Zawsze pierwszą dla mnie czynnością po powrocie z pracy jest założenie zegarka, kąpię się w zegarku, śpię w zegarku i wszystko robię w zegarku adekwatnym do sytuacji, jedynie w pracy nie mogę mieć zegarka na ręce. Na rowerze jeżdżę w gshocku mimo, że na liczniku mam bardziej dostępne wskazanie czasu. Nie lubię zegarków o wodoszczelności poniżej 10 bar, wkurza mnie to, że wszystkie eleganckie zegarki są powyżej 40mm średnicy, nie znoszę bransolet ze zwijanych ogniw. Uwielbiam divery za ich praktyczność i czytelność, lubię kiedy driver jest gruby i ma grubą bransoletę, lubię czuć kawał stali jak ciąży mi na ręce, 232 gramy aquaracera to dla mnie mało, chcę nosić pół kilo. Zwracam uwagę na zegar ale zaniedbuje resztę. Często zakładam ww. Heuera do decathlonowych spodenek i zmechaconej żonobijki. Bo zegarek noszę dla siebie i mnie ma tylko cieszyć a nie wpisywać się w jakiś dresscode. Rysa na szkle jest dla mnie czymś nie do przeżycia, polerki na bieżąco poleruje a na szlify uważam podczas użytkowania. Wszystkie zegarki wręcz niezdrowo szanuję, niezależnie od wartości i przeznaczenia chcę by wszystkie zawsze tak samo lśniły nowością. Nigdy nie ustawiam daty i nigdy nie zwracam uwagi na to czy mam 12 czy 24. Dobór zegarka wygląda u mnie następująco: otwieram szufladę i patrzę który najbliżej aktualnego czasu się zatrzymał i wtedy jest tak: dobra, tego biorę, za pięć minut nim pokiwam i będzie git. A jeśli żaden nie pasuje to wtedy zakładam kwarca. Ewentualnie jest też opcja taka, jeśli akurat danego dnia zależy mi założyć zegarek z vj7750 gdzie za każdym razem mam wrażenie, że w końcu ta koronka zostanie mi kiedyś w ręce, że rano patrzę o której zatrzymał się i potem kiedy zbliża się ta godzina to telefon i żona jesteś w domu ? Tak, to weź pobujaj mi tym zegarkiem żeby wytrzymał aż wrócę.