Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

ireo

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    827
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez ireo

  1. Bardzo ładny Galbée. 29 mm? Cintrée jest piękny ale gdyby mi się kiedyś trafił, to pewnie bałbym się go nakręcać. Chyba żeby, jak Andy Warhol, nosić nie nakręcony. Długo pozostawałem obojętny na Cartiery ale w pewnym momencie połknąłem haczyk, może wskutek nasycenia się bardziej konwencjonalnymi zegarkami. Ostatnio zacząłem nawet spoglądać z zainteresowaniem na dziwne wersje kwarcowe (przykład podałem niedawno), ale najbardziej przemawiał do mnie Américaine. Poszukiwania zawęziłem do tej jednej linii modelowej ale i tak mnóstwo czasu zajęło mi wybranie odpowiadającego mi wariantu. Najwięcej wahań dotyczyło rozmiaru. Ciekawe czy za kilka lat nadal będę uważał obecną wielkość koperty za optymalną, obecnie noszę i się cieszę.
  2. Proponowałbym dokupić coś włoskiego. Wtedy miałbyś kompletny zestaw państw Osi (teoretycznie należały do nich również Węgry i Rumunia ale cóż, nie za bardzo się liczą, ani militarnie ani horologicznie).
  3. ireo

    Klub HERITAGE

    Wręcz przeciwnie, bardzo łatwo przewidzieć co teraz nastąpi. Seria 30+ zdjęć Explorera z każdej możliwej strony. Idę po popcorn. Daniel, fajny zegarek i dobrze leży, wielkie gratulacje.
  4. ireo

    Klub HERITAGE

  5. Wszystko super, dekielek miedziowany żeby nie brudził, itd. Tylko ten ichtiozaur jakby trochę za tłusty.
  6. ireo

    Fan Klub Chronografów

    Jeśli coś jest napisane bez emotikonów, to nie znaczy że to na poważnie.
  7. ireo

    Ewolucja

    II Film Kieślowskiego „Biały” z cyklu „Trzy kolory” ukazał się w połowie lat ’90. Wkrótce kupię sobie Tissota PR 50 w pozłacanej kopercie, dla mnie wówczas szczyt luksusu. Zegarek kupiłem w sklepie „Jubiler”, bo wtedy wszystko kupowało się w sklepach stacjonarnych i osobiście, wyjątkowo metodą wysyłkową. Nie przez internet, bo go jeszcze nie było. Tzn. powstawał w międzyczasie gdzieś na drugim końcu świata, w Kalifornii albo na amerykańskich uniwersytetach, ale nie w Polsce. Nie było też telefonów komórkowych. Pierwsze, które się pojawiły, nie obsługiwały internetu tylko zwykłe połączenia głosowe, później również wiadomości SMS. Za pomocą takiego telefonu nic nie dało się kupić, chyba że dzwoniąc pod numer podany w ogłoszeniu w gazecie. Nieliczni posiadacze komputerów korzystali z nich w warunkach niemal zupełnego odcięcia od świata zewnętrznego ponieważ, jak wspomniałem, nie było internetu. Serio. Programy komputerowe, np. jakieś proste gry, nagrywało się na kasety magnetofonowe od kolegów albo z radia, które czasem nadawało je w „audycjach dla młodzieży” w formie dźwiękowej, jako ciąg pisków i skrzeków. Nie jestem pewien czy ten opis coś da, bo młodsi czytelnicy raczej nie zdołają sobie tego wyobrazić. Wkrótce zgubię mojego Tissota na lotnisku w Wiedniu podczas jednej z moich pierwszych podróży na Zachód, ale jeszcze o tym nie wiem i zachwycam się nową technologią PVD, która umożliwia pokrycie stali warstewką złota w taki sposób, że złoto nie wyciera się pod wpływem normalnego użytkowania. Miałem też kwarcowego Timexa z wyświetlaczem na ciekłych kryształach czyli LCD. Na taki zegarek mówiło się „elektroniczny”. Wyrażenie „zegarek kwarcowy” również było znane i używane, początkowo jako synonim zegarka z wyświetlaczem. Kwarcowe zegarki z konwencjonalnymi wskazówkami należały wtedy do rzadkości. Były też próby symulowania wyglądu i ruchu wskazówek na ekraniku wyświetlacza. Pomysł niespecjalnie się przyjął, wyglądało to średnio. Ale nawet jeśli „kwarc” miał prawdziwe wskazówki, to czasem towarzyszyło im dodatkowe okienko z małym wyświetlaczem LCD żeby pokazać, że zegarek nie jest jakimś tam przestarzałym mechanizmem napędzanym sprężyną, tylko szczytem współczesnej techniki zasilanym bateryjką. Nazywało się to "analog-digital” albo „dual display”. Takie zegarki z lat ’70-’90 raczej nie cieszą się uznaniem kolekcjonerów ale bynajmniej nie umarły, bo przecież na tej właśnie zasadzie wciąż opiera się wiele G-Shocków i innych zegarków znacznie droższych marek, np. Breitlingi serii Professional. Do G-Shocków jeszcze dojdziemy, tymczasem urońmy łzę nad losem Timexa, który zakończył swój zegarkowy żywot wskutek jednej podróży. Na początku lat ’90 zabrałem ten zegarek na pokład samolotu linii British Airways i po raz pierwszy w życiu poleciałem do Londynu. W tym celu musiałem najpierw wystąpić o wizę i odstać wiele godzin w kolejce do ambasady brytyjskiej przy ul. Wawelskiej w Warszawie. Wcześnie rano ustawiłem się w tłumie oczekujących i udało mi się dostać do wnętrza ambasady jeszcze tego samego dnia przed zamknięciem okienek, więc poczułem się prawdziwym szczęściarzem. W Londynie usiłowałem związać koniec z końcem podejmując zajęcie ulicznego sprzedawcy, ale większość zarobionych pieniędzy wydawałem na komunikację i koncerty. Jeśli spotykałem ludzi noszących dobre zegarki, skupiałem się raczej na treści rozmowy i radzeniu sobie z angielskim. W ówczesnej Polsce kontakt z cudzoziemcem był rzadkością, dopiero za granicą można było sprawdzić praktyczną znajomość języka „w warunkach bojowych”. Na początku byłem zdziwiony, bo wprawdzie wszyscy doskonale mnie rozumieli ale w drugą stronę już nie za bardzo to działało. Musiałem się naprawdę spinać, żeby rozumieć ludzi mówiących z różnorodnymi akcentami. W klubie jazzowym Ronniego Scotta w Soho okazało się, że właściciel właśnie ma urodziny i stawia szampana wszystkim obecnym gościom. Pomyślałem, że nie byłoby elegancko nie złożyć życzeń gospodarzowi, więc przeciskałem się przez tłum aż udało mi się dotrzeć do Ronniego Scotta. „A, z Polski jesteś?” – zapytał – „pozdrów ode mnie Zbigniewa Namysłowskiego”. Obiecałem wtedy, że przekażę te pozdrowienia ale nie zdążyłem. 30 lat później byłem blisko, wybierałem się na koncert z postanowieniem wejścia za kulisy i odszukania najsławniejszego polskiego saksofonisty. Okazało się, że nie zagra, odwołał swój udział. Zmarł w lutym 2022 r. Powinienem wcześniej zabrać się za pozdrowienia z Londynu ale myślałem, że będzie żył wiecznie. Każdy tak myślał. A w Timexie, kiedyś wzbudzającym podziw moich kolegów z liceum, wyświetlacz rozlał się w czarne plamy jeszcze przed lądowaniem na Heathrow.
  8. ireo

    Fan Klub Chronografów

    Czy to rozmowa w rodzaju "po co kupować Maserati, kiedy jest Fiat Grande Punto"? To się może źle skończyć, np. „Po co różne samochody, kiedy można mieć Multiplę.”
  9. Nie wiem o co chodzi, ale piękny jest A te pryzmaty, pokazujące miesiąc i dzień tygodnia na bocznej ścianie koperty, to bardzo ciekawy pomysł. Nie widziałem jeszcze czegoś podobnego.
  10. ireo

    Fan Klub Chronografów

    Para proporcjonalnych subtarczek zawsze wzbudza moje uznanie.
  11. Solo Large? Ładnie pasuje do ręki. Dla mnie największy problem z ofertą Cartiera to rozmiary, zwłaszcza że sprzedawcy nie zawsze je podają. Zwykle wielkość "XL" wydaje mi się o wiele za duża, "L" trochę za duża a "M" za mała (o ile rozmiar "M" w danym modelu w ogóle występuje, bo czasem są tylko wersje "S" i "L"). To nie jest popularna marka (pojęcia "popularna" i "luskusowa" są raczej nie do pogodzenia), więc nie można tak sobie wyskoczyć do miasta i przemierzyć co się chce. Przeglądając Cartiery robię różne cuda, wyszukuję po referencjach (jeśli sprzedawcy podają), wycinam makiety z papieru, itp. A potem i tak nie wiem co z tego wyniknie.
  12. Dobrze to wygląda. Nie wiem czy nie jeszcze lepiej z poprzednio pokazanym paskiem typu rallye, zależy jak się układa przy kopercie.
  13. ireo

    Fan Klub Chronografów

    Wg mnie, jest dobrze. Chociaż jeśli chodzi o chronografy, to miałbym ochotę dokupić jeszcze jakiegoś Breitlinga i TAG Heuera.
  14. Bransoleta bardzo ładna, ale jednak doradzałbym wybierać mniejsze zegarki. Jest ich mnóstwo, nowych i używanych. Szczupła ręka to żadna wada (raczej zaleta, bo można nosić bardzo ciekawe zegarki, które dla wielu byłyby za małe), trzeba po prostu zaakceptować że nie każdy zegarek będzie na niej dobrze wyglądał.
  15. I tak nic nie widać, bo ostrość jest na powierzchnię skóry a nie na zegarek.
  16. Rozwiązaniem jest Moon z białą tarczą. Sprawdziłem, żadnego milky ring
  17. ireo

    Ewolucja

    Jest taka seria internetowych filmików o motoryzacji pod tytułem „Pertyn Ględzi”. Zainspirowany produkcjami pana Macieja Pertyńskiego stwierdziłem, że też mógłbym wyprodukować moją własną porcję ględzenia, tyle że o zegarkach. Jest parę popularnych kanałów zegarkowych, które dostarczają publiczności odpowiedniej dawki gadaniny o niczym nawet co tydzień, ale czy to nie za mało? Ględzenia wszak nigdy dosyć, nikt od tego nie umarł i zawsze można bezpiecznie zwiększyć dawkę. Więc zwiększam, zapowiadając z góry że będą dygresje, niektóre niezrozumiałe. Już na początku zapomniałem o czym chciałem napisać. Aha, o ewolucji hobby zegarkowego. Nie wiem nawet jak to się po polsku prawidłowo nazywa. Kiedy wiele lat temu zakładaliśmy Stowarzyszenie MZiZ, było trochę dyskusji jak by tu oficjalnie nazwać to dziwne hobby lub zamiłowanie. Stanęło na stowarzyszeniu i klubie „miłośników” zegarów i zegarków. Wyszło ładnie ale trochę ze staropolska, niczym „daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Równie dobrze moglibyśmy się nazwać klubem „entuzjastów mierzenia upływu czasu” albo „zwolenników noszenia dziwnych przedmiotów na nadgarstkach”. To drugie wykluczyłoby fanów zegarków kieszonkowych i zegarów szafkowych, ale za to potencjalnie otworzyłoby drzwi posiadaczom i posiadaczkom wszelkiego rodzaju „smartłoczy” i zwykłych bransoletek, a nawet kolorowej włóczki noszonej „od uroku”, więc może ilościowo wyszłoby korzystnie. Inkluzywnie. Zaczyna się zwykle od jednego konkretnego zegarka, zapamiętanego w jakimś momencie wczesnego życia i trwale skojarzonego z ważną sytuacją lub osobą. Dla mnie takim zegarkiem była naręczna Omega mojego dziadka, z sektorową srebrnoszarą tarczą i małą sekundą na szóstej. Zegarek miał pierwotnie kopertę ze srebra. W ciężkich, powojennych latach koperta została sprzedana i zastąpiona aluminiową, na stałych teleskopach. Historia tego pięknego przedmiotu toczyła się wraz z losami naszej rodziny w czasach wojny i okupacji, obejmując tragiczną śmierć dwóch braci mojego dziadka w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych, a potem powojenne prześladowania przez komunistów, wprowadzających w Polsce „ustrój powszechnej szczęśliwości”. W kioskach nie było wtedy zachodniej prasy ale można było kupić ilustrowany magazyn propagandowy „Kraj Rad”, wydawany na luksusowym papierze przez warszawski oddział sowieckiej Agencji Prasowej „Nowosti”. Ludzie ironicznie przekręcali tytuł na „Raj Krat”. Kiedy byłem małym chłopcem, jak w piosence Tadeusza Nalepy, dziadkowa Omega wciąż była na chodzie. Później, w nieszczęśliwym momencie, zegarek zaliczył upadek na podłogę i znieruchomiał. Został skazany na nienaprawialność z powodu braku dostępu do dobrego zegarmistrza i oryginalnych części. Na rynku zegarków, o ile można to nazwać „rynkiem”, również dominowały wyroby sowieckie. Niechęć do nich zachowałem do dziś, chociaż moim pierwszym własnym zegarkiem był dress watch tamtych czasów czyli pozłacany Poljot (o którym wspomniałem w wątku „subiektywny alfabet zegarkowy”). A pierwszym, który sam sobie kupiłem, był - również sowiecki - Łucz w ośmiokątnej, stalowej kopercie. Wyglądał „prawie” jak zegarki szwajcarskie, co nie dziwi, zważywszy że Sowieci nie krępowali się respektowaniem patentów ani praw autorskich i masowo kopiowali co tylko im się podobało. Mój wujek odpalał „Klubowe” radziecką kopią zapalniczki Ronson i golił się radziecką maszynką elektryczną, do złudzenia podobną do amerykańskiego Remingtona tylko trochę głośniejszą. Ja oprócz zegarka miałem jeszcze dalmierzowy aparat fotograficzny Zorki 4K, ruską kopię słynnej niemieckiej Leiki (powiedzmy, że była to ekstremalnie toporna wersja aparatu Leica III). Dobry zachodni zegarek można było kupić w Peweksie za dolary (których oficjalnie nie wolno było posiadać; również posiadanie konta dewizowego w zachodnim banku było przestępstwem) albo w komisie, gdzie trafiały przedmioty z prywatnych zasobów albo z przemytu. Przed sklepami „Pewex” wystawali „cinkciarze”, którzy skupowali i sprzedawali zachodnią walutę po czarnorynkowym kursie. Nosili ówczesne symbole statusu materialnego czyli dżinsowe albo skórzane kurtki i pozłacane zegarki, np. marki Orient, zwłaszcza ulubiony model zwany „patelnią”, duży i płaski. W powieści Janusza Głowackiego „Z Głowy” występuje niejaki Tadek Długie Ręce, przemytnik zegarków. Tadek chytrze starał się mijać stanowiska odprawy celnej lekkim krokiem i z wytrenowaną swobodą, niosąc w każdej ręce walizkę pełną zegarków w taki sposób, żeby walizki wyglądały na lekkie. W tych warunkach każda rzecz pochodząca z „wolnego świata” automatycznie stawała się przedmiotem pożądania. Samochód, zegarek, zapalniczka, buty, para oryginalnych dżinsów. Ważne było żeby zegarek nie był „ruski”. Nie wiem czy pamiętacie scenę z filmu „Biały” Kieślowskiego, w której fryzjer Karol Karol (Zbigniew Zamachowski) wraca do Polski, ukryty w ogromnej walizce (znowu motyw walizki i zegarka). Na lotnisku Okęcie walizkę kradnie gang bagażowych, którzy na podwarszawskim wysypisku śmieci otwierają bagaż i wyciągają z niego fryzjera, poszukując przy nim cennych rzeczy, które mogliby ukraść. Złodziei doprowadza do ostatecznego szału że zegarek, który nosi Zamachowski, jest „ruski” czyli bezwartościowy.
  18. Przez chwilę byłem pewien że tam jest napisane "CRAFT BEER". Gorąco jest 🍺
  19. ireo

    Klub HERITAGE

    Ostatnio pokazywałem tę Alpinę w zeszłym roku, więc może warto odświeżyć. Przy okazji cynk dla przyjaciół, na Ch24 pojawiła się rzadka Alpina Heritage LE na oryginalnym, rewitalizowanym werku AL-490. Z jasną tarczą, jeden z 14 istniejących egzemplarzy.
  20. Kiedyś to były Orienty
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.