II
Film Kieślowskiego „Biały” z cyklu „Trzy kolory” ukazał się w połowie lat ’90. Wkrótce kupię sobie Tissota PR 50 w pozłacanej kopercie, dla mnie wówczas szczyt luksusu. Zegarek kupiłem w sklepie „Jubiler”, bo wtedy wszystko kupowało się w sklepach stacjonarnych i osobiście, wyjątkowo metodą wysyłkową. Nie przez internet, bo go jeszcze nie było. Tzn. powstawał w międzyczasie gdzieś na drugim końcu świata, w Kalifornii albo na amerykańskich uniwersytetach, ale nie w Polsce. Nie było też telefonów komórkowych. Pierwsze, które się pojawiły, nie obsługiwały internetu tylko zwykłe połączenia głosowe, później również wiadomości SMS. Za pomocą takiego telefonu nic nie dało się kupić, chyba że dzwoniąc pod numer podany w ogłoszeniu w gazecie. Nieliczni posiadacze komputerów korzystali z nich w warunkach niemal zupełnego odcięcia od świata zewnętrznego ponieważ, jak wspomniałem, nie było internetu. Serio. Programy komputerowe, np. jakieś proste gry, nagrywało się na kasety magnetofonowe od kolegów albo z radia, które czasem nadawało je w „audycjach dla młodzieży” w formie dźwiękowej, jako ciąg pisków i skrzeków. Nie jestem pewien czy ten opis coś da, bo młodsi czytelnicy raczej nie zdołają sobie tego wyobrazić.
Wkrótce zgubię mojego Tissota na lotnisku w Wiedniu podczas jednej z moich pierwszych podróży na Zachód, ale jeszcze o tym nie wiem i zachwycam się nową technologią PVD, która umożliwia pokrycie stali warstewką złota w taki sposób, że złoto nie wyciera się pod wpływem normalnego użytkowania. Miałem też kwarcowego Timexa z wyświetlaczem na ciekłych kryształach czyli LCD. Na taki zegarek mówiło się „elektroniczny”. Wyrażenie „zegarek kwarcowy” również było znane i używane, początkowo jako synonim zegarka z wyświetlaczem. Kwarcowe zegarki z konwencjonalnymi wskazówkami należały wtedy do rzadkości. Były też próby symulowania wyglądu i ruchu wskazówek na ekraniku wyświetlacza. Pomysł niespecjalnie się przyjął, wyglądało to średnio. Ale nawet jeśli „kwarc” miał prawdziwe wskazówki, to czasem towarzyszyło im dodatkowe okienko z małym wyświetlaczem LCD żeby pokazać, że zegarek nie jest jakimś tam przestarzałym mechanizmem napędzanym sprężyną, tylko szczytem współczesnej techniki zasilanym bateryjką. Nazywało się to "analog-digital” albo „dual display”. Takie zegarki z lat ’70-’90 raczej nie cieszą się uznaniem kolekcjonerów ale bynajmniej nie umarły, bo przecież na tej właśnie zasadzie wciąż opiera się wiele G-Shocków i innych zegarków znacznie droższych marek, np. Breitlingi serii Professional.
Do G-Shocków jeszcze dojdziemy, tymczasem urońmy łzę nad losem Timexa, który zakończył swój zegarkowy żywot wskutek jednej podróży. Na początku lat ’90 zabrałem ten zegarek na pokład samolotu linii British Airways i po raz pierwszy w życiu poleciałem do Londynu. W tym celu musiałem najpierw wystąpić o wizę i odstać wiele godzin w kolejce do ambasady brytyjskiej przy ul. Wawelskiej w Warszawie. Wcześnie rano ustawiłem się w tłumie oczekujących i udało mi się dostać do wnętrza ambasady jeszcze tego samego dnia przed zamknięciem okienek, więc poczułem się prawdziwym szczęściarzem. W Londynie usiłowałem związać koniec z końcem podejmując zajęcie ulicznego sprzedawcy, ale większość zarobionych pieniędzy wydawałem na komunikację i koncerty. Jeśli spotykałem ludzi noszących dobre zegarki, skupiałem się raczej na treści rozmowy i radzeniu sobie z angielskim. W ówczesnej Polsce kontakt z cudzoziemcem był rzadkością, dopiero za granicą można było sprawdzić praktyczną znajomość języka „w warunkach bojowych”. Na początku byłem zdziwiony, bo wprawdzie wszyscy doskonale mnie rozumieli ale w drugą stronę już nie za bardzo to działało. Musiałem się naprawdę spinać, żeby rozumieć ludzi mówiących z różnorodnymi akcentami. W klubie jazzowym Ronniego Scotta w Soho okazało się, że właściciel właśnie ma urodziny i stawia szampana wszystkim obecnym gościom. Pomyślałem, że nie byłoby elegancko nie złożyć życzeń gospodarzowi, więc przeciskałem się przez tłum aż udało mi się dotrzeć do Ronniego Scotta. „A, z Polski jesteś?” – zapytał – „pozdrów ode mnie Zbigniewa Namysłowskiego”. Obiecałem wtedy, że przekażę te pozdrowienia ale nie zdążyłem. 30 lat później byłem blisko, wybierałem się na koncert z postanowieniem wejścia za kulisy i odszukania najsławniejszego polskiego saksofonisty. Okazało się, że nie zagra, odwołał swój udział. Zmarł w lutym 2022 r. Powinienem wcześniej zabrać się za pozdrowienia z Londynu ale myślałem, że będzie żył wiecznie. Każdy tak myślał. A w Timexie, kiedyś wzbudzającym podziw moich kolegów z liceum, wyświetlacz rozlał się w czarne plamy jeszcze przed lądowaniem na Heathrow.