Młodzieży warto pokazywać dobre kino. Ja miałem niecałe 5 lat, gdy zobaczyłem z tatą "Znikający punkt" (magnesem był Dodge, ale przy okazji objawiła się też magia kina), a jako 9- i 10-latek z wypiekami na twarzy oglądałem filmy z Paulem Newmanem, westerny, filmy Billy'ego Wildera. I "Trzy dni Kondora", choć prawie w ogóle się nie połapałem, o co chodzi, ale Von Sydow zrobił na mnie piorunujące wrażenie Wtedy były dwa czy trzy kanały TV, ale wiadomo było, kiedy trafić na dobry film: Perły z lamusa, W starym kinie, Piątek z Newmanem, sobotnie wieczory z westernami, 100 filmów na stulecie kina. Nawet Polsat pokazywał dużo dobrego kina wtedy. Dziś tego nie ma, dlatego zabranie młodzieży na dobrą klasykę do kina jest super pomysłem.
W ostatnim czasie natomiast:
- "Życie Chucka" - dałem się uwieść, pewnie jeszcze raz sobie obejrzę. Chuck wydał mi się bliski. Pięknie ukazane emocje. Zegarek - nie zauważyłem jaki, ale pewnie da się sprawdzić. Wspaniała Mia Sara! No i żarcik z "Całego tego zgiełku", przedni!
- "Bird" - ale nie Clint, tylko ten nowy - o angielskiej patologii. Ojojoj, zmęczyłem się mocno. Doceniam kilka fajnych pomysłów, ale romantyzowanie tego środowiska (jest taki nurt w wyspiarskim kinie ostatnio) jest dla mnie niewiarygodne.
- "Pewnego razu w Paryżu" - wspaniała rozrywka, idealny film do obejrzenia z żoną. I piękna scena ostatniego dnia w pracy.