Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Rekomendowane odpowiedzi

image.png.20f91ad74c7fe6dbe242177ee3d1c39b.png

 

Jest taka seria internetowych filmików o motoryzacji pod tytułem „Pertyn Ględzi”. Zainspirowany produkcjami pana Macieja Pertyńskiego stwierdziłem, że też mógłbym wyprodukować moją własną porcję ględzenia, tyle że o zegarkach. Jest parę popularnych kanałów zegarkowych, które dostarczają publiczności odpowiedniej dawki gadaniny o niczym nawet co tydzień, ale czy to nie za mało? Ględzenia wszak nigdy dosyć, nikt od tego nie umarł i zawsze można bezpiecznie zwiększyć dawkę. Więc zwiększam, zapowiadając z góry że będą dygresje, niektóre niezrozumiałe.

 

Już na początku zapomniałem o czym chciałem napisać. Aha, o ewolucji hobby zegarkowego. Nie wiem nawet jak to się po polsku prawidłowo nazywa. Kiedy wiele lat temu zakładaliśmy Stowarzyszenie MZiZ, było trochę dyskusji jak by tu oficjalnie nazwać to dziwne hobby lub zamiłowanie. Stanęło na stowarzyszeniu i klubie „miłośników” zegarów i zegarków. Wyszło ładnie ale trochę ze staropolska, niczym „daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Równie dobrze moglibyśmy się nazwać klubem „entuzjastów mierzenia upływu czasu” albo „zwolenników noszenia dziwnych przedmiotów na nadgarstkach”. To drugie wykluczyłoby fanów zegarków kieszonkowych i zegarów szafkowych, ale za to potencjalnie otworzyłoby drzwi posiadaczom i posiadaczkom wszelkiego rodzaju „smartłoczy” i zwykłych bransoletek, a nawet kolorowej włóczki noszonej „od uroku”, więc może ilościowo wyszłoby korzystnie. Inkluzywnie.

 

Zaczyna się zwykle od jednego konkretnego zegarka, zapamiętanego w jakimś momencie wczesnego życia i trwale skojarzonego z ważną sytuacją lub osobą. Dla mnie takim zegarkiem była naręczna Omega mojego dziadka, z sektorową srebrnoszarą tarczą i małą sekundą na szóstej. Zegarek miał pierwotnie kopertę ze srebra. W ciężkich, powojennych latach koperta została sprzedana i zastąpiona aluminiową, na stałych teleskopach.

 

Historia tego pięknego przedmiotu toczyła się wraz z losami naszej rodziny w czasach wojny i okupacji, obejmując tragiczną śmierć dwóch braci mojego dziadka w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych, a potem powojenne prześladowania przez komunistów, wprowadzających w Polsce „ustrój powszechnej szczęśliwości”. W kioskach nie było wtedy zachodniej prasy ale można było kupić ilustrowany magazyn propagandowy „Kraj Rad”, wydawany na luksusowym papierze przez warszawski oddział sowieckiej Agencji Prasowej „Nowosti”. Ludzie ironicznie przekręcali tytuł na „Raj Krat”. Kiedy byłem małym chłopcem, jak w piosence Tadeusza Nalepy, dziadkowa Omega wciąż była na chodzie. Później, w nieszczęśliwym momencie, zegarek zaliczył upadek na podłogę i znieruchomiał. Został skazany na nienaprawialność z powodu braku dostępu do dobrego zegarmistrza i oryginalnych części.

 

Na rynku zegarków, o ile można to nazwać „rynkiem”, również dominowały wyroby sowieckie. Niechęć do nich zachowałem do dziś, chociaż moim pierwszym własnym zegarkiem był dress watch tamtych czasów czyli pozłacany Poljot (o którym wspomniałem w wątku „subiektywny alfabet zegarkowy”). A pierwszym, który sam sobie kupiłem, był - również sowiecki - Łucz w ośmiokątnej, stalowej kopercie. Wyglądał „prawie” jak zegarki szwajcarskie, co nie dziwi, zważywszy że Sowieci nie krępowali się respektowaniem patentów ani praw autorskich i masowo kopiowali co tylko im się podobało.

 

Mój wujek odpalał „Klubowe” radziecką kopią zapalniczki Ronson i golił się radziecką maszynką elektryczną, do złudzenia podobną do amerykańskiego Remingtona tylko trochę głośniejszą. Ja oprócz zegarka miałem jeszcze dalmierzowy aparat fotograficzny Zorki 4K, ruską kopię słynnej niemieckiej Leiki (powiedzmy, że była to ekstremalnie toporna wersja aparatu Leica III). Dobry zachodni zegarek można było kupić w Peweksie za dolary (których oficjalnie nie wolno było posiadać; również posiadanie konta dewizowego w zachodnim banku było przestępstwem) albo w komisie, gdzie trafiały przedmioty z prywatnych zasobów albo z przemytu.

 

Przed sklepami „Pewex” wystawali „cinkciarze”, którzy skupowali i sprzedawali zachodnią walutę po czarnorynkowym kursie. Nosili ówczesne symbole statusu materialnego czyli dżinsowe albo skórzane kurtki i pozłacane zegarki, np. marki Orient, zwłaszcza ulubiony model zwany „patelnią”, duży i płaski. W powieści Janusza Głowackiego „Z Głowy” występuje niejaki Tadek Długie Ręce, przemytnik zegarków. Tadek chytrze starał się mijać stanowiska odprawy celnej lekkim krokiem i z wytrenowaną swobodą, niosąc w każdej ręce walizkę pełną zegarków w taki sposób, żeby walizki wyglądały na lekkie.

 

W tych warunkach każda rzecz pochodząca z „wolnego świata” automatycznie stawała się przedmiotem pożądania. Samochód, zegarek, zapalniczka, buty, para oryginalnych dżinsów. Ważne było żeby zegarek nie był „ruski”. Nie wiem czy pamiętacie scenę z filmu „Biały” Kieślowskiego, w której fryzjer Karol Karol (Zbigniew Zamachowski) wraca do Polski, ukryty w ogromnej walizce (znowu motyw walizki i zegarka). Na lotnisku Okęcie walizkę kradnie gang bagażowych, którzy na podwarszawskim wysypisku śmieci otwierają bagaż i wyciągają z niego fryzjera, poszukując przy nim cennych rzeczy, które mogliby ukraść. Złodziei doprowadza do ostatecznego szału że zegarek, który nosi Zamachowski, jest „ruski” czyli bezwartościowy.


- ireo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ewolucja będzie. To chwilę trwa.  :D


W dniu 22.12.2014 o 11:43, Cezar. napisał:

... mądrzy zrozumieją, a reszcie nie wytłumaczysz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Był kiedyś taki wątek, w którym można było ględzić. Nazywał się "Nie jest OK". Tam ewolucja poszła w kierunku gównoburzy i w końcu się zmarło tamtemu wątkowi.

 

Edytowane przez Mirosuaw

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czar PRL-u nadal trwa...


To jest moje zdanie i ja je całkowicie popieram.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

II


Film Kieślowskiego „Biały” z cyklu „Trzy kolory” ukazał się w połowie lat ’90. Wkrótce kupię sobie Tissota PR 50 w pozłacanej kopercie, dla mnie wówczas szczyt luksusu. Zegarek kupiłem w sklepie „Jubiler”, bo wtedy wszystko kupowało się w sklepach stacjonarnych i osobiście, wyjątkowo metodą wysyłkową. Nie przez internet, bo go jeszcze nie było. Tzn. powstawał w międzyczasie gdzieś na drugim końcu świata, w Kalifornii albo na amerykańskich uniwersytetach, ale nie w Polsce. Nie było też telefonów komórkowych. Pierwsze, które się pojawiły, nie obsługiwały internetu tylko zwykłe połączenia głosowe, później również wiadomości SMS. Za pomocą takiego telefonu nic nie dało się kupić, chyba że dzwoniąc pod numer podany w ogłoszeniu w gazecie. Nieliczni posiadacze komputerów korzystali z nich w warunkach niemal zupełnego odcięcia od świata zewnętrznego ponieważ, jak wspomniałem, nie było internetu. Serio. Programy komputerowe, np. jakieś proste gry, nagrywało się na kasety magnetofonowe od kolegów albo z radia, które czasem nadawało je w „audycjach dla młodzieży” w formie dźwiękowej, jako ciąg pisków i skrzeków. Nie jestem pewien czy ten opis coś da, bo młodsi czytelnicy raczej nie zdołają sobie tego wyobrazić. 


Wkrótce zgubię mojego Tissota na lotnisku w Wiedniu podczas jednej z moich pierwszych podróży na Zachód, ale jeszcze o tym nie wiem i zachwycam się nową technologią PVD, która umożliwia pokrycie stali warstewką złota w taki sposób, że złoto nie wyciera się pod wpływem normalnego użytkowania. Miałem też kwarcowego Timexa z wyświetlaczem na ciekłych kryształach czyli LCD. Na taki zegarek mówiło się „elektroniczny”. Wyrażenie „zegarek kwarcowy” również było znane i używane, początkowo jako synonim zegarka z wyświetlaczem. Kwarcowe zegarki z konwencjonalnymi wskazówkami należały wtedy do rzadkości. Były też próby symulowania wyglądu i ruchu wskazówek na ekraniku wyświetlacza. Pomysł niespecjalnie się przyjął, wyglądało to średnio. Ale nawet jeśli „kwarc” miał prawdziwe wskazówki, to czasem towarzyszyło im dodatkowe okienko z małym wyświetlaczem LCD żeby pokazać, że zegarek nie jest jakimś tam przestarzałym mechanizmem napędzanym sprężyną, tylko szczytem współczesnej techniki zasilanym bateryjką. Nazywało się to "analog-digital” albo „dual display”. Takie zegarki z lat ’70-’90 raczej nie cieszą się uznaniem kolekcjonerów ale bynajmniej nie umarły, bo przecież na tej właśnie zasadzie wciąż opiera się wiele G-Shocków i innych zegarków znacznie droższych marek, np. Breitlingi serii Professional.


Do G-Shocków jeszcze dojdziemy, tymczasem urońmy łzę nad losem Timexa, który zakończył swój zegarkowy żywot wskutek jednej podróży. Na początku lat ’90 zabrałem ten zegarek na pokład samolotu linii British Airways i po raz pierwszy w życiu poleciałem do Londynu. W tym celu musiałem najpierw wystąpić o wizę i odstać wiele godzin w kolejce do ambasady brytyjskiej przy ul. Wawelskiej w Warszawie. Wcześnie rano ustawiłem się w tłumie oczekujących i udało mi się dostać do wnętrza ambasady jeszcze tego samego dnia przed zamknięciem okienek, więc poczułem się prawdziwym szczęściarzem. W Londynie usiłowałem związać koniec z końcem podejmując zajęcie ulicznego sprzedawcy, ale większość zarobionych pieniędzy wydawałem na komunikację i koncerty. Jeśli spotykałem ludzi noszących dobre zegarki, skupiałem się raczej na treści rozmowy i radzeniu sobie z angielskim. W ówczesnej Polsce kontakt z cudzoziemcem był rzadkością, dopiero za granicą można było sprawdzić praktyczną znajomość języka „w warunkach bojowych”. Na początku byłem zdziwiony, bo wprawdzie wszyscy doskonale mnie rozumieli ale w drugą stronę już nie za bardzo to działało. Musiałem się naprawdę spinać, żeby rozumieć ludzi mówiących z różnorodnymi akcentami. W klubie jazzowym Ronniego Scotta w Soho okazało się, że właściciel właśnie ma urodziny i stawia szampana wszystkim obecnym gościom. Pomyślałem, że nie byłoby elegancko nie złożyć życzeń gospodarzowi, więc przeciskałem się przez tłum aż udało mi się dotrzeć do Ronniego Scotta. „A, z Polski jesteś?” – zapytał – „pozdrów ode mnie Zbigniewa Namysłowskiego”. Obiecałem wtedy, że przekażę te pozdrowienia ale nie zdążyłem. 30 lat później byłem blisko, wybierałem się na koncert z postanowieniem wejścia za kulisy i odszukania najsławniejszego polskiego saksofonisty. Okazało się, że nie zagra, odwołał swój udział. Zmarł w lutym 2022 r. Powinienem wcześniej zabrać się za pozdrowienia z Londynu ale myślałem, że będzie żył wiecznie. Każdy tak myślał. A w Timexie, kiedyś wzbudzającym podziw moich kolegów z liceum, wyświetlacz rozlał się w czarne plamy jeszcze przed lądowaniem na Heathrow.
 


- ireo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

III


30 lat z zegarkami minęło mi nie wiadomo kiedy, przy okazji i w tle innych, ważniejszych rzeczy. Rodzina, studia, kolejne miejsca pracy, kilka przeprowadzek za granicę i z powrotem, ludzie, mieszkania, domy, miejsca. Pod względem zegarkowym najwięcej ciekawych doświadczeń zebrałem przy okazji pracy w tzw. globalnych korporacjach, w tym podczas kilku lat w Szwajcarii. W innych krajach również, ale pod względem zegarkowym Szwajcaria była najważniejsza, z oczywistych powodów. 


Przywiozłem stamtąd pierwszy zegarek który mam do tej pory, Omegę Speedmaster Day-Date Mk40. Rozglądałem się za ładnym egzemplarzem Speedmastera w rozmiarze 39 mm czyli Reduced. Oczywiście podobał mi się również Moonwatch, ale wtedy jeszcze uważałem że będzie dla mnie za duży. To nie był jedyny powód. Ówczesne Moonwatche nie najlepiej się nakręcały, więc uznałem że lepszy będzie automat, również ze względu na mój tryb życia. Trudno by mi było utrzymać dodatkową codzienną rutynę bo sporo podróżowałem, nie tylko samolotami. Kiedy chcieliśmy z żoną spędzić weekend w Polsce, nie zaprzątając sobie głowy planowaniem i rezerwacjami lotniczymi, brałem wolny poniedziałek i w piątek po pracy wsiadałem do samochodu. Średnio w ciągu 13 godzin pokonywałem dystans 1,5 tys. km z Zurychu do Warszawy, wliczając obiad po drodze. W niedzielę po południu lub w poniedziałek rano jechaliśmy z powrotem. 


Są ludzie, którzy o każdej porze wiedzą jaki jest dzień miesiąca i tygodnia, nawet potrafią ocenić bez pomocy zegarka orientacyjną godzinę. Ja do nich nie należę. Umiem wprawdzie przewidzieć bez barometru i prognozy jaka będzie pogoda za klika czy kilkanaście godzin, albo znaleźć drogę w lesie, ale orientacja w czasie nie jest moją mocną stroną. Może stąd się wzięło moje zamiłowanie do zegarów i zegarków, a może to kwestia wygody, bo po dwóch dniach „zegarkowego odwyku” potrafiłem jednak samodzielnie określić która mniej więcej jest godzina. 


W każdym razie, spośród chronografów Omegi, które brałem pod uwagę, najpierw wyeliminowałem te o budowie modułowej. Potem te z ręcznym naciągiem bo, jak wspomniałem, wtedy jeszcze nie byłem gotowy na codzienne nakręcanie zegarka. Na liście pozostały automatyczne Speedmastery oparte na starym, dobrym Valjoux. Przy moim ówczesnym trybie życia, Day-Date Mk40 z ośmioma wskazówkami i dwoma okienkami, zmyślnie rozmieszczonymi na jednej niewielkiej tarczy, oddawał mi nieocenione usługi. Nawet wskazanie czasu dobowego 24h, teoretycznie przeznaczone dla pilotów albo speleologów, przydało mi się nie raz. Zegarek bez problemu przetrwał wiele dalszych podróży, m.in. do Indii. Tylko pasek nie dał wtedy rady z powodu ciągłego zawilgocenia w gorącym klimacie, wymieniłem go po powrocie.


À propos pilotów, jeden z zakładów zegarmistrzowskich w Zurychu, prowadzony przez starszego pana, miał na wystawie różne ciekawe zegarki. Lubiłem się zatrzymać przy tej witrynie. Czasem wszedłem do środka, żeby coś obejrzeć dokładniej i porozmawiać. Podobał mi się np. Day-Date w wersji z niebieską tarczą z rodowanymi elementami, już nie nowy ale w dobrym stanie. Kupiłbym go wtedy, gdyby nie historia tego zegarka. Przyniosła go do zegarmistrza pani, która wiele lat wcześniej kupiła ten zegarek w prezencie dla swojego męża, na jego 50. urodziny. Mąż był pilotem, nosił ten zegarek ale zmarł, więc Omega ponownie trafiła do miejsca gdzie została kupiona. To był dobry egzemplarz ze znakomitą historią serwisową, wszystkie przeglądy były zrobione o czasie i w tym samym zakładzie, ale jakoś nie byłem w stanie go kupić. 


Spośród innych zakupów z tego okresu zapadł mi w pamięć piękny Longines Carré z lat ’40. Na ręce wyglądał zjawiskowo ale w najmniej odpowiednich momentach gubił szkło, które było dorabiane. Oryginalne szkło było nietypowe i nie do zdobycia, więc jakiś zegarmistrz poradził sobie docinając wypukłe szkiełko mineralne w taki sposób, żeby je dopasować do prostokątnej koperty. Efekt wizualny był bardzo dobry ale w praktyce nie zdawało to egzaminu, bo raz i drugi zdarzyło mi się zgubić to szkło, nawet na ulicy, i chociaż po chwili je znalazłem, to uznałem że szkoda moich nerwów i sprzedałem zegarek na eBay-u, informując w opisie o problemie ze szkłem. 
Oprócz zegarków, które widziałem albo kupiłem w Szwajcarii, było mnóstwo takich których nie brałem pod uwagę. Choćby dlatego, że dana marka za bardzo mi się opatrzyła.

 

Moi koledzy, przeważnie Szwajcarzy i Niemcy, chętnie wybierali zegarki IWC. Niewiele można zarzucić tej renomowanej firmie oprócz tego, że w czasie wojny realizowała zamówienia z obu stron frontu, jak wielu innych producentów szwajcarskich. Ale unikam podążania za modą i trendami, żeby nie mieć niemiłego poczucia "dołączania do stada". Wobec IWC powstał więc we mnie rodzaj uprzedzenia, które okazało się zadziwiająco trwałe, bo nie mam i nie miałem żadnego zegarka tej marki. Wszystko jest względne, co innego raz na rok wybrać się do butiku albo do kolegi i zachwycić się czymś ekskluzywnym, a zupełnie co innego widzieć taki zegarek kilka razy w tygodniu. W tym drugim przypadku wrażenie niezwykłości albo niedostępności stopniowo się ulatnia i zaczyna się postrzegać takiego „Schaffhausena” (po polsku to miasto nazywa się Szafuza, o czym nie wiedzą dziennikarze i nie tylko oni) jak coś w rodzaju Seiko SKX. Przy okazji, bardzo cenię firmę Seiko i jej osiągnięcia, może zdążę jeszcze o tym napisać. Chodzi raczej o to, że mentalnie IWC wypadło mi z kategorii, którą wcześniej postrzegałem jako znacznie wyższą i bardziej niedostępną. 


Jadąc pociągiem szwajcarskich kolei federalnych SBB piękną trasą z Zurychu do Neuchâtel (na tym połączeniu trafia się czasem także francuski TGV) mija się m.in. Grenchen i Biel. Pociągiem podmiejskim z Neuchâtel w pół godziny można się dostać do La Chaux-de-Fonds i trochę dalej do Le Locle, niewielkich miasteczek, sławnych w zegarkowym świecie. Nie tylko z powodu renomowanych firm zegarmistrzowskich lecz również takich instytucji jak Musée International d’Horlogerie (MIH), które co roku przyznaje w La Chaux-de-Fonds nagrodę Prix Gaïa za najwybitniejsze osiągnięcia. W trzech kategoriach: Artisanat création (rzemiosło artystyczne), Esprit d'entreprise (przedsiębiorczość) i Histoire (historia i badania). 


To są rzeczy znane większości zaawansowanych zegarkomaniaków, ale ja się rozwijam powoli i wielu rzeczy nie wiem, a jeszcze mniej wiedziałem wtedy, kiedy do bardzo ciekawych zegarków miałem dosłownie „rzut beretem”. Np. nie wiedziałem o istnieniu pracowni pana Beata Haldimanna mieszczącej się w Thun, w domu bez żadnych widocznych napisów, przypominającym niektóre wille w Nałęczowie. Nieświadomie minąłem to miejsce dosłownie o kilkanaście metrów, w drodze motocyklem z Zurychu do Interlaken. Zresztą w Thun byłem co najmniej dwa razy, m.in. na koncercie w tamtejszym średniowiecznym zamku. Jednak dopiero po latach dowiedziałem się o istnieniu zegarków Haldimann, takich jak słynny H9 Reduction, który nie pokazuje godzin ani minut lecz stanowi dzieło sztuki samo w sobie. 


Szwajcaria to oczywiście także Baselworld. Zawsze się waham czy iść na taką imprezę, bo i tak jestem w stanie przyswoić najwyżej ułamek tego co zobaczę. Dla mnie to doświadczenie tego rodzaju, co duże muzeum sztuki albo perfumeria. Po zatrzymaniu się przy kilku wybranych obrazach, albo wypróbowaniu kilku nowych zapachów, nie jestem już w stanie strawić więcej i muszę zrobić przerwę żeby odpocząć. Np. w 2017 r. w Bazylei największe wrażenie zrobił na mnie pokaz firmy Rado. Przy głośnej muzyce, w ciemności rozświetlonej kolorowymi laserami, czarnoskóre modelki ubrane w fosforyzujące kostiumy wykonywały układ choreograficzny zaplanowany w taki sposób, żeby ich biżuteria i elementy strojów błyskały światłem w odpowiednich kolorach. Zegarki czekały sobie dyskretnie w gablotach aż nimi także ktoś się zainteresuje. W efekcie zupełnie nie pamiętam jakie nowości Rado wtedy prezentowało.

 


- ireo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

  • Podobna zawartość

    • Przez Z_bych
      Zegarek męski Orient Bambino automatyczny FAC00009N0 używany gwarancja
      Cena 799 zł + koszt wysyłki
      Stan ostrożnie 8/10
       
      Cała linia Orientów, nazwana przez użytkowników "Bambino" to zegarki z automatycznym naciągiem sprężyny, charakteryzujące się lekko eleganckim wyglądem, ale nie tracące nic z zegarka uniwersalnego, pasującego praktycznie do każdego stroju i każdych okoliczności z wyjątkiem może wycieczek w góry czy pływania.
      Japońska marka Orient jest znana od wielu już lat jako producent ciekawych i przede wszystkim niezawodnych zegarków. Podobnie jest z Bambino FAC0000N0. Ten model utrzymany jest w lekko wintydżowym stylu, z tarczą w kolorze ecru, rzymskimi indeksami, niebieskimi wskazówkami i wypukłym szkłem mineralnym.
      Zegarek jest używany, ale nosi tylko niewielkie, normalne tego ślady. Mechanicznie zegarek jest w doskonałym stanie, na równym, adnym chodzie.
      Specyfikacja:
      Marka : Orient Model : FAC00009N0 Rodzaj : Męski Mechanizm : Automatyczny, Rezerwa chodu: 40h, Orient F6724, Liczba kamieni: 22 Materiał koperty : Stal szlachetna 316L Szerokość koperty : 40.00mm Grubość koperty : 12.00mm Kolor tarczy : Beżowy Szkiełko : Mineralne Typ paska : Pasek skórzany Kolor paska : Brązowy Wodoszczelność : 3 ATM = 3 Bar = 30M  
       










    • Przez ladek22
      Cześć, robiłem porządki i mam na wydanie sporo przedmiotów z epoki PRL i nowszych. Oddam za darmo! Chciałbym się pozbyć tego wszystkiego. Zbierasz starocie, podoba Ci się coś, albo potrzebujesz czegoś co jest w katalogu przedmiotów, napisz do mnie wiadomość prywatną.
       
      Pod linkiem znajdziesz katalog przedmiotów  https://chomikuj.pl/p.ladek22/PRL
      lub możesz kupić poprzez Allegro  https://allegrolokalnie.pl/uzytkownik/Client%3A24569305
       
      Sugeruję zrobić sortowanie według nazwy, bo inaczej wszystkie przedmioty będą pomieszane i poplątane.
       
      Wyślę do Ciebie dany przedmiot Pocztą Polską albo paczkomatem na Twój koszt.
       
      Większe przedmioty jak pralka czy wirówka raczej byłby odbiór osobisty, Wielkopolska powiat słupecki.
       
       
       
       
        

       
       
       
       
       
    • Przez Kordal
      Cześć, kilka lat temu dostałem taki o to zegarek. Dopiero teraz jednak zainteresowałem się noszeniem zegarka i odpakowałem dawny podarunek. Niestety ciężko mi znaleźć konkretne informacje na jego temat. Na pasku napisane POLJOT a w internecie Sturmanskie Gagarin. Wiem, że jest związany z pierwszym kosmonautą na orbicie oraz, że ma numer seryjny 356/999. Może ktoś będzie wiedział coś więcej na temat tego zegarka. Jestem bardzo ciekawy jaka historia się za nim kryje. Z góry dziękuję za pomoc.





    • Przez Z_bych
      Orient King Diver – 42 mm. Automatyczny męski zegarek - kompresor. RARYTAS
      Cena 1400 zł + koszt wybranej wysyłki Stan 7/10   Piękny, klasyczny diver we współczesnym rozmiarze 42 mm, z podwójnym okienkiem daty i wewnętrznym, obracanym w dwie strony, drugą koronką. Dodatkowo pusher na godzinie „2” do szybkiej zmiany dnia miesiąca. Super klasyk, raczej dla osób, które wiedzą, czym jest ten model Orienta, ale zegarek jest bardzo ładny, wyjątkowo wygodny, więc będzie cieszył każdego fana zegarków. Można się przyglądać i przyglądać detalom, podziwiać jakość wykonania, funkcjonalność ale i elegancję. Zegarek jest w bardzo dobrym stanie wizualnym, szkło jest czyste, stalowa koperta ma tylko nieznaczne ślady używania. Mechanicznie zegarek jest w nienagannym stanie – wszystkie funkcje działają prawidłowo, mechanizm jest na równym, ładnym, punktualnym chodzie. Zegarek jest po pełnym serwisie, z roczną gwarancją. Dane techniczne: Mechanizm: automatyczny, 21 kamieni, cal. 1942, shock-protection Koperta: stalowa, 42 mm bez koronki Dekiel stalowy, zakręcany, pełny, grawerowany Koronki stalowe, logowane Wskazania: godziny, minuty, sekundy, data – dzień miesiąca i tygodnia Lumowane wskazówki i nakładane indeksy Obrotowy bezel wewnętrzny Uszy: 22 mm Nowy, solidny, gumowy (nie siliconowy) pasek z tabelą dekompresyjną, drugi, oryginalny kauczukowy pasek Orienta w komplecie.  
       












    • Przez SLAWEK 01
      Cześć Wszystim 😉
      Postanowiłem założyć nowy temat, jak do tej pory nie trafiłem na forum nic o podobnej tematyce, jeśli coś podobnego jest już to proszę o usunięcie, a jeśli nie to zapraszam do zabawy i chwalenia się swoimi zegarkami o podobnej charakterystyce. 
      Ostatnio udało mi się kupić zegarek Orient Multi calendar produkowany wyłącznie na rynek japoński, w sumie na żywo zobaczyłem pierwszy raz zegarek z takim szkiełkiem i od razu "zaiskrzyło". Na żywo robi piorunujące wrażenie, przez trzy dni nie mogłem oderwać od niego oczu, co spojrzenie, to inaczej wyglądał, dodam, że szkiełko jest fazowane zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, do tego dochodzi cieniowana tarcza w kolorze butelkowej zieleni ze szlifem słonecznym i Multi kalendarzem w kolorystyce rainbow, wskazówki delikatne, proste plus czerwony sekundnik. Indeksy godzinowe w sumie pięć 😊 w kształcie maleńkich diamencikow. Całość jest zamknięta w kopercie idealnie spasowanej ze szklem w super rozmiarze 37mm i delikatnie ząbkowanej lunecie. 
      P.S dla ciekawości dodam że jest to automacik, który przez trzy tygodnie zrobił +2sek👏
      Jeśli posiadacie coś w tym stylu to serdecznie zapraszam.
      Poniżej kilka fotek tego nietuzinkowego czasomierza.










×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.