Naprawdę?
Ja muszę szczerze przyznać, że Bourne jest dla mnie wyjątkiem, ponieważ znacznie bardziej podobał mi się film.
W książce nie mogę znieść Marie (żony Davida). Drażnią mnie wątki w których główny bohater popłakuje i mamrocze frazy w stylu "...och moja kochana Marie, gdybyś tylko wiedziała że jesteś cały moim światem...",etc. We wszystkich trzech częściach aż roi się od takich ckliwych tekstów, a samej kobiety wszędzie jest pełno; wcina się do wszystkich rozmów i "rozmiękcza" protagonistę do granic groteski.
W filmie za to w ogóle jej nie ma (ew. w drugiej części ginie)
Książka byłaby znacznie lepsza bez niej.
Pomimo wysokich ocen trylogii (nie czytam powieści Lustbadena pisanych z pomocą medium (sic!)) przez innych fanów, moja subiektywna ocena jest raczej niska. Mogę śmiało powiedzieć, że Bourne mnie trochę rozczarował, tym bardziej że zostawiłem go sobie na koniec wszystkich przeczytancyh dzieł Ludluma.
Pozostałe książki są znacznie lepsze, może poza dwoma tytułami.