Można znów coś poczytać :-) Niezmordowany Leskos, frontman walki z wszelkimi destrukcjami czasu, ludzi i organizmami żywymi dostarczy nam przemyśleń i podziwu. Kiniol okazuje się być jeszcze mikrobiologiem...wow.. Skoro przyjdzie nam czekać kilka dni na kolejne odcinki zmagań ze "zligninowaną" (wg Taranta nadającą się do spożycia) skrzynią, opiszę nieco moje "dokonania" w próbach naprawienia skrzyni Concordii. Jak wyszło ocenicie sami - niestety nie wszystko wyszło tak jak należy, ba..porażki też zaliczyłam, a co.. Na pierwszy rzut rozklejanie górki drzwiczek. Klej puścił na większości i pęknięte drewno - trzymało się to tylko dzięki fornirowi. Dzięki genialnemu sposobowi - wodzie, którą wstrzykiwałam pod spód odeszło tak lekko aż mnie zaskoczyło. Potem przyszło do klejenia listw bocznych skrzyni.. Prostackie metody, ale inaczej nie umiałam. Zacisków rasowych też nie mam więc posłużyłam się "tym czymś czerwonym" co to nawet nie wiem do czego służy ;-) i dużą trytką.. I pęknięcie góry w koronie - z boku. Oczyściłam wnętrze pęknięcia z brudu i kurzu ile się dało. W "śmiesznym" zacisku poleżało ok.16 godzin. I pięknie, mam "zaciesz" ;-) Ale w kolejnym dniu du..a blada. Naprężenia skrzyni mnie pokonały - rozdziawiło się do stanu wyjściowego. Poddałam się i zostawiłam bo nie widać. Mankamentem jest to, że z powodu pęknięcia, górka skrzyni z koroną ustawia się w lekko pochylonej pozycji (niewidocznej) ale powodującej ocieranie się drzwiczek o górę i dół. Ta wada spowodowała wcześniej uszkodzenia forniru w górnej części - ocierające się drzwiczki oderwały części forniru znad krawędzi.. O "fornirowaniu" później .. :-) Uwagi mile widziane, krytyczne proszę w wyważonej i delikatnej formie bo płaczliwa jestem - będę "ryczeć" potem długo :-D hłe..hłe..