Kilka drobnych, następujących po sobie kontuzji właściwie uniemożliwiło mi jakieś większe zaangażowanie się w szeroko pojęty sport. Oprócz pływania, które jest jak najbardziej wskazane, lecz nudzi mnie jak jasna cholera Musiałem więc znaleźć sobie jakieś bardziej, nazwijmy to, statyczne hobby. Zegarki są wspaniałe, podobnie jak inne rodzaje kolekcjonowania, ale szczerze nie mam po prostu do tego serca. Fotografia jest fajna, ale nie mam dobrego oka do ujęć Nauka gry na jakimś instrumencie również odpada - w technikum waliłem w bębny, czasem szarpałem struny na basie i okazjonalnie wydzierałem ryja w za***iście (tak mi się wtedy wydawało ) punkowej kapeli. Generalnie nie wyszło mi to na dobre (inna, długa historia) i uraz do instrumentów szarpanych pozostał. Pomyślałem o jakimś zajęciu, które pozwoliłoby mi zrobić coś z niczego. Przeszperałem internety i stwierdziłem, że dźganie w skórze to jest to czego szukałem. Nie mam tu na myśli robienie tatuaży Coś mniej artystycznego - w ramach walki z nudą i dla własnej satysfakcji szyję różne pierdoły ze skóry: portfele, etui wszelkiej maści, pokrowce itp. Różnie mi to idzie - raz lepiej, raz gorzej, ale staram się pchać to do przodu. Na kolejne urodziny żony, chciałbym podarować jej własnoręcznie uszytą torebkę, ale umiejętności jeszcze raczej nie te. Najwyżej poczeka rok Poniżej ostatnia moja "praca" - proste etui na klucze.