Po przeczytaniu tego wątku, pomyślałem sobie „...warto byłoby dorzucić swoje pięć groszy do ratowania pozostałości po polskim przemyśle zegarmistrzowskim. Razem z opisanym wyżej GF-em przyszło przecież w tamtej paczce jakieś półtora Poltika w częściach pierwszych...”.
Jako że nie miałem wcześniej do czynienia z budzikami, ani żadnego wzorca, pierwszą myślą kiełkującą w mojej głowie było, że jak uda mi się z tego złożyć sprawny egzemplarz, to w południe rozłożę dywanik i oddam dziękczynny pokłon w stronę słońca…
Druga strona medalu to cztery całe sprężyny, dwa wychwyty, jakiś włos przypominający kiepsko ułożoną trwałą teściowej o poranku, półtora płyty głównej i cała sterta różnych, dublujących się zębatek. Znalazło się nawet trzy i pół wskazówki, motylki, pokrętła, nóżki, dwa szkła i taka sama ilość dekli … na dodatek w tym samym kolorze co korpus.
Na płycie wybite M21, III.73… pewnie wtedy mówiłem jeszcze „beb” na „chleb” i rzucałem podobnym budzikiem o podłogę..
Odkurzyłem więc starą, gęstą oliwę zegarową Etsyntha (używaną czasem do zwilżania sprężyn w naręcznych) i przystąpiłem do dzieła. Trochę czasu zeszło, oj zeszło. Nie wszystko wyszło tak jak bym sobie tego życzył, np. włos musiałem zaklinować kołkiem z wykałaczki, bo albo czegoś brakuje, albo nie rozumiem zasady jego zamocowania. Nie udało się również zamontować blaszki przycisku blokującego budzenie, ale jeszcze kiedyś z nim powalczę...
Najważniejsze, że budzik cyka sobie od wczoraj w najlepsze, podnosząc poziom adrenaliny u żony. Kazała go w nocy wystawić na balkon. Na szczęście nie zaczął budzić osiedla o 6-tej, bo pewnie nie byłoby mi dane napisać dziś tych kilku słów…
Pozdrawiam serdecznie
PS. Szczęśliwie dla mnie, żona – alergiczka, powyrzucała wszystkie dywaniki z domu...