I tu się Jerzy absolutnie z Tobą zgadzam. Producent nie może ryzykować masowych awarii na gwarancji, bo to by go zjadło finansowo i wizerunkowo. Tyle że to są założenia pod statystycznego użytkownika: określona liczba kilometrów rocznie, określona temperatura pracy, cykl jazdy itd. Rzekłbym pod leasing, najem...
Silnik spokojnie przeżyje gwarancję i pewnie jeszcze sporo po niej, tak jak w Twoich przykładach. Ale to trochę inna filozofia: Producent patrzy przez pryzmat gwarancji i norm emisji, a nie tego, żeby motor bezproblemowo zrobił 400–500 tys. km. To nie czasy budowania trwałych pojazdów (głównie silników i podzespołów napędowych), gdzie inżynieria niemieckich i japońskich producentów tworzyła samochody, które mogą spokojnie zrobić pól miliona, a nawet milion - bez remontu.
Olej wymieniany co 30 tys. km wystarczy, żeby auto przeszło okres gwarancyjny bez problemu. Ale częstsza wymiana to inwestycja w dłuższy horyzont - takie "ubezpieczenie" pod kątem łańcucha, turbin, panewek itp.
Można powiedzieć, że oba podejścia są poprawne - tylko kwestia, czy ktoś chce grać pod gwarancję, czy pod długowieczność. Ja mam nawyk krótszych interwałów, bo wolę mieć spokojną głowę. I pewnie dlatego nie mam problemów ze sprzedażą. Samochody najczęściej opycham znajomym i to nie jest przypadek, tylko kwestia zaufania. Częste wpisy - obecnie głównie elektroniczne kolokwialnie ujmując robią "robotę". Jeżeli do tego dochodzi w miarę rozsądny przebieg, to po 5 - 6 latach opierdzielam samochód w super pieniądzach, a nabywca ma pewność, że pojeździ i nie ma się do czego przyczepić, aby zbijać cenę. Chyba, że w trakcie eksploatacji przydarzył się dzwon... No, ale to już inna para kaloszy.