pasek klinowy, ale jest niezależny od obrotów silnika, zawsze taki sam i trwa dobrą sekundę lub dwie po zatrzymaniu się silnika. Zanika jak zanika gwizd czajnika z gotującą się wodą po odstawieniu z kuchenki. Jednak nie jest to związane z układem chłodzenia auta, bo dźwięk zaczyna się natychmiast z momentem uruchomienia samochodu. A mówiąc o ślizgających się paskach, w moim Chryslerze zerwał się pasek rozrządu, ale na szczęście ten silnik (V6, 3,5 l) nie uderza tłokiem w otwarte zawory. Po odholowaniu do warsztatu naprawa polegała tylko na założeniu nowego paska, żadnych innych szkód nie było.
  4. Ech, zupełnie się nie znacie na samochodach. Ja wam polecę doskonały miejski samochód za marne 25 tysięcy złotych. Nie wiem co prawda ile trzeba by zapłacić temu Murzynowi co siedzi za kierownicą żeby Was woził, ale może znalazłby się jakiś zapaleniec, który by to zrobił za friko. Dla samej frajdy jeżdżenia Town Carem. :twisted: A już zupełnie serio, to co prawda na przykładzie jednego egzemplarza samochodu niewiele można powiedzieć o całej populacji, ale ja mam Mazdę 6 z pierwszego roku ich produkcji i mam z nią cały czas drobne i większe problemy. Jest to model niedostępny w Europie, V6 3 litry i pięciobiegowy automat i to właśnie ze skrzynią miałem najwięcej problemów, ale także z lampami, które lubią gasnąć i trzeba je huknąć pięścią, żeby się zapaliły, czy z zapachami wydzielanymi z układu wydechowego tego auta. Poza tym ostatnio (ma on już ponad 200 tys km) zaczął wydawać dźwięk podobny do dźwięku ślizgającego się paska klinowego, ale spowodowany jakimś przeciekiem w układzie podciśnieniowym i nikt nie jest w stanie go zlokalizować. Niby nic, ale denerwuje. Może te europejskie szóstki są lepszej jakości, może ja pechowo trafiłem, ale nie polecam Mazdy z pierwszego roku produkcji, czyli modelu 2003. Jednak jak europejskie egzemplarze, z manualną skrzynią i czterocylindrowymi silnikami nie mają takich problemów, to auto z pewnością jest godne polecenia. Niewielkie wymiary zewnętrzne, przestronne wnętrze, doskonałe właściwości trakcyjne, atrakcyjny wygląd są na pewno zaletami tego modelu. A jak ktoś się interesuje takimi troszkę większymi autkami, jak np. Freightliner, Peterbilt, czy Kenworth, zapraszam od czasu do czasu na swoje forum, z której skopiowałem zdjęcia tego Lincolna. Link w podpisie. Pozdrawiam.
  5. Niestety, nie. Przede wszystkim zaczęły mi się rodzić dzieci i okazało się, że nie bardzo mam je czym wozić. Naszym drugim autem był Mustang, też dwudrzwiowe i do tego był silnie zmodyfikowany: kompresor Paxton, zawieszenie, skrzynia Tremec, inny most. Był sztywny i cholernie mocny, musiał mieć w okolicach 500KM sądząc po czasach, jakie osiągałem na wyścigach dragsterów (150 km/h w 8 sekund ze startu stojącego na 200 metrowym torze). Zamieniliśmy więc Wranglera na Saaba 9000 turbo, model 1985. Auto praktyczne, pięciodrzwiowe, a do tego ciągle dające przyjemność z jazdy. Wtedy, początek lat 90., był to jeden z najszybszych czterodrzwiowych samochodów na świecie. 177 KM i setka w 7,7 sekundy. Teraz to nikomu już nie imponuje, minivany niemalże są takie zrywne, ale czasy się zmieniły w motoryzacji przez ostatnie 15 lat. To już całkiem inna epoka. Mustanga, nawiasem mówiąc, też już nie mam. Szkoda trochę, ale czasem tak bywa, nawet w Ameryce, że nie ma pieniędzy na zapłacenie rachunków i trzeba sprzedać auto, żeby nie stracić domu. Mustang zresztą był fajny na torze, gdzie cala zabawa polega na jeździe do przodu, ale na zakrętach był tragiczny. To oczywiście wina opon. Na dobre mnie nie było stać, zdzierałem komplet co 3-5 tys. km, kupowałem wiec opony do wyścigów dragsterów, Mickey Thompson albo Hoosier, nawet nie radialki, ale zwykle, stare opasane. Były tanie (koło $100 sztuka) i miały doskonałą przyczepność, ale miały wysokie i miękkie ścianki boczne i na zakrętach miało się zawsze wrażenie, że się złapało kapcia. A w aucie, które ma 500 KM i bez trudu osiąga 250 km/godz. jest to raczej niemile uczucie. Teraz się już całkiem ucywilizowałem (czytaj zdziadziałem) i zamerykanizowałem. Jeżdżę krążownikiem marki Chrysler LHS, model 1995 z automatem. Ja zresztą „donaszam” samochody po mojej żonie, bo niewiele jeżdżę autem osobowym. Zwykle jestem w trasie i to moja ciężarówka jest moim „codziennym chlebem”. Ta też ma dobre dane: turbodiesel, dwa walki rozrządu w głowicy, 4 zawory na cylinder, 500 KM… gdyby nie to, że waga przeszkadza, byłby niezły silniczek… ale ten ma 6 olbrzymich cylindrów, 15 litrów pojemności i nawet, jak mogę osiągnąć 160 km/godz., co w aucie ważącym 35 ton i mającym 23 metry długości robi wrażenie, to trudno mówić o takiej przyjemności jazdy, jaka jest w Wranglerze w terenie, czy w Mustangu na torze czy nawet na ulicy. Volvo ma jednak swoje zalety, choćby dostęp do Internetu. A zaczynałem od Mercedesa 170V, model 1936 i Malucha. To Volvo prawdopodobnie ma lepsze przyspieszenia od każdego z tamtych aut i niewątpliwie jest dużo szybsze.
  6. Ech, przypominają się stare czasy, łza się w oku kręci. Kupiłem kiedyś nowiutkiego Wranglera, 6 cylindrów, ale to był jeszcze stary silnik AMC. To był chyba rok i model 1987. Oczywiście pojechałem od razu do lasu i oczywiście wpakowałem się w takie bagno, ze cale auto siadło brzuchem w gęstej magmie. Sam usmarowany po uszy odszukałem jakiś dom i zadzwoniłem po pomoc (czytaj moją ukochaną żonę). To były czasy, gdy nie było jeszcze komórek, poza tymi na węgiel. Wiem, że niektórym w to trudno uwierzyć, ale komórka to całkiem nowy wynalazek. Jak wiecie jestem nawiedzony i uważam, ze Bóg z każdego zła wyciągnie dobro. Wiec i tutaj skutek był pozytywny. Nie musiałem długo przekonywać żony, że dobra wyciągarka jest niezbędnym wyposażeniem Jeepa, a koszt sprowadzenia dźwigu do wyciągnięcia auta z błota będzie większy, niż zakup tego bardzo przydatnego urządzenia. Po wizycie w sklepie z wyposażeniem dla aut terenowych i po zakupie wiertarki bezprzewodowej, udałem się do mojego blotka i utopionego Jeepa i zamontowałem tam nowego WARN’a. Po przywiązaniu liny do drzewka, bez trudu wyciągnąłem się z błocka i już nigdy więcej nie byłem w sytuacji takiej, żeby mój Jeep nie wyjechał z opresji o własnych siłach. Pewnie jak bym miał GAZa z Andorią nie było by potrzeby zakładania wyciągarki, kto wie?
  7. W amerykańskiej gazecie napisali, że cena wyniosla $500 000. Jasne, że drogo i na pewno można za dużo mniejsze pieniądze zdobyć dużo lepsze auto. Choćby Astona. Ale jak ktoś chce Wołgę i do tego ma pieniądze, to czemu nie? Są ludzie, którzy znają cenę wszystkiego, ale nie mają pojęcia o wartości czegokolwiek. Nie zapominaj, że właściciel tej Wołgi mial bajpierw BMW... i pewnie zlotego Rolexa z diamentami.
  8. Mówiąc o BMW 850… Pewien bogaty Rosjanin miał sentyment do starej Wołgi GAZ 21, tej z jeleniem na masce, i nowy sentyment do BMW. Postanowił więc te miłości swego życia połączyć. A że był to, jak powiedziałem, bogaty Rosjanin, nie było żadnej przeszkody w realizacji jego marzeń. Co prawda ktoś go zapytał: „Dlaczego? Za tę cenę móglbyć kupić dwa samochody Aston-Martin?” „Ja już mam dwa samochody Aston Martin” –odpowiedział. „To, czego nie miałem, to dwudrzwiowa Wołga z dwunastocylindrowym silnikiem”. Ja jednak dla siebie preferowałbym czterodrzwiową wersję, z podobnymi przeróbkami. W środku wystarczyłyby mi mechanizmy z BMW M5
  9. No proszę...A ja nawet mam Mazdę. Co prawda nie taką, o jakich się śni po nocach, tylko zwykłą, rodzinną „szóstkę”, ale i tak fajne autko. V6, 3 litrowy silnik, 220 KM i setka w osiem sekund. Miewałem szybsze autka, ale nie narzekam. Kupując to auto odwiedziliśmy najpierw dealera Hondy. Myślałem o Accordzie. To inne auto niż w Europie, większe. Także V6, jeszcze mocniejsza, ma 240KM, setkę w 7 sekund. Już prawie kupiliśmy, ale zbliżał się lunch i sprzedawca zapytał, czy nie możemy dokończyć za godzinę, bo się umówił z narzeczoną… Jasne, zgodziłem się, tym bardziej, że za płotem był dealer Mazdy. Chciałem zobaczyć tę nową „szóstkę”. I jak się przejechałem Mazdą, nie chciałem już nawet słuchać o Hondzie. Po godzinie zajechałem nową Mazdą do dealera Hondy, powiedzieć mu, żeby nie czekał już na mnie. Nie mowie, ze Accord jest złym autem. Pewnie nawet pod wieloma względami lepszym od Mazdy, ale Mazda ma pewną sporą zaletę. Zawieszenie bardzo komunikatywne i dobrze przekazujące informacje o drodze do kierowcy i reakcje kierownicy do kół. Inaczej mówiąc dużo bardziej sportowe niż Honda. Honda bardziej izoluje od drogi. Mazda jest więc takim autem jak, powiedzmy, BMW, Honda jak Mercedes. Mówię o koncepcji projektantów, nie twierdzę, że są to auta równe klasowo BMW 5, czy Mercedesowi E. A z tych cudownych, sportowych Mazd, to przyjaciel w Charlotte ma Mazdę RX7, ostatnią naprawdę sportową. Tą poprzedniej generacji, nie to, co teraz produkują. Niesamowite auto teraz, a kiedy było nowe, było naprawdę rewelacją. Do tego żółte… dla mnie bomba. Ale ja mam dzieci i teściową, więc na razie dwuosobowe autko odpada. Na zdjęciach ta popielata Mazda i ten chłopak to moje. Rejestracja na aucie polska, bo u nas obowiązuje tylko jedna, z tylu, więc z przodu każdy przykręca, co chce. Albo zostawia puste miejsce. Ta żółta RX7 jest taka, jak Krzyśka, ale to zdjęcie gdzieś z netu, a nie jego konkretnie auta.
  10. Uogólnianie zawsze krzywdzi kogoś. Moja własna siostrunia, która jest mądrzejsza ode mnie i zamiast jeździć do Ameryki i za***przać tu jak koń w kieracie, została „business woman” w Polsce, odnosząc relatywnie spory sukces, zdecydowała się z mężem na auta BMW. Są praktyczne, oszczędne, dobrze trzymają cenę. Ich auta to diesle kombi, 535 i 325, zarejestrowane jako „ciężarówki” i kupione nowe u dealera BMW w Krakowie. Gdyby zamiast BMW zdecydowali się, powiedzmy, na Renaulta czy FIATa, zaoszczędziliby pewnie na początkowej inwestycji, ale straciliby sprzedając samochód po kilku latach. Sami lepiej wiecie, niż ja, że w Polsce samochody z lokalnych punktów sprzedaży, bezwypadkowe, zawsze są poszukiwane na rynku używanych aut. I nie, ani szwagier, ani siostra, nie mają Rolexów. On ma jakiegoś kwarcowego Tissota z budzikiem, ona nawet nie wiem, co. Pewnie ten sam rosyjski zegarek, jaki dostała na pierwszą komunię Rolexa mam ja, ale wydałem na niego całą kasę i już na BMW mnie nie stać. Nawet w Polsce nie mogę „wskoczyć w schemat”, bo co prawda jeżdżę tam samochodem pożyczonym od niej, ale jest to nie BMW, tylko jakaś Skoda Fabia, którą na co dzień jeździ serwis jej firmy.
  11. A Błonie? „Najszybszy zegarek na świecie”? Podobno trafiały się egzemplarze, które dobę przeleciały w 12 godzin. Ale może to tylko złośliwe plotki, sam zegarków „Błonie” nie pamiętam zbyt dobrze.
  12. Gdy produkowano jeszcze oryginalnego garbusa w Meksyku, jedyną „legalną” drogą, żeby go sprowadzić do Stanów było zakupienie garbusa w USA z lat 60. czy 70. w dowolnym stanie. Im gorszy tym lepszy, bo cena mniejsza. Następnie trzeba było wyciąć kawałek podłogi z numerem seryjnym i z tym kawałkiem podłogi i piętnastoma tysiącami dolarów jechało się do Meksyku. Tam wycinali z nowego garbusa numer seryjny, wspawywali nasz stary kawałek podłogi i auto zarejestrowane jako model z roku 1965 na przykład, mógł wjechać legalnie do USA. Omijał bowiem wszystkie prawa związane z emisją powietrza, airbagami, itd. Może te samochody w komisie mają także usunięte oryginalne numery seryjne z jakiegoś powodu? Może to odzyski popowodziowe i ukryty jest nr seryjny, bo np. wg prawa we Francji takie auto musi być złomowane? Nie wiem, zgaduję. Intrygujące w każdym razie. Samą dziurą bym się nie przejmował, trzeba to zabezpieczyć antykorozyjnie, ale w takim aucie utrata sztywności będzie zupełnie niezauważalna dla normalnego użytkownika. Jak to nie jest „lewe” auto, to zaspawać i zakitować i nie myśleć więcej o tym.
  13. Na oko wygląda dobrze. Mój da Vinci przyszedł z bardzo podobnym pudełkiem, o ile mnie pamięć nie myli. Nie jestem w domu, więc nie mogę porównać bezpośrednio. Ale to i tak żaden dowód, pudełko łatwiej podrobić niż zegarek. Jedyne, co mi się nie podoba, to cena. 6000 złotych za ten model to żadna okazja. Nawet jak prawdziwy. Pierwsza strona, jaką sprawdziłem, http://www.bernardwatch.com/list.cfm?BrandKey=IWC, ma ten model za $1200 i do tego nie ma strachu, że nie będzie to autentyk.
×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.