Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
eye_lip

Co nam w ....CD (i nie tylko) gra?

Rekomendowane odpowiedzi

A mnie najbardziej się podoba:

 

 

 


=> Joie de Vivre <=

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Myślę że w muzyce Black Sabbath i Ozzy Osbournea każdy znajdzie coś dla siebie, stworzyli tyle niesamowitych utworów że jest w czym wybierać. Jakoś nie widzę następców w dzisiejszych czasach, miałka ta muzyka teraz jest z nielicznymi wyjątkami 😞😞😞😞

960x0.jpg

1 godzinę temu, satanic napisał(-a):

A mnie ten.

 

 

I ten niesamowity głos, nie idzie go pomylić z kimś innym.

Edytowane przez TomcioMiki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

 

Edytowane przez Conway

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś druga rocznica śmierci Shuhady Sadaqat - urodzonej jako Sinéad O’Connor.

Myślę, że nie jesteśmy w stanie nawet zbliżyć się do zrozumienia wielu jej zachowań, nie znając krzywd zaznanych w młodości od pastwiącej się nad nią matki (ojciec prawo opieki nad nią otrzymał jako drugi mężczyzna w Irlandii) a potem w niesławnym azylu sióstr magdalenek (na dzisiejszy wieczór mam zaplanowane „Drobiazgi takie jak te”).

Bo istota jej przesłania zawartego w podarciu zdjęcia Jana Pawła II (był to chyba jedyny obraz w pokoju matki), w świetle naszej aktualnej wiedzy o niegodziwościach Kościoła, nikogo chyba już nie szokuje.

 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luna. Strasznie niedocenia kapela indie-rockowa z lat 90-tych:

 

Edytowane przez Conway

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamiętam ten dzień całkiem wyraźnie, choć minęło już wiele lat. W małym sklepie muzycznym we włoskim Treviso, specjalizującym się w BARDZO szeroko rozumianej muzyce "alternatywnej", przypadkiem trafiłem na (winylową, oczywiście) EP-kę "Hands All Over" w "special edition", z bonusem w postaci dodatkowych kawałków. W sumie to chyba najbardziej przyciągnęła moje oko nalepka z napisem: "Parental Discretion Is Advised - Explicit Lyrics!".  ;) 

 

Nie wiedziałem wtedy, że ten zakup otworzy mi drzwi do jednego z najpotężniejszych głosów, jakie kiedykolwiek istniały w muzyce rockowej. Gdy puściłem płytę i rozległ się wokal Chrisa Cornella, poczułem, że ten głos nie tylko przenika – on wierci w człowieku, zostaje gdzieś naprawdę głęboko i nie daje zapomnieć. Był dziki, surowy, a jednocześnie boleśnie ludzki.

 

Zacząłem od „Hands All Over”, riffowego potwora z niemal biblijnym gniewem. A potem ten „Come Together” – zagrany z pazurem, ale bez cienia fałszywego heroizmu. To nie był hołd, to była transformacja. Od tej chwili wiedziałem, że chcę więcej. I więcej przyszło: „Rusty Cage”, „Black Hole Sun”, „Like a Stone”, „Hunger Strike”… I tak dalej... Jakiś czas potem, Cornell był już mainstreamową gwiazdą...

 

Z czasem Chris stał się dla mnie kimś więcej niż tylko wokalistą. Był głosem melancholii, złości, refleksji. Gdy śpiewał, miałem wrażenie, że zna wszystkie miejsca, w których byłem w sobie sam – nawet te, których nie umiałem jeszcze nazwać.

 

Jego odejście zabolało, jakby pękło coś osobistego. Jakby głos, który towarzyszył mi przez tyle lat, nagle zamilkł na zawsze. Ale wracam do niego. Czasem właśnie do tej pierwszej EP-ki. Do chwili, gdy jeszcze nic nie wiedziałem, a jednocześnie przeczuwałem, że w tym głosie jest coś, co zostanie ze mną na zawsze... :)

 

Niedawno, jak pewnie część z Was świetnie wie, minęła rocznica urodzin Cornella. 20 lipca skończyłby 61 lat...

 

 

 

 

 

 

 

 

WARTO POMAGAĆhttps://www.siepomaga.pl

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
5 godzin temu, Lincoln Six Echo napisał(-a):

Pamiętam ten dzień całkiem wyraźnie, choć minęło już wiele lat. W małym sklepie muzycznym we włoskim Treviso, specjalizującym się w BARDZO szeroko rozumianej muzyce "alternatywnej", przypadkiem trafiłem na (winylową, oczywiście) EP-kę "Hands All Over" w "special edition", z bonusem w postaci dodatkowych kawałków. W sumie to chyba najbardziej przyciągnęła moje oko nalepka z napisem: "Parental Discretion Is Advised - Explicit Lyrics!".  ;) 

 

Nie wiedziałem wtedy, że ten zakup otworzy mi drzwi do jednego z najpotężniejszych głosów, jakie kiedykolwiek istniały w muzyce rockowej. Gdy puściłem płytę i rozległ się wokal Chrisa Cornella, poczułem, że ten głos nie tylko przenika – on wierci w człowieku, zostaje gdzieś naprawdę głęboko i nie daje zapomnieć. Był dziki, surowy, a jednocześnie boleśnie ludzki.

 

Zacząłem od „Hands All Over”, riffowego potwora z niemal biblijnym gniewem. A potem ten „Come Together” – zagrany z pazurem, ale bez cienia fałszywego heroizmu. To nie był hołd, to była transformacja. Od tej chwili wiedziałem, że chcę więcej. I więcej przyszło: „Rusty Cage”, „Black Hole Sun”, „Like a Stone”, „Hunger Strike”… I tak dalej... Jakiś czas potem, Cornell był już mainstreamową gwiazdą...

 

Z czasem Chris stał się dla mnie kimś więcej niż tylko wokalistą. Był głosem melancholii, złości, refleksji. Gdy śpiewał, miałem wrażenie, że zna wszystkie miejsca, w których byłem w sobie sam – nawet te, których nie umiałem jeszcze nazwać.

 

Jego odejście zabolało, jakby pękło coś osobistego. Jakby głos, który towarzyszył mi przez tyle lat, nagle zamilkł na zawsze. Ale wracam do niego. Czasem właśnie do tej pierwszej EP-ki. Do chwili, gdy jeszcze nic nie wiedziałem, a jednocześnie przeczuwałem, że w tym głosie jest coś, co zostanie ze mną na zawsze... :)

 

Niedawno, jak pewnie część z Was świetnie wie, minęła rocznica urodzin Cornella. 20 lipca skończyłby 61 lat...

 

 

 

 

 

 

 

 

Mój ulubiony wokalista. TOP 3 płyty od Chrisa? Na pewno Badmotorfinger i Superunknown na trzeciej pozycji trochę się waham między Temple Of The Dog, a Louder Than Love.

Pamiętam jak startowało Audioslave i jak w telewizjach muzycznych zaczął się pojawiać teledysk do Cochise. Było to mocne, jak ten wokal tam uderzył, choc jakimś wielkim fanem Toma Morello i RATM nie byłem to Audioslave polubiłem od razu.

Na wyróżnienie zasługuje myślę na pewno pierwszy solowy album Cornella - Euphoria Morning - nagrany z pomocą Alaina Johanesa z Eleven (ten gość to w sumie zawsze się kręcił gdzieś gdzie było muzycznie fajnie) - widać, że to był jakiś mocno depresyjny moment w życiu Cornella - ale muzyka bdb tam płynie.

Nawet płyta z Timbalandem nie jest zła - to znaczy to są bity jak u Nelly Furtado z wokalami Chrisa i w sumie to nic więcej nie jest, tak to można opisać jednym zdaniem, ale jak ktoś kiedyś oglądał teledysk do Jesus Christ Pose to jednak dla artysty, który obracał się w takich rejonach wcześniej to odważny eksperyment z muzyką pop.

I w sumie napisać o nim wokalista to mało - przecież to jeszcze kapitalny songwriter.

Edytowane przez Admof

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem całkiem pewien, ale niewykluczone, że tytuł tego albumu jest wg mnie najzayebystczym ;) z zayebystych w historii muzyki. A na pewno w moim TOP 3 tytułów.  :) 

 

W lipcu '87 miałem trochę mniej niż 18 lat i już dobrze znałem Dead Can Dance – debiut i „Spleen and Ideal” krążyły, dzięki rodzince z RFN ;), między adapterem a kaseciakiem. 4AD to była dla mnie w ogóle właściwie osobna planeta – Cocteau Twins, This Mortal Coil, Xmal Deutschland… wiadomo. Więc na „Within the Realm of a Dying Sun” po prostu czekałem. Pierwszy raz usłyszałem go dzięki nieodżałowanemu Tomkowi Beksińskiemu. Potem, po paru miesiącach, zdobyłem winylowe wydanie.

 

Wakacje. Lato. Do końca ogólniaka już bliżej niż dalej... :D Miałem za sobą "ostre przejścia" z Joy Division, Cure, Marillionem, ale też leciały u mnie Depeche Mode, Slayer, Metallica, The Police, Duran Duran – wszystko naraz. Był czas i na „Clairvoyant”, i na „Charlotte Sometimes”. Nie miałem jednego klimatu, tylko ciągłą potrzebę poznawania nowych rzeczy - a i mnóstwo starych było dla mnie zupełnie nowymi.  :) 

 

No i ten album mnie zaczarował. Nie jakimś "efekciarstwem" – właśnie wręcz przeciwnie. Lisa Gerrard i Brendan Perry nie grali muzyki, oni jakby otwierali przejście do innego wymiaru. Cała ta płyta brzmiała jak msza dla świata po końcu świata. Nie było tam, rzecz jasna, „przebojów”, nie było refrenów, nie było rytmu, który można by łatwo wystukać palcem. Ale był "ładunek egzystencjalny"... ;)

 

Słuchałem tego najczęściej w nocy, przez słuchawki. To była płyta, której się nie puszczało znajomym - zatrzymywało się ją tylko dla siebie. Nie wiem, czy wtedy w pełni ją rozumiałem, ale czułem podskórnie, że to jest muzyka nie z "teraz", nie "na teraz", ale... może na zawsze..? 

 

Dziś mam 55 lat i wracam do niej od czasu do czasu. Bez wielkiej nostalgii. Bez dramatycznych sentymentów. Po drodze zbyt wiele się u mnie muzycznie zdarzyło i, w sumie, nadal dzieje. Wracam, bo ten album... po prostu dalej działa. Tak samo mocno. Tylko teraz już wiem, dlaczego. :) 

 

Wczoraj płyta Dead Can Dance "Within the Realm of a Dying Sun" skończyła :D 38 lat.

 

 

 


WARTO POMAGAĆhttps://www.siepomaga.pl

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
48 minut temu, Lincoln Six Echo napisał(-a):

Nie jestem całkiem pewien, ale niewykluczone, że tytuł tego albumu jest wg mnie najzayebystczym ;) z zayebystych w historii muzyki. A na pewno w moim TOP 3 tytułów.  :) 

 

W lipcu '87 miałem trochę mniej niż 18 lat i już dobrze znałem Dead Can Dance – debiut i „Spleen and Ideal” krążyły, dzięki rodzince z RFN ;), między adapterem a kaseciakiem. 4AD to była dla mnie w ogóle właściwie osobna planeta – Cocteau Twins, This Mortal Coil, Xmal Deutschland… wiadomo. Więc na „Within the Realm of a Dying Sun” po prostu czekałem. Pierwszy raz usłyszałem go dzięki nieodżałowanemu Tomkowi Beksińskiemu. Potem, po paru miesiącach, zdobyłem winylowe wydanie.

 

Wakacje. Lato. Do końca ogólniaka już bliżej niż dalej... :D Miałem za sobą "ostre przejścia" z Joy Division, Cure, Marillionem, ale też leciały u mnie Depeche Mode, Slayer, Metallica, The Police, Duran Duran – wszystko naraz. Był czas i na „Clairvoyant”, i na „Charlotte Sometimes”. Nie miałem jednego klimatu, tylko ciągłą potrzebę poznawania nowych rzeczy - a i mnóstwo starych było dla mnie zupełnie nowymi.  :) 

 

No i ten album mnie zaczarował. Nie jakimś "efekciarstwem" – właśnie wręcz przeciwnie. Lisa Gerrard i Brendan Perry nie grali muzyki, oni jakby otwierali przejście do innego wymiaru. Cała ta płyta brzmiała jak msza dla świata po końcu świata. Nie było tam, rzecz jasna, „przebojów”, nie było refrenów, nie było rytmu, który można by łatwo wystukać palcem. Ale był "ładunek egzystencjalny"... ;)

 

Słuchałem tego najczęściej w nocy, przez słuchawki. To była płyta, której się nie puszczało znajomym - zatrzymywało się ją tylko dla siebie. Nie wiem, czy wtedy w pełni ją rozumiałem, ale czułem podskórnie, że to jest muzyka nie z "teraz", nie "na teraz", ale... może na zawsze..? 

 

Dziś mam 55 lat i wracam do niej od czasu do czasu. Bez wielkiej nostalgii. Bez dramatycznych sentymentów. Po drodze zbyt wiele się u mnie muzycznie zdarzyło i, w sumie, nadal dzieje. Wracam, bo ten album... po prostu dalej działa. Tak samo mocno. Tylko teraz już wiem, dlaczego. :) 

 

Wczoraj płyta Dead Can Dance "Within the Realm of a Dying Sun" skończyła :D 38 lat.

 

 

 

Świetna płyta , mam i słucham i jeszcze parę innych Dead Can Dance 👍👍👍

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
23 godziny temu, Lincoln Six Echo napisał(-a):

W lipcu '87 miałem trochę mniej niż 18 lat

 

To pewnie też pamiętasz ten nieco zmodyfikowany skład z tamtego okresu "supergrupy":

 

Screenshot_2025-07-29-19-52-49-226_com.aspiro.tidal.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Złapałem się ostatnio na tym, że nawet jak słucham hip-hopu, to mam „uprzedzenia”... :ph34r:
Beastie Boys, House of Pain, La Coka Nostra, Control Machete... sami nieafronormatywni... :lol: Jakby moja selekcja rapu przeszła przez filtr SPF 50. :D
No ale co poradzę – chyba nawet boom bap wolę z domieszką laktozy niż melaniny. ;) 

 

 

 

 

 

 


WARTO POMAGAĆhttps://www.siepomaga.pl

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, Lincoln Six Echo napisał(-a):

Złapałem się ostatnio na tym, że nawet jak słucham hip-hopu, to mam „uprzedzenia”... :ph34r:
Beastie Boys, House of Pain, La Coka Nostra, Control Machete... sami nieafronormatywni... :lol: Jakby moja selekcja rapu przeszła przez filtr SPF 50. :D
No ale co poradzę – chyba nawet boom bap wolę z domieszką laktozy niż melaniny. ;) 

 

 

 

 

 

 

no bo najlepszym czarnym raperem jest Eminem :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.