Dzień dobry.
Kiedy logowałem się na forum, pomyślałem, że to już na pewno więcej niż rok. Na powitanie komunikat o przeczytaniu ostrzeżenia z 19 stycznia 2019. Hmm. Trochę czasu upłynęło od słynnej rzezi, gdzie jeszcze wielu innych ludzi zakończyło swoja przygodę z tym medium.
Ja rozpocząłem życie 2.0 W ramach rekonwalescencji i odbudowy przypominam sobie miejsca, wydarzenia, ludzi – ważne, przyjemne, towarzyszące mi w życiu 1.0 To forum też tam było. Loguję się, oglądam i trafiam na ten wątek. Jest długi, przejrzałem może kilka stron.
Jestem w szoku. Chciałbym napisać coś sensownego, konstruktywnego. Coś o covidzie i o tym, jak QUREWNIE bardzo mylą się wszyscy z was, którzy mieli szczęście, że nikt im nie umarł (wersja najłagodniejsza), nie zachorowali ciężko lub ich zawód chroni ich przed prawdziwym obrazem tego koszmaru.
Dziś kończę osiemnastą dobę choroby. Mam czterdzieści kilka lat. Formę fizyczną miałem rewelacyjną, to nie jest czas na skromność. Covid zrobił ze mnie tak nieprawdopodobną masakrę fizyczną i psychiczną, że nie mam talentu, aby to realistycznie opisać. Tydzień temu żegnałem się z życiem. Wspomniana dobra kondycja okazała się chyba jedynym alibi dla organizmu. Paradoksalnie dla systemu (nie mam pretensji żeby było jasne) byłem cały czas nie dość chory. Tzn. pogotowie tak, ale szpital nie. Saturacja ani razu nie zeszła mi poniżej 95. Kiedy po kilku dnia ekstremalnych duszności żebrałem o szpital, nie było już nigdzie miejsca. Tylko w umieralni typu Pyrzowice – ostatecznie dobrze, że mnie przed tym kilku ludzi przestrzegło i pomogło przetrwać najcięższe kryzysy. W covid miałem 11 dni bez normalnego oddechu, z czego kilka dni 24h na dobę było walką z własnymi płucami. Walką, którą można przyrównać do pływania pod lodem od przerębla do przerębla. Oddalonych od siebie może 10 metrów. Oddech za oddechem, nocą, dniem. Covid atakuje układ nerwowy, to są procesy chemiczne, które powodują, że nie masz opcji, żeby zapanować nad pierwotnym, nieporównywalnym z niczym strachem. Strachem, niepokojem, paniką, która czyha w każdej jednej, najmniejszej komórce twojego ciała. Psychotropy pomagają, ale nie od razu. Kiedy kilka miesięcy temu czytałem wypowiedź jednej lekarki z Włoch, że covid zabija równie często przez mózg jak przez płuca, to tego nie rozumiałem. Osoba samotna, bez mocnego zaplecza, nie wyjdzie z tego sama. To nie jest prosta, jednowymiarowa choroba. Ja nigdy jej nie lekceważyłem, nie mówiłem że to grypa, przestrzegałem zasad, nie negowałem sankcji, lockdawnów (robionych bardzo źle, ale uważałem, że to co do zasady konieczność), chciałem się zaszczepić nawet na etapie testów szczepionki. Nic mnie nie uchroniło. Miesiąc wcześniej aparatura uratowała życie mojej mamie. Wiedziałem, że to nie przelewki. Kiedy mnie trafiło, do końca liczyłem na łagodny przebieg. Złudzenia. Do tego znajomi pracujący na oddziałach covidowych, jak ginekolożka odbierająca porody od zarażonych matek, które kilka dni po osierocają dzieci. Niewyobrażalne.
Potem czytam ludzi, którzy piszą, że im biznes padł. Ja mam całkiem fajny biznes, covid go też uszkodził. Ale zapytam retorycznie – na ile w 9-10 dobie mojej walki miało to jakiekolwiek znaczenie? Ile czasu zajęłoby mi oddanie go za ozdrowienie? Krócej niż podpis. Chce wam uświadomić, że to jest sytuacja tak ekstremalna i ostateczna, że tylko życie moich dzieci byłoby nie do przehandlowania. Reszta jest kpiną, bzdurą. Więc nie piszcie proszę, że wam się życie załamało, bo nie możecie otworzyć kawiarni. Nie wyśmiewam, współczuję. Po prostu nie wiecie o czym mówicie. Albo, że to spisek bigfarmy. Szkoda to komentować. Insynuacje o dodatkowych profitach lekarzy czy personelu są obrzydliwe. To jest nieludzkie myśleć o tym, a co dopiero to wyartykułować.
Piszę chaotycznie, emocjonalnie, zbyt osobiście. Nie chcę ewangelizować. Ale jeśli chociaż jeden z czytających sceptyków po tym wpisie zdecyduje się na szczepienie, albo namówi kogoś z rodziny, zwłaszcza starszego na to – to warto. A do pozostałych dyskutantów mam tylko skromny apel: ciszej nad tą trumną.