Wy wszystko wiecie... w zeszłą niedzielę auto VW zaniemogło koło Rudy Śląskiej... zaczął wrzeszczeć, że brak ładowania i natychmiast mam zakończyć jazdę. No to zjechałem na MOP Halemba i dzwonię do ubezpieczyciela... No to oni, że zaraz przyjedzie laweta po auto i podstawią samochód zastępczy. W ciągu dwóch godzin był Hyunday Tucson, prawie nowy i jechaliśmy z koleżanką małżonką dalej w kierunku Krosna. VW został zabrany do serwisu Porsche Krańcowa w Poznaniu... Nastepnego dnia dostałem info, że jest już dostarczony do w/w serwisu. W drodze powrotnej z Krosna, w Gorlicach Hyunday się zepsuł i w Nowy sączu przesiedliśmy się do prawie nowej Corolli z trzycylindrowym motorem chyba od motopomy... nieistotne... Passat stoi w serwisie już tydzień. Ma zakwalifikowany do wymiany alternator i czujnik spalin NOx... Z dnia na dzień komunikacja z serwisem jest coraz gorsza... Potrzebuję auto, muszę odwiedzić moich klientów, a nie mam czym,. Pasek jest objęty "platynową gwarancją mobilności i ubezpieczeniem kosztów naprawy". Jak sądzicie, kiedy mam tam pojechać i się spienić? jaja sobie jakieś robią... Tak to wygląda... Co robić? Jak żyć?