Dziś u mnie tak...
I trochę moich instagramowych wynurzeń.
Mamy Święta, czas to wyjątkowy, więc i u mnie artysta wyjątkowy. Dziś postanowiłem zmierzyć się z twórczością Johna Coltrane’a przy czym słowo „zmierzyć” nie zostało użyte przypadkowo. Wybrałem do posłuchania album pt. „Ascension”, który jest jednym z najmniej przystępnych w historii jazzu. Nie jest to też wybór przypadkowy, bo „Ascension” oznacza wniebowstąpienie i być może Coltrane poczuł się, jak w niebie rejestrując materiał w studiu, ale dla mnie to jest rzeźnia. W sesji nagraniowej oprócz „Trane’a” udział wzięło czterech saksofonistów, dwóch trębaczy, pianista, dwóch kontrabasistów, perkusista, a każdy z nich improwizował wynosząc technikę gry na piedestał, która przykrywała linię melodyczną. Niewiele jest tu momentów zapadających w pamięć w sensie linii melodycznej, a całość sprawia wrażenie zlepku kakofonicznych dźwięków przeszywających głowę i nacechowanych polirytmicznością. Wszystko jednak trzyma się w ryzach oraz w narzuconej strukturze kompozycji, ale trzeba być bardzo osłuchanym w jazzie melomanem, aby to dostrzec. Na płytę składa się tylko jeden utwór trwający około 40 minut. Podczas sesji nagraniowej muzycy zrobili kilka podejść do materiału tworząc dwie wersje tej samej kompozycji no i pojawił się kłopot, gdyż Coltrane’owi podobała się inna wersja niż wytwórni. Ostatecznie obydwie ujrzały światło dzienne, a co wielkiemu mistrzowi strzeliło do głowy, żeby nagrać tak trudną w odbiorze muzykę? No cóż, John Coltrane lubił eksperymentować, poszukiwać nowych dróg wyrazu artystycznego. Pochłonął go styl oparty na centrach tonalnych, gdzie w swobodzie harmonicznej oraz ekspresyjnej improwizacji mógł wreszcie odnaleźć prawdziwą wolność i uwolnić swoją kreatywność. Ważna była też interakcja między muzykami, a że robiła się z tego jazda bez trzymanki, to starzy mistrzowie jazzu przywiązani do ładnych melodii i skal modalnych uważali takie granie za herezję. Na Coltrane’a spadla fala krytyki, więc wycofał się on z eksperymentów. Był jednak młodzian Ornette Coleman, który miał wywalone na marudzenie starych mistrzów i robił swoje. To dodało odwagi „Trane’owi”, który powrócił do eksperymentów, jakich ucieleśnieniem jest nietuzinkowy album pt. „Ascension”. 🎶🔥