Wyobrażam sobie, bo prezes banku w którym pracowałem jeździł prywatnie Fiatem Grande Punto. Ja nie wiem jakich ty prezesów spotykasz, ale ja spotykałem takich jeżdżących Rolls-Royce’ami i takich przyjeżdżających (prawie) Fabią. Dam może przykład: jeden z dystrybutorów produktów firmy gdzie szefuje moja żona ma flotę Lamborghini. Drugi jeździ Lancią Lybrą. Nadmienię, że firma tego pierwszego jest na granicy bankructwa, a drugiego działa całkiem nieźle. Zapytałem właśnie żonę, czy dla niej ma znaczenie jakim autorem przyjedzie do niej kontrahent podpisywać umowę (na miliony euro). Powiedziała żebym się puknął w głowę. Tak więc….
To co piszesz przypomina mi sytuację gdy audytowaliśmy portfel leasingodawców i pewna firma handlująca częściami miała dwa biura w jednej lokalizacji. Jedno zwykle, drugie absolutnie wypasione, pełen luksus. Właściciel tłumaczył nam że musiał mieć takie (drugie) wypasione biuro dla…. klientów z Rosji i Ukrainy - dla nich bez super fury na podjeździe i luksusów w biurze biznes nie był zbyt wiarygodny. Ilu ja się takich ‚prezesów’ w super furach naoglądałem, co to potem dział windykacji się nimi zajmował.
Dodam, że piszę ze swojego doświadczenia, żeby mi znowu ktoś nie pisał że świat wygląda inaczej. Pewnie że wygląda, ale nie cierpię stereotypów że kontakt należy podpisać mając drogi zegarek na ręku i wysiadając z drogiego auta. Myślałem że w Polsce z tego wyrośliśmy.