Tym razem mainstream ale nie do końca mainstreamowy - "Psy Mafii" (org. Triple 9) Można to nazwać 'rozrywką' ale jeśli już to wymagającą. Przy okazji - ostrożnie.. Poniosło mnie z piątkową, wieczorną weną.. - długi tekst. Osoby wrażliwe, inteligentne oraz przeciwnicy kina proszone są o nieczytanie Mocny. Brudny. Naturalistyczny. Poważny obraz łączący atuty dramatu kryminalnego z dynamiką thrillera sensacyjnego. Sporo interesujących sytuacji w scenariuszu. Doskonała, mająca duży wpływ muzyka. Film wywierający wrażenie emocjonalne, nie pozwalający przejść obojętnie. Dość posępne przesłania. To psy mafii ale to także wściekłe psy.. I jak rzadko kiedy można zrozumieć jak traktuje się psy. Groźne psy. Mające brudnych Panów. Hillcoat właściwie od samego początku potrząsa widzem. Najpierw tempem akcji, potem zaskakującą brutalnością emocjonalną, brakiem zasad, brudem powiązań i zależności. Dla większości bohaterów ta historia to podróż w jedną stronę. Matnia, w której tkwią niezależnie od codziennej autonomii, pozornej władzy czy pozycji czy wreszcie powiązań rodzinnych. Jest tam na końcu promyk nadziei ale i on pewnie kiedyś zgaśnie. Pomimo, że „Psy Mafii” to także umiejętnie zarysowane osobowości, to film trzeba jednak traktować jako posiadający raczej bohatera zbiorowego. W niektórych sekwencjach poszczególne postacie wybijają się na pierwszy plan ale dramatyczna moc płynie od sumy zbiorowości. Nie można powiedzieć, że reżyser nie przywiązuje się do swoich bohaterów. Przywiązuje się - ale nie ma żadnych zahamowań aby ich poświęcić. Kolejne postacie płoną na ołtarzu będącym egzemplifikacją brudu codzienności i celów narracji. Przy okazji udanie dezorientując widzów i nadając fabule jeszcze więcej emocji. Wbrew pozorom filmu nie ciągnie Woody Harrelson, który gra przyzwoicie ale bez rewelacji ani też Kate Winslet, która w pewnym sensie płonie zimnym ogniem. Została tak dobrze wstylizowana w rolę rosyjskiej, zimnej, wyrachowanej żony gangstera-oligarchy, że aż wzbudza poczucie sztuczności - które to z kolei jest przecież naturalne dla takich pań! Ten film to zbiorowa moc specyficznych osobowości. Doskonały jest na początku Norman Reedus (Russell Welch) Już samym swoim wizerunkiem pokazuje jak mocno i źle odciska się na nim świat, w którym żyje. W rolę doskonałego, mocnego bohatera wciela się natomiast Chiwetel Ejiofor (Michael Atwood) Ale i tu szybko można się zorientować gdzie tkwią jego emocjonalne blizny. Jeszcze inny typ dramatu dostarcza Clifton Collins Jr. (Franco Rodriguez) – charyzmatyczny i charakterystyczny. Żal też Marcusa (Anthony Mackie) któremu tutaj najbliżej do postaci wrażliwej. Nawet Aaron Paul grający młodszego z braci Welchów wzbudza absmak ale absmak to też smak.. Nie polubiłem też Afflecka co nie zmienia faktu, że taką postać miał wykreować i wykreował. Niezwykła paleta udanych kreacji. Nie można nie odnieść się też do ciekawego zabiegu dotyczącego konwencji i rodzaju mafii. Rosyjscy Żydzi tudzież izraelscy Rosjanie to dodatkowy, egzotyczny atut, który podnosi jakość odbioru fabuły. To egzotyczny zabieg na poziomie wprowadzenia do Paryża albańskiej mafii w „Uprowadzonej”. Zaskakuje, intryguje, wzbudza dodatkowy smaczek. A umiejętne wprowadzenie do filmu motywów hebrajskich jeszcze ten smak podnosi (dyskretne jarmułki na głowach, żydowska rzeźnia, samochody z hebrajskimi napisami, kilka mignięć widoków Izraela) Sporo się spodziewałem po reżyserze "Gangstera". Może nie dostałem aż tyle ile sądziłem ale i tak dużo. Ode mnie solidne 8/10. Ale film na pewno nie spodoba się każdemu widzowi. ps. Polską wersję tytułu uważam za bardzo dobrą. Idealnie oddaje nie tylko treść fabuły ale i przesłanie filmu.