Pamiętam, jak Mama robiła kartacze. U nas nazywały się kołduny, takie wielkie pyzy z mięsem. Jak chodziłem do szkoły podstawowej i średniej, to zawsze robiła ich dużo w niedzielę. Takie świeże po gotowaniu to średnio.mi smakowały, ale na drugi dzień krojone w krążki, podsmażone, chrupiące z cebulką i popijane zimnym mlekiem to było niebo w gębie. Oczywiście na stalowej patelni i swoim smalcu. Uczta trwała przez trzy dni i to na śniadanie, obiad i kolację. Czasami dotrwały ostatnie na czwartkowy poranek, bo Tata też się ograniczał. Jadłem w różnych miejscach, ale zawsze wspominam te Mamy.