Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Edmund Exley

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    2344
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2

Ostatnia wygrana Edmund Exley w dniu 29 Kwietnia 2015

Użytkownicy przyznają Edmund Exley punkty reputacji!

Reputacja

5183 Guru zegarmistrzostwa

Informacje o profilu

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

3366 wyświetleń profilu
  1. Fajna wersja: Introducing: Glashütte Original Seventies ‘X’ Chronograph (Live Pics) - Hodinkee
  2. "Napad na ekspres" - 1903, reż. Edwin Porter, pierwszy mistrz amerykańskiego kina. I zarazem realizujący pierwszy western. Widziałem już kilka razy, wciąż dobrze znosi upływ czasu To dość brutalne kino (jak na 1903 rok), właściwie to ma już większość cech gatunku, oprócz zindywidualizowanych bohaterów. Rekompensuje to jednym z najsłynniejszych w dziejach gatunku ujęć: "Spotkanie na Atlantyku" - zapomniany film Kawalerowicza, w którym powrócił do klimatu "Pociągu" (podróż, zamknięta przestrzeń, tajemnica, gry charakterów), łącząc go z atmosferą kina moralnego niepokoju (świadomie) i (mniej świadomie)... trochę z klimatem "Kochaj albo rzuć", bo cała akcja rozgrywa się na Batorym. Zaczyna się intrygująco, później jednak niestety trafiają się dramaturgiczne mielizny, drętwawe dialogi, dłużyzny (np. odśpiewana w całości kiepska piosenka). Dla miłośników kultury PRL to jednak całkiem interesująca rzecz mimo wszystko. Sam klimat Batorego końca lat 70. bardzo fajny. Z ciekawych aspektów - w jednej z ról wystąpił Feliks Parnell (zmarł przed postsynchronami, dlatego mówi głosem innego aktora) - bardzo ciekawa postać świata tańca, z kinem związany już w latach 30. Oprócz tego Gogolewski, który potrafił swój teatralny temperament ufilmowić (i jaka dykcja!), Walczewski w swoim "prime time" i Ulewicz, tym razem nie jako partyjniak, ale jako ksiądz. I gra tak samo bezbarwnie jak zawsze, ale przyznam, że... na swój sposób lubię go na ekranie. Ogólnie zatem niezbyt dobrze napisany i poprowadzony film, który po latach zyskał specyficzną patynę atrakcyjną dla wąskiej grupy odbiorców.
  3. Znakomite zdjęcie, jak zazwyczaj - z umiejętnie wykorzystanym kolorem niebieskim, który jak żaden inny dodaje zdjęciu przestrzeni i blasku. A Omega Seamaster to, jeśli dobrze pamiętam, początek Twojej bogatej podróży do krainy vintage, prawda?
  4. Dla mnie kwintesencja Black Sabbath to:
  5. Kolejne dwa: - "Bramy piekła" - 1916, w roli głównej największy bodaj gwiazdor niemych westernów, czyli William S. Hart. Bardzo dobra, zwarta opowieść o grzechu, nawróceniu i karze, z epickim finałem w symbolicznym ogniu. - "Żelazny koń" - 1924, kolejne wczesne arcydzieło Johna Forda. Tu epickość jest na całego, bo mamy do czynienia z historią budowy kolei na zachód. Doskonale skonstruowana opowieść o amerykańskim duchu postępu, ale i amerykańskich wartościach, na których zbudowano kraj (nad całością patronuje Lincoln, który zresztą pojawia się w pierwszej części filmu). Już wówczas Ford był dobrze obeznany w wykorzystaniu pleneru jako scenerii zbiorowych walk - dzięki temu dał całemu gatunkowi przestrzeń. Fajnie wykorzystany jest też motyw osobistej krzywdy i zemsty po latach. Ostatnią godzinę oglądał ze mną syn, miłośnik kolei, i bardzo mu się podobało.
  6. Edmund Exley

    LEGO

    I oto skończony projekt mojego syna - podupadłe gospodarstwo z PRL
  7. "Ostatni Mohikanin" - wersja z 1920 roku. Ciekawy, z udanymi scenami dość brutalnych walk. "3 Bad Men" - 1926, reżyseria John Ford. Tu już widać prawdziwego geniusza reżyserii, do tego świetne zdjęcia i montaż. Sekwencje nocnego pożaru, wyścigu po ziemię i finałowej rozgrywki to już właściwie poziom "Dyliżansu", którym Ford za kilka lat otworzy nową epokę gatunku. Tylko tu jest bez dźwięku. Jest też oczywiście to, co u Forda najmniej mnie zawsze przekonywało - prosty, naiwny humor, ale tu wygrywają ostatecznie dobry westernowy patos i opowieść o nawróceniu. Super film!
  8. Dokładnie. Przyznam Ci, że przez te ostatnie dwa dni dużo myślę o tym filmie. I to rozdzierające cichą rozpaczą (nie do końca jeszcze uświadomioną) zakończenie... Dla mnie to wielki film. Kto wie, czy gdybym miał wskazać najlepszy amerykański film lat 80., to nie byłby to właśnie "Żyć i umrzeć w Los Angeles". Bo do lat 80. nie zaliczam "Wściekłego byka", kończącego złotą erę amerykańskiego kina ani "Chłopców z ferajny", zaczynających nową epokę. Lata 80. moim zdaniem były zdecydowanie słabsze, z zaledwie kilkoma wybitnymi filmami. A "Żyć i umrzeć..." jest ponadczasowy, a zarazem tak mocno osadzony w estetyce swej epoki (genialne zdjęcia Robby'ego Mullera i muzyka Wang Chung). Na pewno wszakże to film niedoceniony w swoim czasie.
  9. U mnie wesołe kino letnie, czyli "Matka Królów". Tak, wiem, to czerstwy żart, ale naprawdę - gdyby ktoś szukał potwierdzenia tezy, że polskie kino jest najbardziej ponure, to już sekwencja tytułowa by tu chyba wystarczyła (śmierć pod kołami tramwaju, pogrzeb w jesiennej scenerii, przeprowadzka do zawilgotniałej kamienicy z ubłoconym podwórkiem, w jej trakcie poród, a w tle przeszywająca muzyka Gintrowskiego). Ale tak poważniej - przecież takie to były czasy, najpierw biedy lat 30., później okupacji (choć to chyba jednak najsłabszy fragment filmu), a później stalinizmu (tu za to kilka scen jest wręcz wybitnych). Partia niszcząca swoich - chyba niewiele filmów pokazało to tak celnie. Kilka scen gdzieniegdzie sprawia wrażenie pośpiesznie zrobionych i montowanych, ale może odbijają się tu realia pracy nad filmem, zatrzymanym zresztą na 5 lat na półce. Muzyka przytłacza, bo chyba tak miało być, a aktorzy naprawdę dobrzy: na pierwszym planie Magda Teresa Wójcik i Zapasiewicz, obok nich m.in. Linda, Bista, Huk, Zaleski, Stuhr, Trela i szczególnie dobry Pieczka.
  10. A więc klucz doboru na dziś - kolorystyka okładek A ja latem jakoś szczególnie lubię sięgnąć po amerykańskie brzmienia z lat 60./70. Muzycznie dla mnie wszystko zaczęło się przecież latem 1999 od kompilacji "The Best of The Doors" na dwóch kasetach od taty Ostatnio parę razy wysłuchałem: "Almost Cut My Hair" to jeden z tych utworów, które idealnie oddają klimat epoki.
  11. Edmund Exley

    LEGO

    Tymczasem gdy ja mozolnie składałem niewielki i dość toporny spaceship, mój następca przygotował pracę "Podupadłe PRL-owskie gospodarstwo": Każdy budynek się otwiera i skrywa kolejne tajemnice p.s. okazało się, że nie mam jeszcze zgody na wrzucanie całości...
  12. Edmund Exley

    LEGO

    Co jakiś czas wracam do fascynacji z lat 90. - serii kosmicznych, które prawie zawsze miały wielką bazę, pojazd na dużych kołach, duży latający statek, kilka mniejszych obiektów i średni, w domyśle najszybszy statek powietrzny. I te zazwyczaj podobały mi się najbardziej. Tak było w obu seriach Blacktron, M-Tron, Space Police czy Spyrius, a w Lodowej Planecie taki statek można było sobie ułożyć z komponentów dużego. Wiele razy takie rzeczy budowałem samemu, czasem mniej lub bardziej ciekawie. Teraz w weekend, korzystając z oszałamiającej różnorodności klocków moich chłopaków, zbudowałem takiego: Komputerków nigdy nie za wiele
  13. Ależ trafnie i wnikliwie to wszystko ująłeś.
  14. Od 25 lat „Okruchy dnia” Jamesa Ivory’ego należą do ścisłej czołówki moich ulubionych filmów. Przez niewiele mniej lat planowałem przeczytać literacki pierwowzór autorstwa Kazuo Ishiguro. W środę kupiłem wreszcie swój egzemplarz i w cztery dni przeczytałem. Oto kilka wrażeń, zaznaczam, że spisanych na gorąco. Lektura potwierdziła moje przypuszczenia – mamy do czynienia ze znakomitą powieścią, a także jej idealną filmową adaptacją. Idealną, bo oddającą ducha pierwowzoru, a przy tym modyfikującą jego treść w taki sposób, by zoptymalizować filmowe opowiadanie i sensy zawarte w książce. Scenariusz filmowych „Okruchów” wprowadził zmiany, które niekiedy mogą wydawać się drobne, a w istocie pozwalają dopełnić kluczowe dla opowieści znaczenia: - senator Lewis – w filmie pełnokrwisty nie tylko dzięki wybornej roli Christophera Reeve’a, ale też trochę innemu charakterowi jego słynnej bankietowej przemowy. Jest wówczas młodszy i całkowicie trzeźwy. Doskonałym posunięciem jest też uczynienie go powojennym właścicielem Darlington Hall, co dobitniej podkreśla związek z przeszłością, a zarazem jej odległość. - Stevens i panna Kenton są bardziej widocznie zniuansowanymi postaciami w filmie. Dzieje się tak dzięki genialnym – zapewne najlepszym w karierach – rolom Hopkinsa i Thompson, ale też możliwościom, jakie daje odejście od pierwszoosobowej powieściowej narracji. Zresztą, we wnikliwym eseju Alicja Helman zwracała uwagę, że Stevens jako narrator jest – to świetny manewr Ishiguro – nie do końca wiarygodny, z uwagi na czas, jaki upłynął, ale też wpojoną zawodowo konieczność maskowania uczuć. Stąd np. trochę inaczej wypada scena lektury sentymentalnego romansu, jedna z najważniejszych w filmie. Jej rzeczywiste emocje są w powieści ukryte za konwencją wypowiadania się Stevensa-narratora, w filmie oddaje je zaś w pełni Hopkins-aktor. Podobnie jest, gdy subtelne niuanse w scenariuszu filmu pozwalają na większy ładunek emocjonalny w dwóch sekwencjach ukazujących zwrotne momenty w życiu Stevensa: śmierci ojca (nota bene Peter Vaughan, jak każdy w obsadzie, gra jak natchniony) i wieczoru, w którym spotkanie z hitlerowskimi oficjelami zbiega się z decyzją o małżeństwie panny Kenton. - bardzo dobre jest wprowadzenie do filmu pana Benna, i to na obu głównych płaszczyznach czasowych. Dookreśla to przejmująco cichy dramat panny Kenton. - film tria Merchant-Jhabvala-Ivory kondensuje czas opowieści, zdecydowanie osadzając najważniejszy jej nurt w latach 30., także w sekwencji wielkiej konferencji. Dobitniej ukazuje to cień hitleryzmu, „czarnych koszul” (co ciekawe jednak – Oswald Mosley w filmie nie pojawia się pod swoim nazwiskiem. Jego syn był wówczas już ważną postacią w biznesie sportu motorowego – być może miało to jakiś związek) i życiowy dramat samego lorda Darlingtona. - oczywiście film ma wielką wartość dodaną dzięki inaczej rozegranej scenie na nabrzeżu. To już scenariuszowe arcymistrzowstwo, o reżyserii i aktorstwie nawet nie wspominając. - dobre jest zastąpienie Forda Daimlerem. Jest dużo bardziej angielsko i arystokratycznie. Reasumując – oba teksty to lektura obowiązkowa. Czy żałuję, że dopiero teraz sięgnąłem po powieść? Trochę tak, ale może taka była po prostu kolej losu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.