Wiele lat temu gdy w Hong Kongu na ulicy zewsząd było słychać nawoływania „kopy łocz, kopy łocz, kopy łocz” weszliśmy do slepu z tradycyjnymi chińskimi koszulami. Kupiliśmy a kilka, a właściciel powiedział że za zakupy da nam w prezencie zegarki, oryginały a nie żadne podróby. W ten sposób stałem się posiadaczem „SHSHD”. Po trzech dniach, gdy w PL rozpakowywałem bagaż, czasomierz ów wydawał odgłos niczym ogon grzechotnika. Coś się urwało. Nigdy nie zajrzałem do wnętrza, ale może teraz to zrobię?