Kiedy kilka lat temu zacząłem bardziej interesować się zegarkami, za idealny zestaw z w miarę wyobrażalnej półki cenowej uważałem Longines Conquest Heritage i Longines Legend Diver. Ponieważ wówczas była to tylko w miarę wyobrażalna półka, sięgnąłem na nieco niższą, a idealny zestaw czekał na lepsze czasy. Ale po drodze pojawiły się silne kontrkandydatury – Tissot Heritage 1973 i Tissot Heritage 1948, Oris Diver 65, Oris Chronoris i Oris Big Crown Pointer Date, Tudor Black Bay 58 i Tudor Style, nie wspominając o kilku innych krótkotrwałych zauroczeniach. I tak długo zastanawiałem się, którą z tych dróg wybrać, że gdy już lepsze czasy nadeszły, ostatecznie nie poszedłem w żadną z nich, lecz w zupełnie inną. W Tissocie zaczęło mi przeszkadzać, że oprócz kilku fajnych zegarków z serii heritage robi też mnóstwo zupełnie nijakich, w Longinesie – zbyt dużo odtwarzania własnych modeli z przeszłości, w Tudorze - pewien niemal rolexowy hype, który w pewnym momencie wytworzył się wokół Black Bay, a w Orisie nie przekonywał mnie żaden bardziej garniturowy model.
Każdy z wymienionych zegarków nadal uważam za fajny lub dość fajny i pewnie gdybym kupił któreś z nich w momencie, gdy miały swój czas, nadal bym je miał, ale z dzisiejszej perspektywy, nie żałuję, że ich nie kupiłem i ich już wcale nie rozważam.
Macie jakieś takie podobne przypadki "oduroczenia" lub odkochania się, i dlaczego ono nastąpiło?
TimeWaitsForNoOne